James Artur Kamiński
Biegacz amator
Wysokogórski Bieg im. dh. Franciszka Marduły

Słońce, dużo słońca

Józefów, 06.07.2015

Kochasz góry i bieganie, musisz wystartować w Biegu Marduły. Niech nie zwiedzie cię dystans, tylko 32 km. Pamiętaj to są góry, a góry uczą pokory.
Przed …

Mamy biegową paczkę, biegamy razem po falenickich wydmach, co niedziela robimy wybieganie po trasie wawerskiego crossa (20 km), jest wśród nas kilku wytrawnych ultrasów. Często podczas biegu pojawiały się opowieści o biegu Marduły. Jan wspominał (a Jan to ultras jak się patrzy) że jeszcze żaden bieg nie dał mu takiego łupnia jak ten. Ale opowieści o wspaniałości naszych Tatr i atmosferze samego biegu były silniejsze. Zapisany i co ważne, wylosowany więc można startować.  Wiele wybiegań, wspólne treningi z ekipą Biegam Naturalnie (podbiegi na ursynowskiej Kopie Cwila), powinny wystarczyć.

Wspólnie z Kubą i Maćkiem, też wytrawnymi ścigaczami w górach, wybraliśmy się w drogę. Piątek rano, z Warszawy w długi weekend wyjeżdża się dość żwawo.  Pięć godzin w drodze, zlatuje szybko, opowieści o biegach, o trudnościach, o sukcesach i o porażkach. Tak porażki też się zdarzają.

Na miejscu

Kwatera w urokliwej przedwojennej willi, niedaleko miejsca startu i odbioru pakietów, pozwoliła na szybki rekonesans. Jeszcze wieczorem, wspólne ładowanie węgli (nieoceniony Kuba i jego pasta), małe piwko (bezalkoholowe) na dobry sen i mimo ogromu emocji, niepewności można zasnąć.

Start

Zbiórka o 7:00 na placu przy kinie Sokół, krótka odprawa, błogosławieństwo kapelana i ruszamy na Krupówki do miejsca startu. Krótka przebieżka i start. Wytrawni ultrasi radzili aby tu szybko pogonić aby przy podejściu na Nosal nie wpakować się w korki. Niecałe 300 m przewyższenia na początek, długi sznur biegaczy, wąski szlak i korki gotowe. Ale poczekałem, swoim tempem, moc jeszcze się przyda. Udało się kilkanaście osób wyprzedzić, a już na szczycie te piękne widoki. Tu już z górki, znaczy dość łagodny i o dobrej nawierzchni zbieg. Przydało się oszczędzanie, zbieg idzie gładko i dość szybko. W Kuźnicach pierwszy łyk zimnej i świeżej wody i dalej na szlak. Wszędzie mili ludzie, jak widzą biegnących ustępują miejsca, kibicują, to niesie naprawdę. Kończą się drzewa, słoneczko świeci niemiłosiernie, ale wystarczy spojrzeć w górę i jest uśmiech ! Jest radocha, że zaraz będziesz na Przełęczy pod Kopami, Murowańcu.

Widoki, ach te widoki

Podejście, pod Przełęcz pod Kopami, dość strome, dobrze nasłonecznione. Tu przydaje się Camelbak. A moich znajomych jak nie widać, tak nie widać. Wyrwali do przodu. Szlak w tym miejscu w zasadzie dość przyjazny, ubity szuter, co jakiś czas kamienie. Stopa ma się dobrze w takich warunkach. Trochę czworogłowe zaczynają dawać znać o sobie, znaczy tylko przypominają o swoim istnieniu. Tu trochę z górki, ale po kamieniach i już dobiegamy do schroniska na Murowańcu. Ludzie siedzą przy stolikach, popijają zimne piwko, uśmiechają się … Kurcze co ja robię, chyba też tak usiądę J Miłe panie z obsługi spisują nr. Startowy, częstują wodą, czekoladą i colą. Tak cola, daje dużą dawkę (chyba to cukier) nowej energii i jest moc na dalsze truchtanie. Zaczynam się rozpędzać i spotykam Kubę. Wygląda marnie, słońce pali coraz mocniej. Przybijamy piątkę i biegniemy już razem. Tak jakoś raźniej się zrobiło. Już kamienie pod nogami tak nie przeszkadzają, słonce jakby mniej świeciło … Jak buza dobiegamy do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Wita nas (nam się wydaje że tylko nas) miła dziewczyna z wiankiem na głowie i głośno dopinguje. Miłe to przeogromnie. I tu nagle wyrasta ściana, dosłownie ściana z kamieni. No tak, Jan wspominał coś o podejściu na Przełęcz Karbu, no ale żeby wchodzić na czworakach, krok po kroku, mozolnie ? We dwóch jakoś doś sprawnie się z tym rozprawiliśmy, nogi już palą, głowa gorąca, pot zalewa oczy i tu mega niespodzianka. Rosół wyrasta jak z podziemi, krzyczy „dawać chłopaki”. To już jakieś 1000 metrów przewyższenia od startu, jak dla mnie to wysoko, bardzo wysoko. Ma nawet jakieś Izo ze sobą i cały plecak pustych butelek, które zostawili „szybsi”. Więc już jest nasz trzech, zbiegamy do dolnej stacji kolejki na Kasprowy. Widoki coraz piękniejsze, widać Kasprowy, cel nr 1 czyli połowa dystansu i limit 3 godz. 30 min. U nas na zegarze 2 godz. 20 min więc jest duży zapas. Skręcamy w lewo na podejście pod Liliowe i znów zwątpienie, co tam wysoko, po kamieniach, w pełnym słońcu ?

