O Biegu Szlak Trafił słyszałem już dużo wcześniej, dzięki relacji Chrisa Terzoniego, włoskiego biegacza, który przebiegł ultra w 2015 roku i napisał o tym w magazynie ULTRA. Wąwozy, lasy, podbiegi, zbiegi i błoto, czyli wszystko co lubię w bieganiu. Tylko gór brak. Ale nie warto było martwić się na zapas.
Po kontuzji przed ośmioma tygodniami i mozolnej rehabilitacji nie w głowie mi były starty w zawodach. Choć nogi już czuły się dobrze, to półtora miesiąca bez biegania… Forma do ciasta. Tak się jednak złożyło, że 6 sierpnia byłem w okolicy. Na ultra, które kocham, nie czułem się na siłach, ale uznałem, że 22 km i ponad 900 m przewyższeń, to max na co mogę się porwać. Szybka wymiana e-maili z organizatorami (dzięki Bartek) i można było szykować się do biegu.
Organizacja
Wiele biegów może przyjechać tu na szkolenia, by podejrzeć jak można organizować biegi terenowe i ultra. Parking przed biurem zawodów, mini miasteczko, biuro zawodów ─ same plusy. Oznaczenie trasy bezbłędne, pomysł, aby zły kierunek na rozwidleniu tras oznaczyć innym kolorem taśmy – rewelacja. Zresztą na każdym trudnym zakręcie był wolontariusz i wskazywał właściwą drogę. Brawo za proste i bardzo skuteczne rozwiązanie.
Bieg
Start i meta to dolna stacja wyciągu narciarskiego w Parchatce. Tak, na Lubelszczyźnie też są wyciągi. Do startu zostało jakieś 30 min, poszedłem na rozgrzewkę, a tu spiker mówi, żeby uważać, bo za kilkanaście minut spodziewamy się pierwszej osoby z dystansu ultra. Biegnę mu naprzeciw (podświadomie czuję, że musi to być facet), bo doping to fajna sprawa (dla biegnących również). Wbiegam na górną stację wyciągu, rozciągam się, a tu z lasu wybiega…? Niewysoka blondynka, to Dominika Stelmach, która przegoniła wszystkich facetów i gnała samotnie do mety po zwycięstwo w klasyfikacji open.
O 10:20 start dystansu 22 km. Po kilkuset metrach polnej drogi ostry zakręt w lewo i pierwsze ostre podejście, zrobił się korek. Może na przyszłość lepiej, by rozbiegówka była dłuższa. Nie ma co czekać, wyprzedzam bokiem po kałużach. Na 4 km jeszcze piona z Witkiem, którego spotkałem na starcie i poleciałem swoim tempem. A im dalej, tym piękniej. Pola chmielu, uprawy porzeczek i malin, ale najfajniejsze są zbiegi. Zbiegi w leśnych wąwozach, ostro w dół po dobrych kilkaset metrów. Jest ciepło, acz nie upalnie, w niższych partiach lasu sporo błota, nie jest to co prawda jesienna superbłotnista Łemkowyna, ale miejscami breja próbuje ukraść buta. Ale moje Inov-8 Mudclaw 300 wydają się być stworzone do takich terenów. Ostry bieżnik dobrze dawał radę na podejściach, lekka konstrukcja sprzyjała spokojnemu biegowi na wypłaszczeniach, a zbiegi to już była „czysta” przyjemność. Nawet w błocku po kostki.
Mniej więcej po 8-10 km stawka na tyle się rozciągnęła, że biegacze sobie już nie przeszkadzali, znalazł się więc czas nawet na krótką, wesołą pogawędkę. Pola, las, wąwóz i tak na przemian, nudzić się tu nie było można. Łyk wody (plus kubek na głowę) na ok. 12. km i ostrym zbiegiem popędziłem w dół ku mecie. Ale to nie był koniec zabawy. Niespełna 3 km dalej trasa wróciła bowiem na linie start/meta i tu kolejna miła niespodzianka. Moi przyjaciele Norbullo i Janek, którzy ukończyli swoje zawody ultra, ostro kibicowali biegnącym na krótszym dystansie. Po takim emocjonalnym kopie, ostatnie 7 km (po trasie najkrótszego z biegów) to była bajka. Łyk izo z wodą i ruszyłem pod górkę. Tu już same znajome twarze, poznane w trakcie biegu. Pozdrowienia dla Magdy z teamu Wieś Tańczy i Biega, końcówkę cisnęliśmy razem, aby złamać 2 h. Nie udało nam się, może przez wydłużenie trasy o ok. 1 km, a może przez brak siły i wytrenowania? Nieważne, najważniejsze, że zabawa była przednia i po kontuzji ani śladu. Ostatecznie dobiegłem na 55. miejscu, co na blisko 250 osób i mój stan wytrenowania, było dla mnie mega wynikiem.
Organizacja, trasa, wolontariusze, widoki i możliwość przyjemnego sponiewierania się, przekonały mnie, że jak tylko zdrowie i czas pozwolą, wrócę tu za rok.