Mikołaj Kowalski-Barysznikow
Biegacz amator
TriCity Trail 2015 - 21 km

TriCity Trail 21k, czyli góry (prawie) nad morzem

Warszawa, 19.07.2015

TriCity Trail to jeden z najnowszych pomysłów bandy biegaczy kreatywnych z Poznania. Dwa Piotrki (Książkiewicz i Bętkowski) i spółka zrobili coś niesamowitego. W krótkim czasie udało im się rozbiegać pół Polski, a teraz - za sprawą takich projektów jak m. in. właśnie TriCity Trail - zabierają się za tę drugą część, odrobinę bardziej zaprawioną w bojach. TriCity Trail to dwa biegi - jeden na trasie 80-kilometrowej, drugi na dystansie półmaratonu. Pierwszy startuje o świcie gdzieś z rogatek Gdańska, drugi to zgrabna pętla po drogach i szlakach Trójmiejskiego Paku Krajobrazowego. Obydwa kończą się w urokliwym otoczeniu zieleni wejherowskiego Parku Miejskiego. 12 lipca zmierzyłem się z krótkim dystansem, dłuższy zostawiłem sobie na przyszły rok!
Mój start w półmaratonie TriCity Trail to był najczystszy biegowy spontan. Środa - decyzja, czwartek - opłacone startowe, piątek - nadrabianie wszystkiego, co miało być zrobione przez weekend, sobota - ruszamy na północ! Ruszamy z Nolą, moją serdeczną biegową kompanką, niesamowitą ultraską, a tego dnia również kierowcą. Skończyłem zmianę o 4 nad ranem, ruszaliśmy chwilę po 7, więc Nola za kółkiem była prawdziwym zbawieniem. Ona prowadziła, ja trzy czwarte drogi przespałem, zatrzymaliśmy się tylko dwa razy - raz na kanapki, raz naradzić się z Yanosikiem. To była dobra podróż. Dopiero na jej końcu spojrzeliśmy na siebie nawzajem tęsknym wzrokiem i w tym samym momencie zadaliśmy sobie to samo pytanie: "To w Wejherowie nie ma morza?!".

Człowiek jednak jest tępy, latami uczy się geografii, studiuje przeróżne mapy, wydaje mu się, że ma jako takie pojęcie o świecie, a koniec końców przyjeżdża do Wejherowa z kąpielówkami w torbie i dopiero na miejscu zdaje sobie sprawę, że do najbliższej plaży ma w najlepszym razie kilkanaście kilometrów. Bo Wejherowo, moi drodzy, to nie Puck, to nie Władysławowo, Wejherowo to Wejherowo - wschodnie wrota Kaszub i północna brama Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. A tak w ogóle to przecież nie przyjechaliśmy tu pływać, tylko biegać, a więc... do biegu, gotowi, start!

Kiedy my - kilkuset uczestników dystansu półmaratońskiego - o 9 stawialiśmy pierwsze kroki w kierunku lasu, osiemdziesięciu zawodników z 80-kilometrowej trasy było na nogach już od dobrych kilku godzin. Ruszyli punktualnie o 5. Co za pozytywni wariaci! My w tym czasie smacznie spaliśmy, albo dopiero powoli zwlekaliśmy się z łóżek. Jeśli chodzi o łóżka, trzeba zaznaczyć, że to towar deficytowy w Wejherowie. Szczególnie gdy szuka się w ostatnim momencie. Jest kilka hoteli, jest nowoczesny ośrodek sportowy, ale o miejsca trudno, a nawet jak się znajdą, to cena zbija z nóg znacznie mocniej niż przebiegnięty półmaraton. Znalezienie pokoju za mniej niż 100 zł to wyzwanie, raczej należy się spodziewać wydatku 150 - 200 zł za "dwójkę".  Noclegi to w mojej opinii największy mankament TriCity Trail. Na szczęście organizatorzy zapewniają chętnym spanie na materacach na sali gimnastycznej w szkole będącej jednocześnie biurem zawodów. Ale dobra, dość już o spaniu, biegnijmy dalej!

