Redakcja KR
Zamieć Ultramaraton na Skrzyczne

Śnieg, słońce, góry... Zamieć 2017!

Warszawa, 04.02.2017

Już czwarty raz stoki Skrzycznego stały się polem całodobowej rywalizacji na 13-kilometrowej pętli w Zamieci. To pierwszy w Polsce 24-godzinny ultramaraton zimowy. Biegacze - samodzielnie i w zespołach dwuosobowych - ścigali się między 28 a 29 stycznia w Szczyrku. Był śnieg, była prawdziwa zima, a na trasie w zespole dwójkowym kobieta rakieta - Sylwia Młodecka. Poniżej jej relacja z tych zawodów.

W 2017 r. wzięłam ponownie udział w Zamieci – byłam tam już raz dwa lata wcześniej. I od początku było z nią wesoło. Miałam biec sama, miałam biec w teamie damskim z Martą, potem znowu sama... Skończyłam w miksie z Miodziem (czyli Mariuszem Mioduszewskim). Zamieć biegłam dwa lata temu jednoosobowo, oczywiście na luzie i bez ciśnienia na wyniki, przebiegłam trzy okrążenia, wiatr mnie powalił na Skrzycznem, wyspałam się i rano dokręciłam jedno kółko.

Zeszłoroczną Zamieć znam tylko z opisów i zdjęć, zdaje się, że było ostro. W tym roku… Cóż, śniegu było tyle, ile błota na Łemkowynie! Podróż mieliśmy świetną – w czteroosobowym składzie z panią fotograf Karoliną. Jak to w podróży z biegaczami, tematy stałe: plany, marzenia, sprzęty, garminy i tak bez końca. Kto ma pasję, ten to rozumie. Na miejscu spotkanie i poznanie mojego partnera z teamu. Na szczęście nie miał zamiaru cisnąć. Omawianie strategii zostawiliśmy na wieczór. On poleciał ze znajomymi kolejką na Skrzyczne sprawdzać jak warun, a my z Krzyśkiem szybciutko się przebraliśmy i na Klimczok. Był to pierwszy dzień w górach w tym roku, więc mnie świerzbiło, zresztą mam taki zwyczaj liczenia dni górskich przez cały rok, a liczą się tylko te, w których w nie poszłam. Śniegu dużo – wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie.

Wieczorem oczywiście ciąg dalszy pogaduch. Miodzio opowiadał o Lavaredo, aż się boję, co to będzie w czerwcu... Nic, raczej jeszcze potrenuję! Strategię mieliśmy taką: ja zaczynam jedno kółko, potem Miodzio dwa, ja jedno i zobaczymy co dalej.

Start w samo południe jest o tyle fajny, że można się wyspać, choć biegom ultra nieodłącznie towarzyszy właśnie niewyspanie. Zawsze przed startami o 3 czy innej nadrannej godzinie człowiek oka nie zmruży, za to na Zamieci można całą dobę nie spać, tylko napierać.

Noc na Zamieci. Fot. Jacek Deneka

Na starcie znajomi, powitania i nie za dużo ludzi. Odprawa tuż przed, organizator Michał bardzo dokładnie i z humorem opisał trasę oraz niebezpieczeństwa na niej czyhające. Kameralnie i miło. Ruszyłam na pierwsze kółko w tłoku jak zawsze. Nie było za bardzo możliwości przyspieszania czy wyprzedzania. Śniegu DUŻO i to takiego sypkiego, w którym każda ręka i noga żyje własnym życiem, a człowiek momentami wygląda jak paralityk. Czasami miałam wrażenie, że moje kończyny zawiązały się na supeł. Bywały odcinki, na których śnieg sięgał mi po kolana, a przez większość trasy przynajmniej tak do pół łydki.

