Edyta Kopacka
Biegacz amator
VII. Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich DFBG - ZŁOTY PÓŁMARATON

W drodze do ULTRA - DFBG Złoty Półmaraton

Wrocław, 25.04.2025

To już VII edycja Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich w Lądku Zdrój i zarazem moja pierwsza wizyta tutaj, w sercu Gór Złotych, z pozoru niezbyt wymagające, w rzeczywistości potrafią zaskoczyć stopniem trudności. Zwłaszcza młodego, niezbyt doświadczonego amatora górskich tras...

Zdjęcia: archiwum prywatne

Tekst: Edyta Kopacka

Doskonała ocena w rankingu biegów anglosaskich w Plebiscycie Złota Kozica 2018, nic dziwnego, skoro Dyrektorem i Głównym Sędzia Zawodów organizowanych przez Fundację Maratony Górskie jest Piotr Hercog ( światowa czołówka biegaczy ULTRA ).

Z rodzinnego Wrocławia wyruszamy całą rodziną około godziny 8:00. Dojazd samochodem do miejsca zawodów zajmuje nam niecałe dwie godziny. Czuję lekkie podekscytowanie. Będzie to mój drugi start w górach na dystansie 21 km. Na szczęście jest ze mną mój mąż i dzieci. Nikt nie wspiera mnie lepiej niż oni. Pogoda cudowna, błękitne niebo, ale temperatura zdecydowanie za wysoka, w cieniu powyżej 20 stopni Celsjusza, może być ciężko - myślę. Miasteczko w całości zdominowane przez biegaczy, to jest nasze święto - trzydniowe święto.
Dopełniam formalności w Biurze Zawodów, składając potrzebne podpisy i odbieram mój numer startowy.

Start Złotego Półmaratonu przewidziano na godz. 11.00. Na linii startu zlokalizowanej w przepięknym Parku Zdrojowym pojawiam się punktualnie wraz z niespełna siedmiuset uczestnikami biegu.

Zainteresowanie dystansem przerosło najśmielsze oczekiwania organizatorów, tym samym z różnych powodów postanowili zwiększyć limit uczestików, co w mojej ocenie znacznie obniżyło komfort biegu. Już wiem, że dziś o życiówce będę mogła jedynie pomarzyć.


Pierwsze 700 m to asfaltowa droga, pnąca się w górę, aż do lasu, gdzie rozpoczyna się prawdziwa wspinaczka na szczyt - Trojak (765 m n.p.m). Różnica wzniesień około 300 m. Szybko przechodzę do marszu. Upał daje się we znaki. To nie jest dobra pogoda dla biegaczy. Ogromnym plusem jednak jest to, że znajdujemy się na całkowicie zalesionym i osłoniętym od słońca odcinku.
Wkrótce docieramy do szczytu. Na turystów czeka tutaj wspaniały widok z punktu widokowego. Można podziwiać cały Lądek Zdrój, doskonale przedstawia się cała Kotlina Kłodzka.


Trasa biegu niestety odbija od szlaku i wspomnianego punktu widokowego, pozostaje wrócić tu turystycznie.


Znajdujemy się na całkowicie płaskim odcinku trasy, wśród efektownej grupy skalnej, którą wieńczy Skalna Brama - ogromna szczelina skalna utworzona przez dwie równoległe skały rozdzielone stromym przejściem.


Niesamowite walory wizualne na tym odcinku, a z pewnością przejście przez Skalną Bramę, rekompensują zmęczenie.
Na tym odcinku dało się odczuć ogromną frekwencję Złotego Półmaratonu. Utknęliśmy w skałach na dobre kilka minut, kolejny raz pożegnałam marzenia o życiówce.
Kilka żelków w gorzkiej czekoladzie poprawiło nie tylko humor, ale dodało energii - przed nami ostry zbieg. Trzeba uważać na wystające korzenie, nie pomagają rozwijać prędkości.


Tuż przed czwartym kilometrem rozpoczyna się kolejny podbieg, który prowadzi na szczyt - Karpiak (782 m n.p.m), tutaj znajdują się pozostałości po Zamku Karpień - bardzo ciekawy punkt na trasie biegu, a co najważniejsze, na wyciągnięcie ręki.


