Piąty tydzień treningów do CCC okazał się najdłuższy ze wszystkich (ale wcale nie najcięższy). Przebiegłem w sumie 140 km, z czego połowę w ramach weekendowego rekonesansu trasy Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego im. Tomka Kowalskiego. A wszystko zaczęło się niewinnie ‒ od dnia wolnego. Jak ja lubię poniedziałki!
Poniedziałek
Nie wiem, jak długo to jeszcze potrwa, ale póki co w poniedziałki mam wolne od biegania. Robię za to stabilizację, nieudolnie, ale z zaangażowaniem ćwiczę jogę, roluję się i rozciągam. Serdeczny druh Norbullo poradził mi, żebym z tym rozciąganiem nie przesadzał, ale łatwo to mówić komuś, kto jest się w stanie podrapać nogą za uchem. Ale że moje ciało znajduje się po drugiej stronie skali gibkości, muszę pracować za dwóch. Siła jest, luzu brak! (fot. Jan Nyka)
Wtorek
Najwspanialszy trening w moim życiu! Jasne, że przeżywałem podczas biegania różne wzloty, ale to było na zawodach albo na wycieczkach biegowych. Za to takiej satysfakcji z treningu jak tym razem nie miałem nigdy wcześniej. Jaki jest przepis na szczęście? Przede wszystkim piękny zimowy poranek. Do tego 8 km rozbiegania i kombinacja skipów, podbiegów i zbiegów ‒ jedno zaraz po drugim. Skipy otwierają oczy na to, jak wielkie są twoje ograniczenia, więc gdy po 100 m przychodzi podbieg, całą swoją złość i ambicję wkładasz w pokonanie góry. Gdy na nią dotrzesz, nawet nie zdążą dopłynąć endorfiny do mózgu, a ty już pędzisz w dół z okrzykiem "z górki na pazurki!". Po ośmiu takich seriach przeplatanych krótkim odpoczynkiem czujesz, że żyjesz. A przede wszystkim CZUJESZ, ŻE BIEGASZ!
Środa
Kiedy byłem młodszy, w środy oglądałem rewanżowe mecze ligi mistrzów w telewizji. Dziś piłki nożnej już nie oglądam, bo wolę biegać, ale sympatia do rewanży pozostała. Więc wziąłem nogi za pas i zrewanżowałem się samemu sobie za zeszłotygodniowy "spalony" trening szybkościowy. Po tamtym niepowodzeniu trener Świerc zrozumiał, że jeszcze nie jestem sprinterem i dostosował tempo do moich aktualnych możliwości. 5 km w tempie po 4:13, kolejne 4 po 4:07, 3 ‒ po 4:05 i ostatni na pełnej petardzie (z górki) w 3:33 to było to, czego potrzebowałem. Moje morale zostało uratowane!
Czwartek
Czwartek to 15 km spokojnego crossu przy pięknej pogodzie ramię w ramię z Jankiem Nyką. Pierwszą dyszkę zrobili z nami też Rosół, James, Ciemaj i Pola, ale zamiast dokręcić z nami jeszcze pół górki, woleli zmykać na jajecznicę. Było pysznie ‒ na treningu i po nim!
Piątek
Dzień, w którym trzeba upchnąć wszystko ‒ pracę, pakowanie, trening i podróż z Beskidu Niskiego w Karkonosze. Nie było czasu, żeby jechać na trening tempowy do doliny, więc "poszedłem na skróty". Najdłuższy płaski odcinek ma u mnie może 300 m, a ja miałem do zrobienia kilometrówki. Poszedłem więc na łatwiznę i ‒ po czterokilometrowej rozgrzewce ‒ odcinki w tempie 4:15 robiłem z górki, a te po 5:15 ‒ pod górkę. Nie wiem, czy takie rozwiązanie spełniło założenia Marcina, ale najważniejsze, że robota została zrobiona. Mogłem ruszać w Karkonosze!
Sobota
Dzień rozpoczął się zaskakująco ‒ od spontanicznych nocnych biegówek w Jakuszycach. Wszystko było pięknie, dopóki było pod górę ‒ klasykiem ciąłem jak wściekły, podczas gdy reszta paczki męczyła się, brnąc przez świeży śnieg krokiem łyżwowym. Wszystko zmieniło się, gdy zaczęliśmy zjeżdżać. Wszyscy byli już na dole, kiedy ja wkładałem wszystkie siły, żeby ‒ odpychając się z całą mocą ‒ przemieszczać się w dół. Okazało się, że moje wiekowe biegówki miały nienasmarowane, a do tego dziurawe ślizgi. Po powrocie do Jakuszyc czułem się, jakbym zrobił tysiąc pompek...
