Mikołaj Kowalski-Barysznikow
Biegacz amator

W biegu słucham ptaków – wywiad z Xavierem Thévenardem

Warszawa, 12.10.2016

Xavier Thévenard to jeden z najbardziej z utytułowanych biegaczy ultra na świecie. Jako pierwszy w historii zgarnął wielkiego szlema UTMB, czyli zwyciężył w trzech najwazniejszych biegach festiwalu: UTMB, CCC i TDS. Na dodatek za każdym razem dokonywał tego w debiucie. W 2015 r. wygrał UTMB po raz kolejny, a we wrześniu tego roku dołożył do kolekcji I miejsce w OCC na dystansie 55 km. W październiku 2015 r. odwiedziliśmy Xaviera w jego domu w Jougne we Francji i przeprowadziliśmy z nim wywiad, który ukazał się w 2. numerze magazynu ULTRA. Poznajcie Xaviera, fantastycznego biegacza i pasjonującego człowieka!  

Pierwszy SMS do Xaviera Thévenarda wysłaliśmy dopiero ze stacji benzynowej gdzieś w zachodnich Niemczech. Wcześniej kontaktowaliśmy się jedynie przez Facebooka. Odpowiedź na pytanie, gdzie go szukać, jak już dojedziemy do Jougne, nadeszła momentalnie. Xavier przesłał dokładny adres, po czym dodał, że mimo wszystko łatwiej niż po numerze domu będzie nam go odnaleźć po... samochodzie zaparkowanym na ulicy. „Jest na nim moje imię i nazwisko”, wytłumaczył, po czym zakończył wiadomość sympatycznym uśmieszkiem.

Do Jougne dotarliśmy następnego dnia wcześnie nad ranem. Weszliśmy do kawiarni przy głównej drodze prowadzącej z Pontarlier do francusko-szwajcarskiej granicy. Odczytujemy adres z SMS-a i pytającym tonem powtarzamy nazwę ulicy sympatycznej kelnerce. Na co ona tylko szeroko otwiera oczy i rozkłada ręce. Próbujemy więc inaczej: „A może mówi coś pani nazwisko Thévenard? Xavier Thévenard?”. „No jasne, przecież to nasz biegacz. Skręcacie w lewo, potem jeszcze raz w lewo, jedziecie kawałek pod górę i jesteście ”, odpowiedziała z uśmiechem, wyraźnie zadowolona, że mogła pomóc.

Dwa skręty w lewo i jeden kilkusetmetrowy podjazd dalej dostrzegliśmy kię kombi z napisem „Xavier Thévenard, 2015 Ultra-Trail Du Mont-Blanc Champion”. Po 22 godzinach podróży byliśmy u celu. Jednak samochód nie był jedyną wskazówką, jaką zostawił nam Xavier. Drugą były drzwi wejściowe do jego mieszkania. Przy framudze stały cztery pary ubłoconych asicsów. Stały w równym rządku: trzy bliżej drzwi, potem przerwa i kolejna para. Jednej ewidentnie brakowało. To w niej po chwili ukazał nam się Xavier. Bonjour, bienvenue!

Xavier długo nie mógł uwierzyć, że chciało nam się do niego jechać ponad 1500 km. „Co za wariaci, przyjechali aż z Polski, i to takim starym autem na gaz, nawiedzeni!”, powtarzał kilkukrotnie w ciągu sześciu godzin, które u niego spędziliśmy. Dla pewności zrobił nawet zdjęcie naszej rejestracji. Wyraźnie zaimponowało mu, że chciało nam się tłuc przez kawał Europy, tylko po to, żeby z nim porozmawiać. Może to dlatego nie odmówił odpowiedzi na żadne z pytań i, pomimo zimna i padającego deszczu, chętnie pozował do zdjęć. Pół dnia, które spędziliśmy w jego progach, to był dla nas wspaniały czas. Mamy nadzieję, że wywiad i zdjęcia, które udało nam się przywieźć z Jougne choć w niewielkim stopniu oddają atmosferę, którą stworzył dla nas w swoim skromnym mieszkaniu Xavier Thévenard, jeden z największych biegaczy ultra na świecie.

