24.06 (ja) - Nieźle, poszukują wolontariuszy na BUGT, fajnie by było tam pojechać i zobaczyć w takich okolicznościach Tatry po raz pierwszy...
29.06 (moja Żona) - Słuchaj, a nie chcesz jechać jako wolontariusz na BUGT, zobaczyłbyś Tatry?
29.06 (ja - sekundę później) - CHCĘ!!!!! (czy ja nie mówiłem już że mam cudowną Żonę?)
To relacja inna niż moje poprzednie, bo będzie o prawdopodobnie najtrudniejszym technicznie biegu ultra w Polsce ale od drugiej strony... Wolontariusza.
Duża jej część będzie raczej o chodzeniu i czekaniu oraz liczeniu :)
Wyjazd do Zakopanego zaplanowałem tak, aby przed odprawą dla wolontariuszy, która była zaplanowana na 15.08 na godzinę 19:00 zdążyć pochodzić po TPNie. Z Poznania wyjechałem pociągiem relacji Szczecin -> Zakopane w kuszetce (nie nie jestem burżujem, po prostu miejsce siedzące zarezerwowałem przez pomyłkę na inny dzień i nie miałem już innego wyboru), jak się to okazało, było strzałem w 10-tkę - pierwszy raz tak jechałem i mam nadzieję, że nie ostatni. Wyspałem się w komfortowych warunkach (wiecie że w każym mini przedziale była umywalka z ciepłą i zimną wodą?) i byłem gotowy na podbój Tatr. Po wyjściu z pocągu w Zakopcu udałem się na "Kemping pod Krokwią" gdzie wolontariusze mieli darmowy nocleg pod swoimi namiotami. Widok był rewelacyjny, otwieram namiot i widzę skocznię (a w późniejszych godzinach i dniach - samych skoczków :)
Po rozbiciu namiotu, uzbrojony w plecak z ciuchami, jedzeniem, piciem, mapą w kieszeni ruszyłem w stronę Kuźnic i dalej niebieskim szlakiem przez Halę Gąsienicową (z postojem na jabłecznik w Murowańcu)...... na Przełęcz Świnicką (pierwszy raz w życiu na wysokości > 2000m n.p.m.) i dalej na Kasprowy Wierch i z powrotem do Kuźnic. Tłumy, tłumy, wszędzie tłumy... W międzyczasie, uciekająca Panna Młoda w sukni ślubnej i goniący ją jej mąż :) O cebulactwie, januszostwie oraz grażynostwie nie piszę, nie chcę sobie psuć wrażeń, było wszechobecne niestety :(
Na wolontariat nie wziąłem butów biegowych, ale nie byłbym sobą, gdybym nie pobiegał i tak zbieg z Kasprowego do Kuźnic zrobiłem w niecałą godzinę w butach trekingowych i z plecakiem turystycznym. Nie chciało mi się ślimaczyć, to niebezpiecznie :)
Wycieczkę planowałem na ponad 7 godzin, udało mi się zrobić w ponad 5, zdążyłem na obiad i na odprawę...
Odprawa...
Odprawa dla wolontariuszy ustalona była na 19-tą 15-go sierpnia w Nosalowym Dworze w sali konferencyjnej. W międzyczasie spotkałem małżeństwo które też szło na odprawę, więc poszliśmy razem. Na odprawie dostaliśmy wolontariuszowe pakiety + koszulki:Do tego przedstawiono ramowy plan działania, powiedziano kto, gdzie i co będzie robił na biegu. Ku mojej rozpaczy, nie było mnie nigdzie na liście, ale jak się okazało, osoby, które nie były na liście, miały być na trasie (Yeaaah), trasa dla wolontariuszy była podzielona na cztery odcinki:
- Od Siwej Polany do schroniska Ornak,
- Od schroniska Ornak do Murowańca,
- Od Murowańca do Wodogrzmotów Mickiewicza,
- Od Wodogrzmotów do Kuźnic
Za drugi odcinek odpowiadał Tomek, TOPR-owiec - potrzebował 15 osób, ku rozpaczy pozostałych osób odpowiedzialnych za pozostałe odcinki zebrał ponad 15 i jakoś nikt nie chciał odeść z jego odcinka ;) Wymieniliśmy się numerami, ustaliliśmy miesce zbiórki następnego dnia żeby wyruszyć na trasę i rozeszliśmy się na kwatery/do namiotów.
