Od 5 lat jeden z ostatnich zimowych weekendów spędzam w Karpaczu. Przyjechałem tu pierwszy raz w 2016 na zawody, o których za wiele nie wiedziałem, a wyjechałem z przekonaniem, że znalazłem kawałek swojego świata.
W tym roku, w 8 rocznicę pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak, którego dokonali Maciej Berbeka, Adam Bielecki, Artur Małek i Tomek Kowalski, miałem po raz 6 stanąć na starcie memoriału ostatniego z nich, który wraz z Maciejem na zawsze został w górach.
Żyjemy jednak w dziwnych czasach i w obliczu innej rocznicy - pierwszego przypadku COVID-19 w Polsce - zawody zostały przeniesione na przyszły rok.
Zawody zawodami, ale tradycji musi stać się zadość - pomyślałem, więc z urlopu nie zrezygnowałem i jeszcze w czwartek o północy zameldowaliśmy się w Karpaczu. Jak się okazało podobnie pomyślało wielu znajomych, którzy na weekend przyjechali w Karkonosze.
Od słowa do słowa i w sobotę o 7:45 stanęliśmy na parkingu pod szlakiem na Kamieńczyk, skąd miała startować tegoroczna edycja ZUK-a. 12 osób, które postanowiło wziąć symboliczny udział w zawodach, których nie ma. Bez ścigania, bez presji czasowej, celebrując każdą chwilę tego pięknego dnia. A trzeba przyznać, że trafiło nam się okno pogodowe, którego nie widziałem tu nigdy wcześniej. Słońce i widoczność po horyzont towarzyszyły nam przez cały dzień, karmiąc oczy wspaniałymi widokami, dla których co chwila przystawałem na trasie. Do tego jedynie delikatny wiatr i twardy, ubity śnieg, który dawał odbicie jak na bieżni sprawiały, że kilometry połykaliśmy bez trudu, czerpiąc jeszcze większą przyjemność z otaczających nas okoliczności przyrody.
gdzieś na grani, fot. Tomek Niezgódka
Śnieżne Kotły
Pierwszą część trasy do Domu Śląskiego biegliśmy mniejszymi grupami. Z przodu Rafał, Krystian, Michał i Maciej, dalej ja z Tomkiem i za nami reszta - każdy swoim tempem.
Po drodze wstąpiłem do Odrodzenia żeby uzupełnić płyny, gdzie spotkałem ekipę ZUK-a, która podobnie jak my przyjechała na ten weekend w Karkonosze. Wyściskałem się z Agą i mamą Tomka, Alą, przybiłem 5-ki z chłopakami i ruszyłem gonić Tomka. Im bliżej Domu Śląskiego tym na trasie spotykałem coraz więcej osób, które podobnie jak my przyjechało na zawody, których nie ma i postanowiło symbolicznie przebiec jakąś część trasy. Była Kasia i Maciek - zwycięzcy zeszłorocznej edycji. Byli biegacze z przypiętymi numerami z poprzednich lat. Był tata Tomka, Marek, który co roku wita nas na szczycie Śnieżki, a tym razem przybijał piątki idąc pod prąd trasy od Śnieżki w stronę Odrodzenia.
Równia pod Śnieżką
Królowa
Od Domu Śląskiego pobiegliśmy 7-osobową grupą przez Śnieżkę, przełęcz Okraj, Budniki, Szeroki Most kończąc naszą wycieczkę w Karpaczu na rondzie Biały Jar. Na mecie zamiast posiłku regeneracyjnego wypiliśmy po kawie grzejąc uśmiechnięte mordeczki w promieniach zimowego słońca. Zegarek pokazał 41,5 km i 1840 m przewyższenia pokonane w 5h25.
Wystarczająco długo żeby nakarmić endorfinami po same uszy, wystarczająco krótko żeby nadto się nie zmęczyć.
Michał, ja, Michał, Tomek, Rafał, Krystian, Maciej - przed ostatnim odcinkiem
Myślę, że tego dnia na trasie pojawiło się kilkadziesiąt osób, które, podobnie jak ja, nie wyobrażało sobie tego weekendu bez ZUKa, dla których to też kawałek ich świata.
Do zobaczenia za rok!