***

OBEJRZYJ FILM Z NASZEJ WIZYTY U XAVIERA

Właśnie wróciłeś z Chamonix. Ciągnie wilka do lasu?

[Śmiech] A nie, nie, tym razem nie pojechałem tam biegać. Jeden z moich sponsorów przyleciał specjalnie z Kalifornii, żeby się ze mną spotkać, więc nie mogłem odmówić.

W wieku zaledwie 27 lat jesteś już dwukrotnym zwycięzcą UTMB, najpopularniejszego wyścigu ultra na świecie. Wygrałeś w 2013 i 2015 r. Co spowodowało, że zacząłeś startować w tak długich biegach w tak młodym wieku?

Długie dystanse pociągały mnie od dziecka, od zawsze byłem w ruchu i uwielbiałem wyzwania. W 2010 r. na próbę wystartowałem w „małym UTMB”, czyli w biegu CCC na 100 km. Chciałem spróbować swoich sił, zobaczyć czy dam radę i, ku mojemu zaskoczeniu, wygrałem. Zaraz potem wziął mnie pod skrzydła Asics. Dużo trenowałem, jeszcze więcej się uczyłem, poznawałem swój organizm, przez co chęć sprawdzania siebie stała się jeszcze mocniejsza niż wcześniej. Pragnąłem dowiedzieć się, czy wytrzymam taki wysiłek. W końcu zdecydowałem się na start i udało mi się wygrać UTMB za pierwszym razem. Ale Kilian Jornet wygrywał ten bieg, jak był jeszcze młodszy, miał zaledwie 21 lat!

À propos, lubisz jak mówi się o Tobie „francuski Kilian”?

Daj spokój! Kilian jest świetny we wszystkim, co robi. Jest doskonały na długich dystansach, w biegu na kilometr w pionie, w maratonie, we wszystkim… On jest biegaczem kompletnym, a ja jestem dobry tylko na długich dystansach. Dlatego takie porównanie jest miłe, ale zdecydowanie na wyrost.

Co czuje człowiek, gdy wygrywa największy bieg ultra na świecie?

Nie da się tego opisać. Eksplozja emocji, szczęście, zadowolenie, wszyscy na ciebie patrzą, a ty chcesz wszystkim podziękować. Kiedy wygrałem po raz pierwszy, trochę się przestraszyłem na widok tego szału. Emocje dzielone z rodzicami i przyjaciółmi dosłownie rozłożyły mnie na łopatki. To był piękny, niezapomniany, zupełnie niezwykły moment. Za drugim razem, w 2015 r. byłem już trochę lepiej przygotowany na sukces, a mimo to wrażenie było chyba jeszcze mocniejsze. Muzyka na mecie w Chamonix, szalejąca publiczność i do tego spiker Ludo, z którym dobrze się znamy, dorzucił swoje, żeby rozpalić emocje. Dwa lata temu byłem dla większości kibiców anonimowy, za to w tym roku od początku do końca wyścigu wszyscy wołali mnie po imieniu. To było niezwykłe.

Jesteś w stanie porównać te starty?

Obydwa pobiegłem dobrze, spokojnie strategicznie. Zaczynałem rozważnie, by następnie wyrabiać sobie 20, potem 50 minut przewagi. W obydwu przypadkach od Grand Col Ferret (101. kilometr) biegłem już sam. W tym roku, w przeciwieństwie do 2013, trudne było dla mnie ostatnie 20 km. To z powodu gorąca. Do Champex jeszcze mnie niosło, ale stamtąd jest przecież jeszcze maraton. A ostatni maraton na trasie zawsze jest trudny.

Jak sobie radzisz w kryzysowych momentach?