Rekonesans trasy...
Wyruszyliśmy busem z Zakopanego do Kir i stamtąd przez Dolinę Kościeliska (otoczeniu stada owiec, normalnie jak w "Janosiku" :) do pierwszego obstawianego przez naszą grupę punktu: rozejściu szlaków przy schronisko Ornak, następnie przez Tomanową Dolinę w kierunku Ciemniaka, po drodze mogliśmy podziwiać widoki i jeszcze świeże pozostałości po misiowym jedzonku (bezczelny - załatwić się na środku ścieżki :P). W międzyczasie ustalaliśmy w których miejcach ustawiać chorągiewki na szlaku (zgodnie z regulaminem, miały być tylko na skrzyżowaniach), do tego przy skrótach. Po dłuższym bardzo żwawym w tempie marszu doszliśmy na Chudą Przełączkę, gdzie kolejna osoba miała pilnować skrzyżowania oraz jeszcze jedna pilnowała skrótu (zakaz przejścia oznaczony czerwonymi chorągiewkami). Następnie Ciemniak, Małołączniak (w jego masywie znajduje się Wielka Jaskinia Śnieżna gdzie obecnie trwa akcja ratunkowa), Kopa Kondracka (mój punkt), Przełęcz pod Kopą, Kasprowy Wierch i Hala Gąsienicową - to wszystko miejsca gdzie później stała "nasza ekipa" i pilnowała trasy. Po powrocie do Zakopanego, na 17-tą mieliśmy spotkanie w siedzibie TOPR-u gdzie odebraliśmy flagi, kamizelki, ustaliśmy szczegóły, godzinę wyjścia na poszczególne punkty trasy i "go to the bed".
Dzień zawodów
Pobudka o 4:10, ubranie się, umycie zębów, zagrzanie wody na herbatę do termosu i wyjście na punkt zbiorczy pod bramą kempingu. Stamtąd w grupie czterech osób poszliśmy do Kuźnic, gdzie powiększeni o kolejne 3 osoby udaliśmy się na swoje punkty przez Dolinę Kondratową - widoki przepięknePo około półtorej godziny weszliśmy na przełęcz, po kolejnych 5-ciu minutach doszedłem na Kopę Kondracką gdzie spędziłem kolejne 6 godzin, w chmurach, mgle, słońcu, wietrze. Po rozstawieniu czerwonych chorągiewek na skrócie pod kopułą wróciłem na szczyt i rozstawiliśmy z Gosią (na Kopie było dwoje sędziów plus ratownik TOPR-u, Wojtek) zółte chorągiewki, które wyznaczały kierunek biegu. Następnie czekaliśmy na pierwszego zawodnika... W międzyczasie moim oczom ukazało się Widmo Brockenu:ponoć to zły omen, zwiastujący śmierć w górach - lepsze to niż w łóżku (przynajmniej według mnie). Zjawisko to, wygląda jednak przepięknie i niesamowicie.
O 8:42, a więc 4 godziny i 38 minut od startu (zawodnicy wystartowali o 4:04) pojawił się pierwszy zawodnik na naszym punkcie, Kamil Leśniak, wyglądał jakby był już nieźle sponiewierany, za nim Robert Faron (jakąś minutkę za Kamilem), wyglądał bardzo świeżo... Nie było jednak czasu na pogaduchy, polecieli dalej zgodni ze wskazówkami i szlakiem. Po prawie pół godziny przybiegli kolejni zawodnicy i razem z nimi Kasia Solińska, druga kobieta przybiegła za Kasią około 10-15 minut (nie pamiętam dokładnie). Na naszym punkcie musieliśmy notować numer oraz godzinę każdego zawodnika. Gosia notowała (ma o wiele lepszy charakter pisma ode mnie) a ja sprawdzałem numery zawodników przez lortnetkę i kierowałem zawodników dalej, aby przez przypadek nie polecieli na Giewont (parę osób poleciało w zaaferowaniu w przeciwną stronę, ale wszystkich udało się zawrócić szczęśliwie), na Kopie było dużo turystów i mogło to trochę utrudniać zawodnikom orientację w trasie. Wśród biegaczy spotkałem parę zajomych osób (np. Michał z KB Szamotuły, Kamil Dąbkowski (pozdrowienia od naszego wspólnego znajomego :) do tego doszło jeszcze jakieś stado kozic).Większość biegaczy, nawet zdecydowana większość była bardzo miła, uśmiechnęli się, pogadali, niestety zdarzyły się wyjątki... Np. Pan, który nas wyzywał bo limity są za krótkie, albo Pan, który najpierw się obraził jak mu powiedzałem żeby: "leć wzdłuż chorągiewek w prawo do przełęczy", że on zna szlak i wie jak ma biec, po czym musiał go zawrać z drogi na Giewont :P
Paru biegaczom dodaliśmy Coli lub wody, wzieliśmy od nich śmieci, i każdemu życzyliśmy dalej powodzenia.