Jakuszyce dobre o północy, ale jeszcze lepsze w południe. Szczególnie, kiedy wyrusza się z nich na rekonesans trasy ZUK-a! Wróciłem tu po dwóch latach, ale przez cały ten czas moja miłość do niej nie osłabła ani odrobinę. O moim pierwszym (i jak dotąd jedynym) starcie w ZUK-u możecie przeczytać tutaj. Tym razem nie było tłumów, nie było rywalizacji, byliśmy tylko my i góry. Piękne góry... W cztery godziny pokonaliśmy 32 km (wliczając nadprogramowy zbieg z Domu Śląskiego do Karpacza), odwiedzając po drodze Halę Szrenicką, Śnieżne Kotły i Schronisko Odrodzenie (ach, ta pomidorówka z "podwędzonym" ryżem i szklanka coli!). W Domu Śląskim dołączyła do nas druga część ekipy de la reconnaissance du ZUK. Teraz byliśmy najmocniejszą bandą na szlaku i nikt nie był w stanie nam podskoczyć, nawet Edziu ze Schroniska nad Łomniczką (ale to temat na oddzielną opowieść). Jeszcze tylko naleśniki z jagodami, leczo wegetariańskie, grzaniec przy świecach i można było kłaść się spać na glebie schroniska.
Niedziela
W zeszłym tygodniu nazwałem biegowym absolutem niedzielne wybieganie po "moich" górkach. Skoro już to zrobiłem, to honorowo powstrzymam się od określania tego, co wydarzyło się w minioną niedzielę w Karkonoszach. Nie ma słowa, które oddałoby magię tego dnia. Po mglistej, śnieżnej i wietrznej sobocie niedziela przywitała nas pięknym, pełnym słońcem. Pod schronisko podeszły dwie łanie i to one zerwały nas z gleby. Były dostojne i zaciekawione kolorową bandą biegaczy. Sympatyczne stwory zmotywowały nas, by nie wylegiwać się za długo, tylko od razu wyruszyć w góry. Śnieżka spędziła poranek w chmurach, ale gdy już się na nią wdrapaliśmy, okazało się, że miękka kołderka opadła w doliny i zostaliśmy na szczycie sami ‒ my, słońce i ona, Królowa Karkonoszy.
Nie chciało nam się nigdzie ruszać, ale przecież przed nami wciąż druga połówka trasy... Na zbiegu ze Śnieżki polar pokazał mi tempo chwilowe poniżej 2 min/km. Zapytałem później Marcina, czy to możliwe. Odpowiedział: "Taaa, mi na obozie suunto też wskazało w pewnym momencie półtorej minuty na zbiegu". Dzięki raczkom stopy wrzynały się w zmrożony śnieg i miałem pełną kontrolę nawet przy tej szalonej prędkości. Ku pamięci: kto biegnie ZUK-a w tym roku, niech nie zapomni wrzucić kolców do plecaka, z nimi na stopach ‒ zamiast nóg urwiecie parę minut! Wyprażany syr w kawiarence na stoku po czeskiej stronie Przełęczy Okraj, ależ on był pyszny. I jakiego powera dał na dalszą drogę. Zbieg do Kowar był czystą przyjemnością, podejście pod Budniki ‒ umiarkowaną. Ale gdy już w końcu dotarliśmy z powrotem do Karpacza, poczułem się ‒ bez ściemy! ‒ jakbym przebiegł ZUK-a. Gęba cieszyła mi się dokładnie tak samo jak dwa lata temu. Różnica była taka, że wtedy dostałem na mecie medal, a teraz bonusowe dwukilometrowe podejście na parking, na którym zostawiłem hondę.
"Dobry tydzień, ale najważniejsze, że nic nie boli. Dbaj o siebie!" ‒ SMS od Marcina idealnie podsumował kolejny etap moich przygotowań do CCC. Droga do UTMB jest ciężka, ale przede wszystkim piękna!
***
"Droga do UTMB" to projekt, który realizujemy wspólnie z Marcinem Świercem. Marcin w dwa lata przygotowuje siebie i mnie do startu w najsłynniejszym ultramaratonie na świecie ‒ Ultra-Trail du Mont Blanc. Głównym punktem przygotowań jest nasz start w wyścigu CCC, czyli "Małej Siostrze" UTMB, który odbędzie się 1 września 2017 r. we Francji. Więcej o "Drodze do UTMB" przeczytacie w magazynie ULTRA. Znajdują się tam również plany treningowe, według których będziemy ustawiamy nasz trening w lutym i marcu.