Jak mam kryzys, zawsze myślę o pozytywnych rzeczach. O tym, że na dole czekają na mnie kumple, że zaraz zobaczę się z rodziną. Myślę też o momentach z dzieciństwa, generalnie o dobrych rzeczach. Nie dopuszczam do głowy żadnych negatywnych myśli.

Zdarza Ci się słuchać w biegu muzyki?

Nie. Wolę słuchać ptaków albo okrzyków kibiców. Muzykę wolę grać sam. W tym roku przed startem zagraliśmy z bratem 30-minutowy koncert, trochę kawałków Led Zeppelin, poza tym jakieś fragmenty znanych utworów, np. Johnny be Good. To był fajny relaks. Poprosił mnie o to mój sponsor Petzl. Było kilkuset widzów, ale nie czułem się jak gwiazda rocka. Myślę, że nie byłem tak przekonujący jak Jimmy Page, chyba jednak jestem lepszy w bieganiu [śmiech]. Za to mój brat świetnie sobie radził na perkusji!

Czy to prawda, że nie za bardzo lubisz rozmawiać w trakcie biegu? To dlatego biegasz tak szybko – żeby być w górach samemu?

Na początku dystansu nie przeszkadza mi, że biegnę z innymi, ale im bliżej końca, tym bardziej wolę być sam [śmiech]. To prawda, lubię być w górach samemu. Dużo wtedy rozmyślam, zastanawiam się nad sobą, myślę o przyszłości, jak sobie zorganizować życie. Myślę też o rodzinie, projektach biegowych, o tym, co będę robił za kilkanaście czy kikadziesiąt lat. Pytanie, które często sobie powtarzam, brzmi: ile lat to potrwa? Jak długo będę mógł biegać? Odpowiedź jest zawsze taka sama: nie mógłbym skończyć ze sportem, nie byłbym w stanie. Chcę być aktywny do setki. Mój cel to przebiec 100 km w wieku stu lat.

A gdybyś nie mógł biegać? Co byś robił?

Gdybym nie mógł biegać, ani uprawiać żadnego innego sportu, chyba zbierałbym grzyby. Albo robiłbym zdjęcia. W każdym razie na pewno spędzałbym czas na łonie natury. Muzykę bardzo lubię, ale nie jest ona aż taką moją pasją jak sport i przyroda. Tydzień bez grania spokojnie wytrzymam, ale już tydzień bez biegania – nie ma szans!

Jak się przygotowujesz do najdłuższych biegów? Masz jakiś standardowy plan treningowy?

Nie mam stałego cyklu. Dostosowuję swój trening pod konkretny cel. To dla mnie jak budowa domu. Najpierw wylewam fundament, potem stawiam ściany, kładę dach, wstawiam drzwi i okna, a na końcu robię wykończenie, tak żeby być pewnym, że trafię ze szczytem formy akurat w zawody.

Przeważnie trenuję rano, około godz. 5, przed pracą. A w dni wolne o 8:30. Mój ulubiony trening to dwugodzinny bieg, w trakcie którego pokonuję dystans ok. 20 km i 1000 m pozytywnego przewyższenia. To robię najczęściej. Ale lubię też długie wybiegania, kilka razy w tygodniu w trzy–cztery godziny pokonuję dystans między 35 a 40 km. Interwałów nie lubię, ale je robię, bo bez nich byłoby trudno o dynamikę. Mam niedaleko domu taką górkę – od jej podnóży do szczytu jest akurat 1 km przewyższenia w pionie – od czasu do czasu wbiegam sobie na nią kilka razy.

Bardzo ważnym elementem treningu jest dla mnie stały monitoring pracy serca. Codziennie sprawdzam w komputerze odczyt z pulsometru, a następnie przesyłam wyniki do analizy specjaliście z mojego teamu. Wyczucie organizmu jest bardzo ważne, ale uzupełniam je badaniami. One mówią mi, co może się wkrótce ze mną stać. Elementem obowiązkowym jest też rozciąganie po każdym treningu, często stosuję też elektrostymulację compeksem.

