Kamil Hejna
Biegacz amator
TRIADA MARATON ZIMOWA

Zabawy na śniegu

Bydgoszcz, 07.01.2019

Cóż złego w stwierdzeniu- zachowujesz się jak dziecko? Cóż złego w tym, że dorosły mężczyzna jest nazwany dużym dzieckiem? Czy zawsze to stwierdzenie budzi negatywne konotacje? Ostatni weekend zdecydowanie temu przeczy.Gdy byłem starszym chłopcem, to zima, mróz i śnieg cisnął na usta rwący potok niegrzecznych słów. Miało to związek z obowiązkami, które odcisnęły mocny ślad na życiu. Z czasem, gdy ta kująca bielą w oczy pora roku, stawał się coraz bardziej bura i mokra niczym s…a tonąca w deszczu, to zapomniałem o dziedzictwie dzieciństwa.

W miniony weekend kolejny raz miałem okazje zrobić coś po raz pierwszy. Wybrać się na zawody biegowe w górach i to od razu trzy w jednym. Na Etapową Triadę Biegową. Imprezę, która została po raz kolejny zorganizowana przez poznaną podczas Swimrun Solina ekipę. To co lubię, to odpowiedni ludzie, w odpowiednim miejscu podczas odpowiednich sytuacji. Wybrałem się razem z Maćkiem, partnerem z naszej bieszczadzkiej przygody. Na liście startowej widziałem kilka znajomych nazwisk więc kilka ciekawych rozmów było niejako w pakiecie zagwarantowanych.

Dzień przed wyjazdem zaniepokoiłem się prognozą pogody. Opady śniegu, którego ani moje oczy ani koła samochodu nie znały, miały zdeterminować weekend w górach. Niespokojny zakupiłem łańcuchy śniegowe, zapakowałem wraz z nimi drapieżne Cascadie oraz stuptuty. Co miało zagwarantować przyczepność i bezpieczeństwo pod nogą. Musze przyznać, że już od lat nie wiedziałem takiej ilości świeżego, puszystego niczym bita śmietana na serniku, śniegu. Zapowiadała się świetna ale i wymagająca przeprawa przez Gorce, Pieniny oraz Beskid Sądecki.

Dzień a może dwa przed wyjazdem, spontanicznie namówiłem młodszego Kamila do startu w zawodach. Akurat przebywał w pobliżu, pakiet i miejsce w pokoju było. A jak pokazały późniejsze wydarzenia, to była to rewelacyjna decyzja.

Ile ten śnieg dał nam od samego początku radośći!

 

Nadszedł dzień startu pierwszego etapu. 16 km po Gorcach. Trasa w związku z intensywnymi opadami została zmodyfikowana i podobne zmiany były częściej, bezpieczeństwo uczestników było na pierwszym miejscu. Spakowałem do plecaka termos z herbatą, dwa żele i dobre nastawienie. Nie znając swoich zimowych górskich możliwości, ustawiłem się na samym końcu.

Błąd. Jednak nie jestem tak słaby jak czasem mam obawy a po drugie po kilkuset metrach utworzyła się wielka tysiąc- noga posuwająca się ślamazarnie krok za krokiem. Pierwsi biegacze przecierali szlak w głębokim śniegu, dzięki czemu kolejni i kolejni mieli coraz lżej. Idąc w górę nabierałem słusznego przekonania, że tempo może mnie zanudzić na śmierć. Raz po raz ambitnie wskakiwałem w głęboki śnieg i mijałem po  kilka osób ale kosztowało to sporo sił. Z drugiej strony dzięki temu spotkałem „nowego” kolegę z Bydgoszczy. Pozdrawiam Paweł!

Szykowałem się na zbiegi. Niestety nie mam ich wytrenowanych ale liczyłem, że z każdym kolejnym krokiem będę odważniejszy. Po jakieś godzinie wspinaczki i około pięciu kilometrach zjadłem żel. Nie sięgnąłem po herbatę, za dużo zachodu żeby ściągnąć plecak i całą ceremonię obyć. Za to raz po raz sięgałem po śnieg i po trochu pchałem do spragnionej buzi. Na tym etapie i podczas kolejnych irytowałem się, gdy biegacze nie chcieli na płaskich lub lekkich odcinkach przyspieszać. W związku z czym starałem się gonić odpowiednią dla swoich możliwości część tysiąc- nogi.

Wreszcie zaczął się zbieg. Długi niczym warkocz góralki. Krok za krokiem trochę po ubitym a gdy nabierałem zbyt dużej prędkości, również po miękkim pędziłem na dół. Kalkulując jak tu zachować siły na wieczór i kolejny dzień. Bam. Biegacz leży. Spytałem czy wszystko w porządku. Tak. Więc pobiegłem dalej. Sam chwilę później walczyłem z grawitacją ale udało się utrzymać na jednej nodze. Im bliżej mety tym żwawiej napierałem. Gdy pierwszy z medali zawisł na szyi to poczułem i ulgę i radość, że nie jestem tak słaby jak się obawiałem. Po chwili zacząłem odczuwać niedosyt. Gdybym ustawił się od razu bliżej linii startu, to pozycja byłaby zdecydowanie wyższa. Taka to pierwsza lekcja.