Trasa TriCity Trail prowadzi początkowo asfaltem, ale już po 2 czy 3 kilometrach wpada się na leśną szutrówkę, która szybko zaczyna się wznosić i opadać, tak że człowiek ma wrażenie, jakby przeniósł się nagle w góry. Może nie Tatry, ale już taki mój rodzinny Beskid Niski na pewno nie powstydziłby się tego typu wypiętrzeń. Bardzo przyjemne było to snucie się pośród wysokich iglaków, choć nie dało się nie poczuć, że pierwsza połowa trasy to ciągła wspinaczka, jedynie poprzetykana kilkoma zbiegami. Mniej więcej na siódmym, może ósmym kilometrze po raz pierwszy porzuca się drogę i wbiega na szlak. Bardzo ładny szlak, dość dziki i urokliwy. Myślę, że jakby mnie tam zrzucili z helikoptera i powiedzieli, że to łagodniejsza partia, dajmy na to, Beskidu Żywieckiego, to bym uwierzył! Równo w połowie dystansu napotykamy na trasie największą przeszkodę - grzbiet wzniesienia strukturą przypominający grzbiet czterogarbnego dromadera. Ten fragment daje w kość, i - jeśli pokonasz go dynamicznie - twoje czwórki płoną. Za to zaraz potem czeka nagroda. Rozpoczyna się długi, długaśny zbieg właściwie aż do samej mety, na dodatek z wisienką na torcie w postaci punktu z wodą na 12 kilometrze. A jeśli masz trochę szczęścia, tuż przed punktem, pośród wysokich traw, zdjęcie pstryknie ci sam Dymus!

Meta TriCity Traila jest absolutnie urocza. Na biegaczy czeka dopracowana w detalach, ogrodzona barierkami i zwieńczona fachową dmuchaną bramą, ostatnia prosta. Mówię wam, można się na niej poczuć prawie jak Mo Farah na finiszu londyńskiego maratonu! Tuż za metą sympatyczne wolontariuszki z uśmiechem na twarzy udekorują ci pierś pamiątkowym medalem, po czym skierują do namiotów z piciem i drożdżówkami. Jeśli jednak przydział jednej buły, banana i pomarańczy ci nie wystarczy, parę metrów dalej stoi food-track ze świeżymi koktajlami i innymi frykasami. Smacznego! Niestety, oprócz prawie samych zalet, meta debiutanckiego TriCity Traila miała też jeden duży feler. Otóż dla zawodników z końca stawki zabrakło kubeczków, przez co biedni strudzeńcy nie mogli się napić, lub musieli się dotankować prosto z bazy, czyli wielkiego 5-litrowego baniaka! A więc szóstka za całą resztę, naciągana dwója za wodę, w sumie - soczyste 4 z plusem. Wierzę, że za rok będzie już czyste 6 gwiazdek i czerwony pasek!

TriCity Trail to bieg stworzony przez pasjonatów. Widać to po ich podejściu do spraw organizacyjnych. Oznaczenie trasy przeplata się z prowadzeniem odprawy, przez co wpadają na nią w biegowych ciuchach i ubłoconych butach. Od programowania zapisu wyników on-line sprawnie przechodzą do rozwożenia wody na punkty długiej trasy. CityTrailowy van nieustannie to podjeżdża, to odjeżdża spod biura zawodów, chaos miesza się z pełną kontrolą, zrelaksowane uśmiechy ze zdenerwowaniem, Piotrki i reszta zespołu są stale w ruchu, tu nie ma miejsca na nudę! Z drugiej strony gołym okiem widać, że City Trail to nie tylko pasja i młodociany zapał, ale już całkiem dojrzały, prawdziwy biznes. Serce się raduje, kiedy jest się świadkiem, jak ekipa, która jeszcze kilka lat temu woziła sprzęt na start swoich biegów tramwajem, dziś ma do dyspozycji firmową półciężarówkę i cały szereg innych narzędzi. Do zobaczenia za rok!     

Na koniec polecam galerię pięknych zdjęć z TriCity Trail autorstwa Piotra Dymusa!