Jak myślisz, co jest ważniejsze na Twoim poziomie, przygotowanie fizyczne czy mentalne?

To bardzo ważne, żeby mieć chęć. Nie sądzę jednak, żeby dało się wmówić sobie realizację jakiegoś nierealnego założenia. Cele trzeba sobie ustalać stopniowo i konsekwentnie dążyć do ich spełnienia. Nawet kiedy masz najmocniejszą głowę na świecie, są sytuacje, że bez odpowiedniego przygotowania fizycznego nie dasz rady. Z tych dwóch rzeczy wyżej stawiam fizyczność. Ale może to dlatego, że psychę mam mocną z natury. Przełamywanie barier jest dla mnie normalne, robię to od dziecka, mentalnie jestem zaprogramowany na mierzenie się z wyzwaniami.

Jak wyglądało Twoje dzieciństwo?

Rodzice prowadzili schronisko tuż obok wyciągu narciarskiego w Plans d’Hotonnes. Region Masywu Jury, w którym się wychowałem, to centrum kultury narciarstwa biegowego. Mój tata pracował zresztą jako instruktor. Za to moja mama byłą pielęgniarką. Rodzice zawsze pozwalali mojemu rodzeństwu i mi na wszystko. Mogliśmy robić, co chcieliśmy, a my chętnie z tego korzystaliśmy. Poznawaliśmy świat. Razem z bratem uwielbialiśmy biegać po łąkach i ganiać motyle. Któregoś dnia ojciec zapisał mnie do klubu narciarskiego, ale nigdy nie zmuszał mnie do treningów. Inna sprawa, że nie musiał, bo od małego je uwielbiałem – na początku były to biegówki i piesze wyprawy z bratem i siostrą. Miałem mniej niż dziesięć lat, gdy pokonywałem na nartach nawet 30 km.

To akurat zostało Ci do dziś.

To prawda. Na pięć miesięcy w roku odpuszczam bieganie i koncentruję się tylko na narciarstwie. Mniej więcej od połowy listopada do połowy kwietnia. Bieganie na nartach nie tylko pomaga mi utrzymać kondycję, lecz wręcz ją poprawia. Do tego regeneruje zmęczone sezonem mięśnie i ścięgna, nie obciąża stawów i ma świetny wpływ na pracę serca oraz pobór tlenu. Równie zbawiennie działa na psychikę. Miesiące spędzone na nartach powodują, że kiedy przychodzi wiosna i zaczynają kwitnąć kwiaty, tęsknię za bieganiem. Takie zróżnicowanie to znakomity balans dla głowy i ciała. Samo bieganie 365 dni w roku nie jest ani dobre ani zdrowe.

Może w takim razie biegówki powinny stać się podręcznikowym elementem przygotowań do biegów ultra?

I tak, i nie. Na nartach trzeba umieć biegać, to jest bardzo techniczny sport. Jeśli robisz to niepoprawnie, bardzo łatwo się zniechęcić. Jak nie masz umiejętności, nie widzisz efektów, więc nie odczuwasz frajdy. Najlepiej zacząć jako dziecko, wtedy wszystko łapiesz momentalnie. Moim zdaniem uprawianie narciarstwa biegowego pozwala znacznie wydłużyć czas aktywności fizycznej, dzięki niemu twoja kariera może trwać dłużej. W moim przypadku sezon biegówkowy to w sumie 3000 km i jakieś 15 godzin treningów tygodniowo. Przy czym, w przeciwieństwie do np. Kiliana, uprawiam styl nordycki, a nie skialpinizm. W mojej rodzinnej Jurze nie ma takich wzniesień jak w wysokich górach, dlatego nie używa się foków, a zjeżdża się techniką telemarku. To właśnie dlatego zawsze, gdy wygrywam bieg, na mecie robię telemark. Żeby podkreślić swoje korzenie.

