Spokojnie, szybko spalisz.
Tak, tak (śmiech).
Jaki najdłuższy dystans przebiegłaś w życiu na nogach?
W zeszłym roku tutaj w Tatrach – jeśli wierzyć zegarkowi – wyszły mi 52 km.
Ile Ci to zajęło?
Kilka godzin (śmiech).
Nie powiesz, żeby nikomu nie przyszło do głowy się z Tobą porównywać?
Ja naprawdę mam z kim rywalizować w zimie.
A nie chciałabyś się pochwalić, żeby utrzeć nosa kilku mocnym chłopakom?
Pod górę na pewno mogliby się ze mną sprawdzić.
Przychodzi mi do głowy tylko jedno – vertical kilometer.
Nawet nie wiem, co to znaczy (śmiech).
Biegniesz kilometr pod górę na całkowitym dystansie nie większym niż 5 km.
Pod górę mogę biegać. Ale z góry... Technikę załatałoby serce, ale z moim kolanem mogłabym sobie tylko potruchtać.
Magda Rząsa: Do stołu! Zupa! Justyna, jesteś głodna?
Ja zawsze jestem głodna. Ale nie zawsze mogę jeść...
Jak powstrzymywać głód?
Długo tego nie potrafiłam, ale jakiś czas temu zrobiłam sobie dwutygodniową głodówkę i ona mnie troszkę nauczyła radzić sobie z łaknieniem. Ale z drugiej strony jak już się rzucę na jedzenie... Prawdziwego sportowca poznasz przy stole (śmiech).
Co lubisz jeść?
Wbrew całej wytrzymałościowej filozofii, w ogóle nie jem makaronu. Lubię dobre mięso, czyli białeczko.
A skąd czerpiesz węglowodany?
Z czekolady (śmiech). Każą jeść gorzką, ale po co jeść gorzką, jak jest mleczna?
Czyli mięso w czekoladzie (śmiech). Podasz przepis?
Pieczesz mięso, polewasz czekoladą i gotowe (śmiech). A tak na poważnie, to jem też dużo zieloności, sałat. A przed zawodami dużo kaszy. Ale i tak nic nie smakuje tak jak kanapka na Kasprowym po ośmiu godzinach biegu.
Skąd pomysł z tą głodówką?
A, biegłam sobie kiedyś po Kanadzie i pomyślałam: „Zobaczymy, żarłoku, czy będziesz taka bohaterska”, po czym wywaliłam z mieszkania absolutnie wszystko, nawet herbatę. Przez tydzień byłam na samej wodzie. Najcięższe były pierwsze dwa dni. A jak pojawiły się zawroty głowy – przerwałam głodówkę. Za to w międzyczasie codziennie trenowałam po trzy godziny.
Normalne to to nie jest.
Ale jakie fajne. Miałam takie niesamowite odczucia. Szłam w góry i przeżywałam oczyszczenie. Jakbym miała dwadzieścia parę lat, na pewno bym sobie na to nie pozwoliła, ale teraz – co mi tam!
Pamiętasz pierwszy posiłek po tym tygodniu?
Na początku mogłam pić tylko soki, za to pierwszy posiłek w formie stałej to był batat, marchewka i cebula. Ale to było pyszne! Ale to nie jedzenia brakowało mi najbardziej, tylko kawy. Jestem totalnym kawoszem!
Magda Rząsa: To może jeszcze jedną kawę?
Dziękuję, już dwie wypiłam.
Ile kaw wypijasz dziennie?
Trzy‒cztery. Pierwsza rzecz, którą robię po wstaniu, to kawa.
I papieros?
(śmiech) Moja mama paliła, jak byłam dzieckiem i tak mi to jakoś zaszło za skórę, że nigdy nie miałam papierosa w ustach.
To co do tej kawki?
Trening. A śniadanie dopiero po nim. Jak najszybciej.
Mam do Ciebie dwa pytania od naszych czytelników. Pierwsze od Adriana: „Jest w Tobie jeszcze napalstwo?” To Twój termin, prawda?
Tak. Napalstwo jest wtedy, kiedy biegniesz i nie możesz przestać. I się ścigasz jak durny z dzieciakami. Cały czas to mam (śmiech).
I drugie pytanie. Od Karoliny, dość poetyckie: „Czy po tylu latach ciężkiej pracy udaje Ci się odnaleźć na Twojej drodze życiową energię – coś, co Cię wzmacnia i orzeźwia, pobudza w taki sposób, jak słońce i wiatr pobudzają przyrodę do życia?”
Ale się dziewczyna napracowała! Nie mogę teraz odpowiedzieć dwoma słowami. Weź to jakoś ładnie napisz (śmiech). No dobrze, spróbuję... Słońce mnie pobudza, góry, po których mogę biegać, a energii dodaje mi dobrze wykonana praca. Nie czuję, żeby te wszystkie lata upłynęły pod znakiem ciężkiej pracy, raczej pasji, która daje mi życie.
O, jaka ładna puenta!
Udało się (śmiech). A tak na poważnie, co 33-letnia kobita może wiedzieć o życiu?!
No właśnie, co?
Że nie wiem za wiele. I że są inni mądrzy ludzie, którzy są prawdziwymi autorytetami, i których trzeba słuchać.
Dla wielu Ty jesteś autorytetem.
Na ich miejscu zastanowiłabym się nad doborem autorytetów (śmiech). Rany, dlaczego ja rano nic nie wypiłam?!
Bo by Ci w testach antydopingowych wyszło.
Coś Ty. Biegacze mogą pić, biatloniści nie mogą. Inaczej nie trafią na zawodach w cel.
Też musisz trafić. Nartami w tory.
No dobra, mogę się przyznać. Tak naprawdę nie piję, bo muszę trafić nartami w tory (śmiech).
Większość życia spędzasz z samymi facetami u boku. Jak to wpływa na Twoje poczucie kobiecości?
Ja wśród samych mężczyzn – przecież to fantastyczne! Faceci, którzy mnie otaczają, zawsze są dla mnie bardzo szarmanccy, są prawdziwymi dżentelmenami. Na dodatek trener przynosi mi czekoladki.
A jeśli jakiś facet zachowuje się przy Tobie jak cham?
Najlepiej go zignorować. Chamstwem chamstwa nie zwalczysz. Mogłaby być ironia, ale obawiam się, że cham ironii nie zrozumie. Na szczęście nieczęsto dochodzi do takich sytuacji. Ludzie chyba trochę się mnie boją.
Jesteś ultra?
No jestem, jestem. Co tu dużo mówić, jestem wytrzymałościowiec.
A jest coś w co wierzysz?
Wierzę w człowieka. I w jego człowieczeństwo.
Trwa sesja zdjęciowa, Janek Nyka robi kolejne zdjęcie, po czym zerka na aparat
Justyna: Ty się nie gap w ekran, tylko rób zdjęcia! (śmiech)
Jaki jest ten człowiek, w którego wierzysz?
Dobry.
A ma wady?
Pewnie, że ma. Ale stara się z nimi walczyć.
Tekst ukazał się z 9. numerze magazynu ULTRA
Wywiad: Mikołaj Kowalski-Barysznikow
Zdjęcia: Jan Nyka
Makijaż, stylizacja włosów: Karolina Ciszewska
Podziękowania za gościnę: Galeria Antoniego Rząsy, Rodzina Rząsów
Partner wywiadu: SIXT Rent a Car