Za dużo to się nie nabiegałam, bo to raczej była walka z żywiołem. Cały czas myślałam o tych, którzy biegli ŁUT 150 – oni dopiero mieli wesoło. Przekleństwa mi się na usta cisnęły oczywiście, ale w sumie to było tak pięknie i ciśnienia na wyniki nie mieliśmy, że postanowiłam się cieszyć moimi kochanymi górami i już. Tatry, Babią i Pilsko było widać, słońce oślepiało, cudowne widoki! Psuł je tylko brak widoku Bielska Białej, schowanej w smogu. STRASZNE! Moje nadzieje na zrobienie okrążenia w ok. 3 godz. oczywiście zostały rozwiane, a raczej wciągnięte przez śnieg. Wyszło mi mniej więcej 3:20 i Miodzio ruszył na dwie pętle. A ja ruszyłam na basen COS-u w ramach relaksacji. Wiedziałam, że ok. godz. 22 ruszę na drugie okrążenie. To kompletnie nie moja pora aktywności. Jestem skowronkiem i zwykle o 22 idę spać. Na szczęście mój niezawodny towarzysz biegowy i przyjaciel Krzysiek postanowił mi towarzyszyć. Zdrzemnąć przed bieganiem nam się nie udało, ale co tam – ruszyliśmy po 22 na moje drugie i nasze czwarte kółko. Góry nocą są jeszcze bardziej niesamowite, a w świetle czołówek to już magia! Około północy w okolicach Skrzycznego ziewałam już jak hipopotam, mieliśmy niezły ubaw. Najcudowniejszy był widok czołówek ludzi zbiegających, gdy my byliśmy na górze. Już też chcieliśmy być tam w dole! Na szczycie Krzychu chciał wejść do schroniska, ale go powstrzymałam. Tańce tam były i imprezka na całego, więc lepiej było nie ryzykować... Lubię tańczyć i jeszcze bym została. Podobno jakiś jeden zamieciowiec dłużej tam zabawił... Ale pewności nie mam, tylko tak słyszałam. Ze Skrzycznego dało się dłużej zbiegać, dłużej czyli ze 2 km może. Zejście strumieniem – na szczęście zamarzniętym i zasypanym – było milutkie. Za to w miejscu, gdzie jest ostatnie strome zejście między drzewami, które bardzo nieprzyjemnie wspominam z mojego pierwszego BUT-a, były tunele śnieżne i było rewelacyjnie! Szczęśliwa byłam, chociaż nadal ziewająca. Długo mi zajęło to nocne okrążenie – ponad 4 godz. Od kapliczki na Siodle pod Skalitym milutki i długi, fajny wreszcie zbieg, a nie walka z żywiołem i do mety.

Mariusz i Sylwia. Fot. Karolina Krawczyk
Mariusz i Sylwia. Fot. Karolina Krawczyk

Wymiana kilku zdań z Miodziem na starcie/mecie i poleciał na ostatnie dwa kółka. W sumie zrobiliśmy sześć, ale oboje po jednym w słońcu i z pięknymi widokami. Zabawa była wyśmienita! Super mieć tak wyrozumiałego partnera w drużynie i przyjaciela, który wesprze człowieka w nocnej walce. Brawo, Krzychu, za poranne kółko poniżej 3 godzin! Wspaniałe zdjęcia Karoliny Krawczyk i Jacka Deneki!

Z nowymi siłami po tak fajnym weekendzie człowiekowi aż się żyć chce! Nie mam już zjazdów po powrotach z gór. Pewnie dlatego, że tyle w nich jestem (88 dni w zeszłym roku!). Zamieć i BUT-a polecam wszystkim, którzy lubią kameralne biegi. Organizacja świetna, wyjątkowo pyszne jedzenie. Pokojowy Patrol harował, cały czas z uśmiechem na twarzach! Dziękuję! Pewnie kiedyś tam wrócę.

 

Mariusz, w tym miejscu należą Ci się ogromne podziękowania! Taki partner jak Ty to SKARB! 

 

Fotografie: Jacek Deneka UltraLovers, Karolina Krawczyk