Jak to się stało, że przeniosłeś się z rodzinnych stron do Jougne?

W wieku 17 lat wyjechałem do szkoły w Pontarlier, kilkanaście kilometrów stąd. Zrobiłem tam studia, a następnie złapałem w pracę w Jougne, którą uwielbiam. Pracuję jako instruktor sportowy, prowadzę zajęcia dla dzieci i młodzieży. Uczę ich wspinaczki, chodzimy razem po jaskiniach, pływamy na kajakach, biegamy, jeździmy na rowerach. W sumie jest nas dziesięciu instruktorów i tworzymy świetną paczkę. Razem świętowaliśmy wszystkie moje sukcesy: zwycięstwa w CCC, TDS i dwukrotnie w UTMB. Po CCC w 2010 r. jeden z kumpli zaprosił mnie na kieliszek szampana. Miał być tylko on i jego dziewczyna, a na miejscu okazało się, że przygotowali mi wielką imprezę z koncertem na żywo. To było niesamowite!

A jak na Twoje sukcesy reagują mieszkańcy miasta?

Od 2013 po każdym moim zwycięstwie nad główną ulicą przebiegającą przez Jougne jest rozwieszana gruba wstęga z napisem „Bravo Xavier!”. Ale burmistrz ręki mi nie ściska, raczej świętujemy w gronie rodziny, sąsiadów i przyjaciół.

Można o Tobie powiedzieć, że jesteś profesjonalnym biegaczem?

Myślę, że tak. Profesjonalny biegacz to dla mnie ktoś, kto robi, co może, żeby być na topie, dba o to, co je, jak trenuje, nie zaniedbuje regeneracji. Ja myślę o swoim bieganiu poważnie i powoli zaczynam z niego żyć. Medialnie może nie jestem tak aktywny jak wielu innych, nie dbam szczególnie o swoje konto na Facebooku, ale to dlatego, że nie chcę pokazywać wszystkiego, co robię. Biegam, bo to kocham, nie dla poklasku. Jasne, że to sympatyczne, jak coś się ukazuje na mój temat, ale relacje z mediami nie są dla mnie najważniejsze. Jeśli jutro nie będą o mnie pisać, nie sprawi to, że nie będę mógł spać z tego powodu. Obym tylko mógł biegać. Jeśli mogę żyć z mojej pasji, to wspaniale, ale jeśli straciłbym kontrakt, dalej będę wstawał o świcie i biegał. Nic się nie zmieni.

Jak to się stało, że zostałeś zawodnikiem Asics Trail Team?

To nie ja się o nich starałem, a oni znaleźli mnie. Po CCC w 2010 r. zaoferowali mi pierwszy kontrakt, dzięki któremu miałem zapewnione ubrania, buty, starty, przeloty, trening. Za to od czasu pierwszego zwycięstwa w UTMB w 2013 r. mam już kontrakt finansowy. Dzięki niemu mógłbym od jutra zająć się tylko bieganiem, jednak nie chcę rzucać mojej pracy. Wsparcie Asicsa daje mi pełny materialny komfort, ale nie chcę przecinać więzów. Bo ja naprawdę lubię to, co robię.

Jakbyś określił sam siebie jako biegacza? Jakie są Twoje wady i zalety?

Przede wszystkim jestem pasjonatem. Potrafię biegać długo, ale nie szybko. W bieganiu jestem spokojny i konsekwentny. Na przykład taki François d’Haene jest wysoki i sadzi wielkie susy. Ja za to jestem mniejszy, więc i kroki stawiam krótsze. Ale rezultaty mamy podobne. To pokazuje, że każdy może biegać dobrze, wszystko zależy wyłącznie od ochoty i treningu.

Wspomniałeś o François, innej francuskiej gwieździe ultra. Czy istnieje przyjaźń między zawodnikami ze ścisłej czołówki? Z kim się dobrze dogadujesz?

