Claudia
Biegacz amator
ULTRAROZTOCZE 60

Ultraroztocze, czyli jak zostaliśmy ultrasami…

Kraków, 03.06.2017

Na nasz debiut wybraliśmy bieg na 60 km, jeden z dystansów Ultra Roztocze. Na tę decyzję złożyło się kilka czynników. Po pierwsze, Roztocze to przepiękny region Polski. Byliśmy tam już raz i wiedzieliśmy, że jeszcze chcemy wrócić. Urokliwe miejscowości, takie jak Zwierzyniec, Szczebrzeszyn czy Krasnobród oraz otaczające je lessowe wąwozy wraz z przepięknymi lasami tworzą fantastyczne miejsce do biegania. Po drugie, przewyższenia – Roztocze nie jest terenem górzystym, nie chcieliśmy na pierwszym ultra porywać się od razu na dużą ilość podbiegów, a i tak wyszło ich 1022 m. Po trzecie, my byliśmy debiutantami, a i bieg organizowany był pierwszy raz, więc każdy miał trochę miejsca na niedociągnięcia.

Wybraliśmy trasę na 60 km, track na zegarku pokazywał niewiele ponad 58 km, myślimy sobie „super, będzie ciut mniej biegania”. Ale organizator zgotował wszystkim niespodziankę, różnie przyjętą ‒ sześćdziesiątka wydłużyła się do 65 km, a osiemdziesiątka do 91 km. Nas zaskoczyło to o tyle, że rozkładaliśmy siły na maksymalnie 60 km, dlatego ostatnie kilometry były niesamowitą walką, ale po kolei.

Trasa zaczynała się w Krasnobrodzie, ładnym niewielkim miasteczku. Na starcie zostaliśmy miło powitani przez lokalny zespół regionalny. Biegliśmy wzdłuż zalewu, który przy tej pogodzie – pełne słońce, zero chmur i niebieskie niebo – jawił się jako najlepsze miejsce do tego, by się zanurzyć. Start w samo południe, przy grzejącym słońcu dał się wszystkim we znaki, na szczęście po niecałych 3 km wbiegliśmy do lasu. Trasa w większości prowadziła przez las, w tym dwa fragmenty przez Roztoczański Park Narodowy – coś cudownego, drzewa dawały fantastyczne schronienie przez prażącym słońcem. Dodatkowo w formie utrudnienia na trasie było bardzo dużo piasku, gdyby nie drzewa, to przy tym skwarze bylibyśmy pewni, że biegniemy przez pustynię.

Organizatorzy zadbali o to, by pokazać nam najpiękniejsze zakątki Roztocza. Oprócz mijanych zalewów, rzeki Wieprz, pięknych lasów w rezerwatach i parku narodowym dane nam było podziwiać okoliczne wąwozy lessowe, gdzie czekała na nas gimnastyka w postaci przechodzenia pod zawalonymi drzewami. Wiedzieliśmy gdzie są po specyficznych jękach wydawanych przez biegaczy – jeśli ma się w nogach 40‒60 km to, uwierzcie nam, nawet lekkie ugięcie kolan to nieziemski wysiłek! Nas urzekły pofalowane pola rzepaku, gdzie wyrazista żółć przeplatała się ze świeżą zielenią na błękitnym tle. Przepiękny widok, którego nawet skwar lejący się z nieba nie był w stanie zepsuć. Co ciekawe, jeden z zawodników powiedział nam przy śniadaniu dnia następnego, że on po tym biegu już nie chce więcej widzieć rzepaku. No cóż, my raczej na dłuższą chwilkę podziękujemy za lessowe wąwozy. Ale jedno jest pewne, Roztocze urzeka! I to do tego stopnia, że nawet przy największym zmęczeniu widoki dają radość i podnoszą na duchu.

