Od jakiegoś czasu Maciej częściej zabierał mnie na swoje wieczorne przebieżki. Biegaliśmy coraz dłuższe dystanse, przemierzaliśmy parkowe aleje dużo szybciej niż zazwyczaj. Hmmm….
To mogło oznaczać tylko jedno : znowu coś szykuje dla Nas. Gdzieś za rogiem skrywa się nasza kolejna wspólna przygoda.
Że tak powiem, mój psi nos mnie nie zawiódł. To było jakoś wieczorem, Chódy zapakował mnie Parbata i Kasię do auta i ruszyliśmy w podróż. Dojechaliśmy do takiego miejsca gdzie było jeszcze więcej śniegu niż u nas w domu a wokół były takie wysokie szczyty. Ciekawa byłam co tym razem wymyślił mój przyjaciel. W sobotę rano zapakowaliśmy psie kupry do auta i ruszyliśmy naprzeciw przygodzie.
Wylądowaliśmy na takiej sporej polanie. Wszędzie dookoła otaczały nas góry. Nagle zobaczyłam, że co rusz przewijają się ludzie w towarzystwie czworonogów. To mogło oznaczać tylko jedno: kolejne wspólne zawody, huuuraaa. Krótka rozgrzewka (podobno tak trzeba) i ruszyliśmy w stronę startu, ależ byłam podniecona, już chciałam biec do przodu, pokonywać kolejne kilometry, czuć wiatr we włosach i nagle bęc: zobaczyłam psy z którymi miałam konkurować. Z mojego pyszczka wymsknęło się ciche: Chódy a może innym razem?
Nikt mi nie mówił, że przyjdzie mi się zmierzyć z takimi psimi wyjadaczami. Kilka z tych psów, które spotkałam było naprawdę dużych. Niektóre z nich na mój widok się zaśmiały, co rusz słyszałam za plecami: ej mała co ty tutaj robisz? Nie pomyliło Ci się coś ? Ha, ha będziesz oglądać nasze psie kupry.Trochę było mi przykro, zdradzę Wam, że bardzo się bałam.
I wtedy Maciek jakby słyszał co dzieje się w mojej głowie, uklęknął, przytulił mnie i powiedział po ludziowemu, że wszystko będzie dobrze. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, strach zamienił się w sportową złość. Już wiedziałam, że nie jestem gorsza od tych wszystkich otaczających mnie psów. A wiecie dlaczego ?
Ponieważ MY, to znaczy Nanga i Chódy mamy coś czego wiele par może nam pozazdrościć, wzajemne zaufanie, przyjaźń… i cholerną wolę walki…
Zaczęło się we mnie wszystko gotować. Startowaliśmy w odstępach czasowych. Przyszła nasza kolej, zerknęłam jeszcze na Chódego, szczeknełam przez ramie: gotowy na przygodę ? I ruszyliśmy w nieznane. Śnieg gotował się pod moimi łapami, z tył słyszałam głos Maćka: Nanga nie tak szybko, spokojnie. O nie , nie zamierzałam się oszczędzać, już ja pokażę tym wszystkim psiakom. Ku mojemu zaskoczeniu biegło mi się lekko, Chódy współpracował ze mną. Szybko zaczęliśmy wyprzedać pary, które wystartowały przed nami, po kolei mijaliśmy te wszystkie groźne psy. Tarram.
Jak było mi gorąco to wbiegałam w zaspy śniegu i się chłodziłam. Było bardzo fajnie. Kilometry mijały a ja nie czułam zmęczenia. Cały czas wspinaliśmy się do góry. Nie ukrywam, że momentami było ciężko. Nagle wbiegliśmy na takie wzniesienie, potem było delikatnie w dół. Dotarliśmy po chwili do schroniska, Chódy powiedział , że jesteśmy pod Turbaczem. Kochany przygotował mi miskę z wodą i poprosił, żebym chwilę odsapnęła. Ale ja kurczę nie czułam zmęczenia. Cały czas na niego poszczekiwałam: Ej Chódy przestań gadać z innymi biegaczami, no dawaj biegniemy. Posłuchał. Ruszyliśmy żwawo w dół. Ale jazda, tak szybko to nigdy nie biegałam.
Parę kilometrów ostrego zbiegu, jeden podbieg, krótki zbieg i zameldowaliśmy się na mecie.
Tarram. Błogo i cudownie.
Okazało się, że szaleńcza walka pozwoliła nam na zajęcie 3 miejsca. Rewelacja. Super. Brak mi słów. Byłam taka szczęśliwa. Maciej również. Tradycyjnie wycałował mnie, zdjęcia wywiady , no wiecie takie tam. Oj nasza współpraca układa nam się coraz lepiej. Dziękuję Chódy za to, że tak ładnie pracowałeś. Będą z Ciebie ludzie.
Z utęsknieniem czekam na kolejne zawody. Mój psi instynkt podpowiada mi, że za długo to nie będę musiała czekać.
fot. Katarzyna Gogler, Dariusz Boroń oraz zdjęcia własne