Jest między nami dobra atmosfera, nie ma kwasów. Nie zdarza się, żeby ktokolwiek podkładał komuś nogę. Panuje między nami albo przyjaźń albo szacunek. Osobiście koleguję się z François, poza tym z Thomasem Lorblanchetem i z Kilianem.

Mam przy tym tę trudność, że nie znam angielskiego, więc nie mogę za bardzo komunikować się z innymi biegaczami zza granicy. Ale na tyle, na ile możemy się porozumieć na migi, to ci spoza Francji też są w porządku [śmiech].

Masz jakiegoś idola?

Jeśli chodzi o biegaczy ultra, to jest nim Kilian. Ze względu na swoją wszechstronność i pasję w działaniu. To świetny sportowiec i ktoś, kto szczerze kocha to, co robi. To najprawdziwszy biegacz, bez żadnej ściemy.

Za to jeśli chodzi o sportowców w ogóle, to podziwiam Martina Fourcade’a, najlepszego biatlonistę na świecie, prawdziwego czempiona. Za podejście, za to jak potrafi analizować przeciwników, dobrać taktykę biegu. Jest niezwykle regularny, bardzo mocny psychicznie i zawsze perfekcyjnie przygotowany.

Co byś doradził początkującemu, który dopiero chce wejść w świat biegów ultra?

Przede wszystkim nie wolno zaniedbywać odpoczynku. Poza tym zawsze się rozciągać, stosować masaż i dobrze się odżywiać. Niestety nie doradzę nic uniwersalnego w kwesii treningu, bo to zbyt indywidualna sprawa. Trzeba go dostosować do niezliczonych elementów życia. Na pewno trzeba szukać równowagi, wczuwać się w siebie, nie trzymać się ślepo założeń, za to słuchać siebie, analizować, testować i wyciągać wnioski. Trzeba postępować stopniowo, zacząć od biegów na 40, potem na 60 czy 80 km. A dopiero później spróbować sił w tych dłuższych. Jak tylko coś nam dolega, warto dać sobie na jakiś czas spokój, skorygować błędy i wrócić mocniejszym. Jeszcze raz podkreślę kwestię odżywiania! Warto zagłębić się w ten element, bo można dzięki niemu naprawdę dużo zyskać.

Ile czasu potrzebuje amator, żeby przygotować się do ukończenia UTMB?

Myślę, że rok przygotowań to bezwzględne minimum. I to pod warunkiem, że coś się wcześniej w życiu robiło. To wystarczający czas, żeby nabrać doświadczenia, również na poziomie mentalnym, uświadomić sobie, że dam radę. Na etapie przygotowań trzeba codziennie o tym myśleć, osadzić w głowie przekonanie, że możesz to zrobić. No i oczywiście trzeba dużo biegać w górach, nawet codziennie lub raz na dwa dni. Na pewno nie da się powiedzieć sobie miesiąc przed startem: „zrobię to!”, trzeba dać sobie czas.

A co byś poradził bardziej doświadczonemu biegaczowi, który utknął na pewnym poziomie i który, pomimo wielkiego wysiłku, nie jest w stanie poprawiać wyników?

Zawsze najpierw trzeba dogłębnie przeanalizować problem. Warto zapytać się samego siebie, czy chodzi mi o to, żeby ukończyć, czy żeby mieć z tego frajdę. Jeśli nie ma frajdy, nie będzie efektów. Jeśli utkniemy, trzeba wrócić do krótszych dystansów, odnaleźć radość biegania, pewność siebie, głód startów. W niektórych przypadkach warto też zastanowić się, czy nie upieramy się przy dystansie, do którego zwyczajnie się nie nadajemy. Ja na przykład wiem, że jestem słaby w krótkich, a dobry w długich biegach i nie próbuję robić nic na siłę. Trzeba też mieć świadomość, że wiele zależy od genetyki i od tego, jak ukształtowało nas doświadczenie. Dobrze być świadomym swoich uwarunkowań i je respektować, znać swoje ograniczenia i nie walczyć z nimi.