Nasza rola zakończyła się w momencie gdy minęli nas zamykając bieg, tzw. "Czerwone latarnie". Oddaliśmy listy zawodników, na naszym punkcie zameldowało się 326 biegaczy, nikt u nas nie zrezygnował. Po zdaniu list, pozostało nam tylko zejście do Kuźnic drogą, którą przyszliśmy w tłumie niesamowitym, na szczęście, dało się dobrze stamtąd zbiegać, jako że prowadził nas ratownik TOPR-u to poszło w miarę gładko, ludzie raczej widzieli, że leci ktoś w czerwonej kurtce i za nim, jakaś ekipa z chorągiewkami :P, jak to ujęła jedna pani, "lecą goprosi" (ludzki brak pojęcia o podstawoiwych rzeczach jest przerażający).
W Kuźnicach oddaliśmy kamizelki oraz chorągiewki w punkcie depozytu, spotkaliśmy się z resztą ekipy która już też zeszła ze swoich punktów i zjedliśmy obiadek (gdzieś tam w międzyczasie, finiszował 30-ty zawodnik), ten sam co zawodnicy, całkiem niezły makaron z kurczakiem i sosem serowo-brokułowym. Po chwili, Tomek dostał wezwanie na wyprawę (na akcję w Wielkiej Jaskni Śnieżnej), nie zdążył się nawet pożegnać, potem tylko wysłał pożegnalnego SMSa. Taka służba, nie ma co się dziwić gdy liczy się każda sekunda. Po obiedzie prysznic, przebranie się w suche i czyste ciuchy i poszliśmy na wolontariuszowe piwko 0% z częścią ekipy z naszego odcinka. Po piwku poszliśmy na metę aby kibicować jeszcze ostatniemu zawodnikowi który zmieścił się w limicie, wbiegł razem z córką na kilka minut przed upływem czasu - wydaje mi się, że dostał o wiele większego owacje niż Robert Faron, który przybiegł pierwszy :)
Po mecie pozostało tylko iść spać, aby z samego rana zwinąć namiot i iść na pociąg...
A w nocy, w sumie od trzech nocy, obok mnie, w namiocie spał niedźwiedź... Nie dosłownie, ale ten ktoś to spał obok, chrapał jak niedźwiedź w śnie zimowym, jak Bizon koszący pole, jak Fiat 126p podjeżdżający pod Kasprowy... Masakra, całe trzy noce miałem niemal bezsenne przez Chrapaka ;) Ale co tam, taka niedogodność to pikuś, przy przygodzie któą mogłem przeżyć przy okazji organizacji Biegu Ultra Granią Tatr...
Za dwa lata, startuję w losowaniu, punkty już będą, swoje wybieganie w Tatrach również,mam nadzieję, że szczęście dopisze :)
Spostrzeżenia:
1. Było bardzo dużo biegaczy, którzy skorzystali z tego, że organizowany był BUGT a nie byli zawodnikami, mogło to trochę dezorganizować pracę sędziów,
2. Profil wysokości trasy na numerze startowym - był wydrukowany w taki sposób, aby łądnie wyglądał na ścianie, zawodnicy wiedzą jak wygląda trasa, przynajmniej powinni widzieć :)
3. Bluza Finishera - świetna, sam chciałbym taką :)
4. Należy ze sobą na Kemping wozić strzelbę na niedźwiedzie :)
5. Przez trzy dni zrobiłem ponad 70km w Tatrach, wyszedł całkiem niezły trening biorąc pod uwagę tempo :)