Pierwszy punkt odżywczy na naszej trasie znajdował się w Szczebrzeszynie na ok. 30. kilometrze trasy. Niestety woda skończyła nam się po 20. kilometrze (każde z nas miało uzupełnionego 1,5-litrowego wielbłąda w plecaku), jednak mijaliśmy malutką miejscowość, gdzie w sklepie uzupełniliśmy nasz zapas (obowiązkowe posiadanie niewielkiej gotówki na trasie się przydaje!). Na punkcie uzupełniliśmy nasze zapasy, z olbrzymią radością wypiliśmy colę i zjedliśmy kilka bananów. Na punktach ważne jest to, żeby się zbyt nie rozleniwiać. A jest to trudne, bo wreszcie możemy usiąść, coś zjeść, zaraz zagada jakiś miły wolontariusz lub inny uczestnik biegu. To tutaj wspaniale widać jacy są biegacze, to bardzo pomocne i przyjazne towarzystwo, każdy potrzyma ci butlę, jeśli chcesz napełnić baniak. Niektórzy, widząc słabnących zawodników, rezygnują z lepszego wyniku, by komuś potowarzyszyć lub podtrzymać na duchu. To jest chyba najpiękniejszy aspekt biegania. My sami naprowadziliśmy dwie zbłąkane owieczki na dobrą trasę, była według nas bardzo dobrze oznakowana, jednak przy dużym zmęczeniu każdemu może się zdarzyć źle odbić, zwłaszcza że gdzieniegdzie miejscowi postanowili pozrywać taśmy. Naszym zdaniem świetnym pomysłem było rozmieszczenie kolorowo migających, elektrycznych świeczek rodem ze sklepu z dewocjonaliami. Po zmierzchu naprawdę ułatwiały nawigację!

Po kolejnych 16 km dobiegliśmy do drugiego i zarazem ostatniego punktu na trasie. W życiu nie jedliśmy tak dobrego kabanosa! Zupełnie serio, smakował nieziemsko. Organizatorom duże brawa za pojemniki z zimną wodą do polania się na każdym punkcie! W tej temperaturze było to zbawienne.
Niestety ostatnie kilometry ciągły nam się strasznie. Zmęczenie dawało się we znaki, a słońce zachodzące za horyzont wcale nie cieszyło. Na szczęście czołówki miały moc i dzielnie nam towarzyszyły, oświetlając drogę, jedna z mijających nas biegaczek stwierdziła, że koniecznie musi sobie takie kupić, bo pięknie świecą. Dawno nic nie wzbudziło w nas takiej radości, jak światła Zwierzyńca majaczące w dole. Wiedzieliśmy już, że to ostatnia prosta, teraz byle do parku i meta. A na mecie bigos! Serdecznie dziękujemy Pani, która była tak miła, żeby przynieść nam bigos do stolika, nie mieliśmy siły się podnieść z ławki. Czekały na nas również piękne imienne medale. Zajmują już honorowe miejsce na wieszaku.

Ultraroztocze to był piękny bieg! Jego olbrzymim atutem jest krajobraz, zapiera dech w piersiach niezależnie od tempa.
Olbrzymim plusem biegu byli wolontariusze oraz inni biegacze – to Wy tworzycie klimat, a ten był fantastyczny! Inne rzeczy na plus to, jak już wspomnieliśmy, trasa ‒ dobrze oznakowana, każdy został też zaopatrzony w mapę w pakiecie startowym. Najlepszy kabanos na ostatnim punkcie! Szkoda, że nie było go już wcześniej. Najlepsze regionalne piwo na mecie – Zwierzynieckie (męską część naszego zespołu chyba tylko wizja tego zimnego piwa niosła do mety).
Jedyny minus, mnie niestety dotknął bardzo, to wydłużenie trasy. Dodatkowe 7 km to bardzo dużo, niestety moje nogi nijak nie chciały się dogadać z głową, że jeszcze troszkę powinny przejść. Rozłożenie sił było zupełnie inne i po tej okrutnej wiadomości na ostatnim punkcie nagle wyparowały. Ale dobiegliśmy do mety (chociaż w tym stanie bardziej adekwatne będzie: doczłapaliśmy się), a to najważniejsze.
Oczywiście nie obyło się bez małych kryzysów, ale wsparcie drugiej osoby potrafi zdziałać cuda i wydobyć resztki energii z najgłębszych zakamarków. Czy będziemy jeszcze chcieli pobiec ultra? Gdybyście nas o to zapytali na 63. Kilometrze, odpowiedź byłaby jedna – nigdy w życiu! Ale już teraz możemy spokojnie odpowiedzieć, że na pewno tak!