Masz jakieś zainteresowania oprócz biegania?

Tak jak wspominałem wcześniej, trochę gram na gitarze. Poza tym amatorsko montuję filmy. Lubię bawić się metodą time-lapse. Filmuję techniką poklatkową naturę i zwierzęta, a potem montuję nagrania i pokazuję znajomym. Lubię wyjść na trening z kamerką, zostawić ją włączoną na parę godzin na szczycie góry, potem w domu obejrzeć, co się nagrało i to zmontować. Wpisz sobie w Youtube „jmthev massive du jura”, to zobaczysz, co z tego powstaje. Oprócz tego uwielbiam planować projekty sportowe. Obecnie szykuję się do wyprawy z Jougne do Chamonix w linii prostej. W sumie wychodzi 150 km: 60 km na rowerze, 10 km kajakiem przez Jezioro Genewskie i na koniec 80 km biegiem. Chciałbym zrealizować ten plan w listopadzie 2016 lub 2017 r. Jak widzisz, znowu wróciliśmy do tematu biegania [śmiech].

A co lubisz jeść?

Na zawodach jem przede wszystkim słodkie ziemniaki, banany, orzechy nerkowca i batony z daktyli. Piję tylko wodę gazowaną z minerałami. Bez ich uzupełniania szybko bym wysiadł.

Za to na co dzień jem dużo warzyw, soczewicy, ciecierzycy, sporo ryb, trochę białego mięsa i jajek. Przed treningiem zwykle przyrządzam sobie ryż z komosą ryżową i cieciorką. Dietę uzupełniam suplementami, takimi jak: żelazo, magnez, cynk, bikarbonat potasu, probiotyki i napoje BCAA wspomagające regenerację.

Zdarzają Ci się na biegach kłopoty żołądkowe?

W zeszłym roku wycofałem się z tego powodu z wyścigu Diagonale des Fous na wyspie Réunion. Jak zawsze przed startem przygotowałem sobie na bieg purée ze słodkich ziemniaków. Jednak w panującym gorącu i wilgoci jedzenie momentalnie się zepsuło. Nie wyczułem tego na czas i na 35. kilometrze zacząłem wymiotować. Żołądek wykręcił mi się na drugą stronę. Nie zniosłem tego, nie byłem w stanie biec dalej i musiałem się wycofać.

Co czujesz, gdy przychodzi niepowodzenie?

Ogromną frustrację. Zawsze chcę dać z siebie wszystko, a kiedy nie jestem w stanie sprostać własnym oczekiwaniom, trudno mi się z tym pogodzić. Szukam przyczyn niepowodzenia, analizuję, gdzie popełniłem błędy i staram się wyciągnąć wnioski. W sumie myślę jednak, że porażka jest dla mnie znacznie bardziej motywująca niż zwycięstwo. Ogólnie, poza kłopotami żołądkowymi i kontuzjami, jedyne co może popsuć mi bieg, to jeśli coś jest nie tak u moich rodziców, brata, dziewczyny. Jeśli wszystko gra i wiem, że czekają na mnie na mecie, wszystko będzie dobrze!

Masz dziewczynę?

Tak. Nazywa się Amélie. Jesteśmy razem od trzech lat. Dobrze się dogadujemy i chcemy założyć rodzinę. Nie wiem jak funkcjonują inne pary, ale my pozwalamy sobie na wiele, nie zmuszamy się do niczego i jesteśmy dla siebie wyrozumiali. Oboje wiemy, czego chcemy. Ona w tej chwili robi studia architektoniczne w Genewie. Ale widujemy się w weekendy i dzwonimy do siebie codziennie. To wystarczy [śmiech]. Czasami zastanawiam się, czy ciężko jest żyć z gościem, który tyle czasu poświęca na swoje rzeczy, ale ona nigdy mi nic nie zarzuciła. Wręcz przeciwnie, zawsze mnie dopinguje i wspiera, czuję, że jest razem ze mną we wszystkim co robię. Zresztą ja też staram się być z nią najczęściej, jak tylko mogę. Moje przejście na zawodniczy kontrakt bardzo dobrze wpłynęło na nasz związek, dzięki temu zyskaliśmy sporo czasu.