Jest ciężko

Podchodzimy, bo biegiem tego nazwać nie można, co chwila przystanek, dwa głębokie wdechy, łyk wody i dalej podchodzić. Rosół został czekać na Grubego. Maszerujemy we dwóch. Całe szczęście są strumienie z zimną i orzeźwiającą wodą. Co chwila czapka ląduje w wodzie i siup na gorącą głowę. Niby to tylko 1,5 km, ale zajmuje nam dobre pół godziny. Daje w kość, ale to nie koniec. Z Liliowego już granią na Kasprowy, teraz to szybciutko i z czystą przyjemnością. Widać machające panie z punktu pomiarowego i nawadniającego. Nogi same niosą, a te widoki, te szczyty … ach. Nie da się tego opisać, tam trzeba być ! JEST jesteśmy na Kasprowym. 3 godziny i 5 min, czyli mamy zapas do limitu. Kuba dołącza, pijemy wodę i życiodajną Colę oczywiście, wciągamy żele i dalej w dół.

Tak, w dół, miało być już łatwiej, ale 7 km zbiegu, po kamieniach to nie takie proste. Gonię Kubę, to mistrz zbiegania, tempo na km oscyluje ok. 5:30 min/km. Zasuwamy jak kozice. Tu nieocenione są treningi z ekipą Biegam Naturalnie : „małe kroczki na śródstopie, szybciutko”.  Czworogłowe dopiero teraz zaczynają palić niemiłosiernie. Pojawiają się myśli zwątpienia, może wrócić na Kasprowy zjechać kolejka na dół i chłodzić się przy fontannie z zimnym piwkiem w ręku.  I tu jak Filip z Konopii pojawia się Bela z małżonką ! Kurcze jak fajnie. Wymieniamy się żelami, dostajemy kopniaka na drogę i lecimy dalej. Moja rada, nie bierzcie na takie ekstremalne biegi żeli których wcześniej nie testowaliście. Ostatnie 2 km zbiegu już po szutrze, cień drzew też pomaga, idą dość szybko. Wpadamy do punktu z wodą, oblewamy się cali i dalej. No i tu kolejna niespodzianka, podejście ! A mało być tylko z górki. Wspinamy się na Kalatówki, dość mozolnie, czuć zmęczenie, to już 24 km w nogach. Spotykamy miłą dziewczynę która nas wyprzedziła na podejściu na Liliowe, wymian uśmiechów i dalej czarnym szlakiem do Przełęczy Białego.  Słońce tak nie pali ale nogi już nie za bardo chcą słuchać. I tu przydaje się doświadczenie z maratonów, gdzie za mityczną „ścianą” trzeba oszukać siebie samego, Jeszcze to podejście i będzie zaraz z górki, i tak kilkanaście razy ! Dobiegamy do Doliny Białego, zegarek już umarł, nie wiem za bardzo który to km. Ale widzę cały czas żółtą czapkę Kuby, więc nie jest źle.

Ostatnia prosta.

Zaczyna się łagodny i dość fajny zbieg. Tak byłby fajny jak by to był 2 km biegu a nie 29 ! Zbiegam tak szybko jak tylko mogę, mijam turystów jak tyczki, myślę tylko że zaraz to musi być koniec, że zaraz będzie zimne piwko. Nie za bardzo pamiętam jak przebiegłem Dolinę Białego, łyk i kubek wody na głowę na ostatnim punkcie. Pani krzyczała że już tylko 1 km., coś strasznie długi ten km. Dobiegam do asfaltu, tak to musi być już blisko. Tu już sam nie wiem jak ale prawie unoszę się w powietrzu, słychać spikera, kolejne nr i nazwiska finiszujących. Ostry skręt do parku i Meta. Tak jest udało się, jestem na MECIE ! Super ! Czas 5 godz. 5 min !

Za rok też tu chcę być

Czas dla mnie nie jest najważniejszy choć cieszy zmieszczenie się w limicie. Wszystko to co mówili znajomi „ultrasi” się sprawdziło. Marduła to bieg który ostro daje w kość, daje dużą satysfakcję, moc wrażeń z piękna gór. Jak tylko ktoś ma za sobą kilka dłuższych biegów to polecam, ale nie szarżujcie, góry nie lubią cwaniactwa, szybko to weryfikują, uczą pokory. Szkoda że nie wszyscy z naszej ekipy ukończyli ten morderczy szlak, ale za rok tu wrócimy i powalczymy (prawda Rafał i Maciek?).

Jeszcze słowo o organizacji. Wszystko na najwyższym poziomie. Na każdym rozwidleniu szlaku był ktoś od organizatora i kierował na właściwe tory, punkty odżywcze z dużą ilością wody (co ważne w taki upał), medal przecudny, jedzonko na mecie też smakowite. Same plusy dodatnie.

Do zobaczenia za rok. James.