Wieczorny etap to dwie pętle ze wspinaczka na jakieś wzgórze w Krościenku.

źródło Ultralovers

Przed startem problem ze stuptutami. Na szczęście buty suche- Maciek zadbał o farelkę. Tym razem pobiegłem bez plecaka. Bieg w pierwszej linii zaczął Kamil Młodszy (zwany- studentem), choć tym razem nie musiał tak torować jak rano. Początek płaski. Biegnę i czuję że warto docisnąć. Nogi lekko zmęczone ale coś w nich iskrzyło. Tym razem szlak wypełniła set czołówkowa żmija, wijąca się w ciemności. Pierwsze podejście i czuję że mam trochę więcej mocy niż niektórzy wokół mnie więc wymijam. Część z tych osób łyknie mnie na zbiegu. Cześć wpadnie szybciej w błoto niż ja. Przed drugą pętlą byłem przygotowany na to co mnie czekało i pobiegłem zdecydowanie odważniej. Dało mi to małą satysfakcję oraz duży skok w klasyfikacji. Poczułem smak rywalizacji. Sam ze sobą oraz z najbliższym biegaczem i biegaczką.

Już po porannym biegu utarło się, że Student przez to że jest szybszy i w dodatku przybiegał jako pierwszy lub drugi, to zajmował się naszym apartamentem a my stopniowe się zbiegaliśmy na gotowe. Taki współlokator to skarb.

Równocześnie z biegową triada mieliśmy trochę inną, kto wie czy nie bardziej wymagającą. Taką, która rozszerzała naczynia krwionośne i nadawał lotność opowieścią. Niestety skutek uboczny to zbyt krótki sen, który nie był wystarczający na regeneracją.

Ostatni dystans zamykający triadę miał pokazać, kto umiejętnie rozłożył siły. Kto był wstanie wystarczająco odpocząć by utrzymać formę. Dla mnie to był ponownie etap który zaczynałem w grupie znajomych a kontynuowałem ze samym sobą. Swoim tempem samotnego wilka. Ze swoją głową i swoim żołądkiem. Trzeci etap niestety dla dystansu ultra- mój był maraton- charakteryzował się korkiem. Ultrasi na wspólnym odcinku mijali się z nami oraz z wolniejszymi ultrasami. Póki stawka się nie rozciągnęła. Tym razem wziąłem wodę- 0,6 l z czego wypiłem przez prawie dwie godziny tylko 0,2 L oraz jeden żel. Odżywianie podczas triady było przeze mnie zaniedbane. Przed biegami, w trakcie i po. Ale na moim poziomie nie wpłynęło to na drastyczny spadek możliwości.

Trzeci etap to około 2 km do góry, wypłaszczenie i znowu wspinaczka na jakieś 2 km. Potem zbieg przez około 5 km i jakieś cztery na dole, w Krościenku. Chciałem dać sobie w d…ę i dałem. Trochę podkręciłem  tempo na zbiegach oraz na samym końcu. Zauważyłem że sporo biegaczy miało niskie prędkości na odcinkach płaskich. Oczywiście nie wiem jak biegli wcześniej ale mimo wszystko sporo wyprzedzałem na dole.

Trzy biegi, trzy różne historie zbyt długie by się rozpisywać i zanudzać. Aczkolwiek znowu poczułem, że nie powinienem stawać w ogonie na starcie ale odważniej napierać od początku. Nie jestem tak słaby w górach żeby się wstydzić jak dawniej. Kocham śnieg i tarzanie się w nim niczym dziecko. Mimo, że moje orły na śniegu wyglądały jak kondor to będę nadal uprawiał tą sztukę. Krótkie górskie etapy nie wymagają przesadnej logistyki- w jednej garści jedzenie a w drugiej picie. Mam na myśli te trasy na dwie trzy godziny.

Zmęczyłem się i poczułem ból krzyczący- żyjesz. Poczułem wilgoć wzruszenia gdy przekraczałem metę ostatniego etapu. Cieszyłem się cudownymi widokami i tym że mogłem wykrzesać z siebie mimo zmęczenia moc. O to chodzi w biegu.

P.S. Nasz Student został zwycięzcą dystansu Ultra. Spisał się nie tylko świetnie na trasie ale również jako współlokator. Schludny, dbający o porządek i rozsądny młodszy Kamil. Mimo że taki chudy i żylasty to mi zaimponował. Wykorzystaliśmy jego sukces, a właściwie nasz ponieważ jak wiadomo ma wielu ojców i dostaliśmy wczoraj a właściwie on (ale wszystko wspólne) pierniki od pani w sklepie, za darmo :) Wygląda młodo więc pewnie dlatego zamiast flaszki. 

P.S.S. Spotkałem dawno nie widzianego kolegę Marcina.  Kilkoro innych znajomych, część wirtualnych. Wreszcie. Ciekawych spotkań nigdy dość. Odebrałem wiadomości i telefony ze wsparciem, strasznie ładowały i miło się zrobiło. Nie mogłem przez te zawody być w innych górach ciałem ale byłem sercem.

P.S.S.S. Gabi, Kacper, oraz wszyscy zaangażowani w zawody- DZIĘKUJEMY.  Będziemy wracać.

A teraz chyba czas odespać