Dużo mówisz o rodzinie i w ogóle sprawiasz wrażenie domatora. Widać to, kiedy się patrzy na listę Twoich zwycięstw. Właściwie wszystkie odniosłeś we Francji. Dlaczego nie wygrywasz za granicą?

Bo do tej pory właściwie nie startowałem poza krajem [śmiech]. Zrobiłem tylko Transvulcanię w 2013, gdzie byłem 11., a w tym roku startowałem w Patagonii i tam akurat wygrałem. Poza tym do tej pory nigdzie nie jeździłem, zresztą po co się ruszać z Francji, skoro tu są najpiękniejsze zawody? Ale już w przyszłym roku planuję wystartować w kilku zagranicznych biegach, a konkretnie w: Hardrock 100, Tranvulcanii, Ultra Trail Mt. Fuji, a w listopadzie może jeszcze w Nowej Zelandii.

Do tej pory nie ciągnęło mnie w świat, ale trudno się dziwić, skoro UTMB, najbardziej medialny bieg ultra na ziemi, odbywa się dwie godziny drogi od mojego domu. Poza tym przecież przebiega się w jego trakcie przez trzy kraje, więc trochę się w nim napodróżowałem [śmiech]. Teraz doszedłem jednak do momentu, że chciałbym spróbować czegoś innego, zobaczyć świat. Dzięki kontraktowi z Asicsem mogę w ogóle o tym myśleć, wcześniej nie było na to szans. UTMB to dla mnie wyjazd na weekend, ale już taka podróż do USA to przynajmniej dziesięć dni. Czekam zwłaszcza na Ultra Trail Mt. Fuji, bo to wielka impreza z superklimatem. No i Asics jest z Japonii.

Co Cię najbardziej pociąga w biegach ultra?

Nie chodzi o sam wyścig, o rywalizację. Ważny jest trening, te wszystkie pejzaże i niesamowite przeżycia. To one są dla mnie sednem biegania ultra!

A co musiałoby się stać, żebyś wziął udziału w biegu w Polsce?

Na pewno potrzebowałbym gwarancji rywalizacji, musiałbym mieć mocnych rywali. Do tego liczyłby się dla mnie pejzaż i sensownie wytyczona, atrakcyjna trasa, bieganie po pętli nie wchodzi w grę! No i dystans – na bieg na 300 czy na 30 km nie przyjadę, ale coś na dystansie od 50 do 150 km na pewno bym rozważył. Przy czym kalendarz na 2016 mam już raczej zapełniony. Cztery–pięć długich biegów to maksimum moich możliwości, do tego trzy–cztery krótsze wyścigi przygotowawcze po 20 km i to by było na tyle. Bieganie co weekend nie wchodzi w grę [śmiech].

Xavier Thévenard, rocznik 1988, dwukrotny triumfator UTMB (2013 i 2015) oraz CCC (2010), TDS (2014) i OCC (2016). Pierwszy zawodnik w historii, który wygrał wszystkie cztery biegi w ramach UTMB. Były narciarz biegowy i biatlonista, w 2010 zadebiutował w biegach typu ultra trail.

Wywiad: Mikołaj Kowalski-Barysznikow

Zdjęcia: Krzysztof Zaniewski, José Muñoz Egea

***

Polub profil Xaviera na Facebooku.

Polub profil Magazynu ULTRA na Facebooku.

Obserwuj nasz profil na Instagramie.