Krótki zbieg i ponownie pniemy się w górę, wzdłuż granicy polsko - czeskiej, aby osiągnąć wysokość 850 m n.p.m ( Kobyla Kopa, Czesi mówią na nią Konicek).
Powoli zaczynają się kłębić myśli o zbliżającym się punkcie odżywczym, będącym zarazem jedynym zlokalizowanym na półmetku biegu. Pozostały 3 kilometry, trasa biegnie w dół. Idealnie, by nadrobić wcześniejszy spadek tempa na licznych podbiegach.
Nic bardziej mylnego. Zatłoczone, wąskie ścieżki, którymi poprowadzono trasę biegu nie sprzyjają manewrom. Ryzyko kontuzji jest zbyt duże. Odpuszczam i truchtam powoli w gąsienicy.


Przede mną rozpościera się wpaniały widok - docieram do Przełęczy Lądeckiej, gdzie tłumnie i gwarnie witają nas kibice, gratulując dotarcia do półmetka trasy.
Muszę wyrazić swój podziw dla wolontariuszy, którzy pomimo ogromnej liczby zawodników, jaka znalazła się nagle w punkcie odżywczym, zadbała o to by niczego nie zabrakło. Były arbuzy, pomarańcze, banany, orzeszki, rodzynki, wszelkiego typu napoje (bezalkoholowe rzecz jasna), którymi napełnialiśmy nasze kubeczki/flaski/bidony.


Temperatura, jaka panowała na otwartej przestrzeni była nie do opisania. Zatęskniłam za lasem i przyjemnym chłodem zacienionych ścieżek.
Kilka minut odpoczynku i powoli pnę się w górę, prosto do punktu kulminacyjnego całej trasy - Borówkowa Góra (900 m n.p.m). Oznacza to kolejne 250 m przewyższenia i 3 kilometry podbiegu.


Początkowo próbuję podbiegać, szybko jednak odzywa się ból w odcinku lędźwiowym i ogólne zmęczenie, łydki odmawiają posłuszeństwa, są jak ciężkie kamienie. Przechodzę do marszu, dziś więcej z siebie nie wykrzesam.


Po drodze mijam duże grupy turystów, całe rodziny wesoło spacerujące wśród ogromnych połaci jagód.
I właśnie dlatego Borówkowa Góra swą nazwę zawdzięcza obficie występującym tu czarnym jagodom – borówkom. Trochę czuję się jak w borówkowym labiryncie.


Ostatnie metry podbiegu są już bardzo ciężkie. Mozolnie stawiam krok za krokiem, boję się spoglądać na tętno.
Szczęśliwie mijam najwyższy punkt całej trasy, gdzie czeka wolontariuszka, kierująca nas odpowiednio do ostrego zbiegu. Teraz już "z górki" - krzyczy. Mimowolnie kąciki ust unoszą się ku górze.


Mijam przepiękną wieżę widokową, skąd ze szczytu z pewnością rozciąga się cudowny widok na całą okolicę, niestety zwiedzanie nie tym razem.


Przede mną 7 kilometrów zbiegu, początkowo ostry, w miarę upływu kilometrów łagodnieje. Kolana bolą niesamowicie, kręgosłup doskwiera, komfort biegu minimalny.

Mimo wszystko staram się nie odpuszczać, trzymam wyrównany rytm i tempo biegu.
Za chwilę nastąpi moment, na który czekam najbardziej. To ta chwila, w której zobaczę swoich wspaniałych kibiców, mój kochany mąż - Tomek i dwaj synowie, starszy 7 letni Piotruś i młodszy 5 letni Kubuś.


Około 17 kilometra chwytam energetycznego batonika. Niemal całe zapasy zostały wykorzystane, choć z perspektywy czasu myślę, że nie potrzebowałam tak wielu wspomagaczy.Wciąż jednak uczę się swojego organizmu i jego reakcji na długotrwały wysiłek.


Mijam ostatnie metry szutrowej trasy i wbiegam na asfalt. Od mety dzielą mnie 3 kilometry. Delikatnie przyspieszam, czuję że mam jeszcze trochę siły na ładny finisz.
Mijam kolejnych zawodników, duża część przechodzi chwilami do marszu.


Lądek czeka na kolejnych finisherów. W tym zacnym gronie jestem także ja. Wchodzę w ostatni zakręt i widzę moich wspaniałych kibiców, dzięki którym ukończyłam swój bieg.

Czas w jakim ukończyłam bieg to 2:55:47 min. W mojej ocenie wynik dobry, biorąc pod uwagę stopień wytrenowania, temperaturę i liczbę uczestników.

Z pewnością wrócę tutaj, ale spróbuję szans na dłuższym dystansie. Być może będzie to ULTRA!