Redakcja KR

Run Iceland 2016 – coś więcej niż bieg

Warszawa, 22.09.2016

Run Iceland Adventure Trail to pięć etapów i 110 km w krainie lodu i ognia. Jest to szczególny bieg, i to nie tylko ze względu na bieganie w pięknych, górskich okolicznościach przyrody. Dla mnie była to przede wszystkim wspaniała przygoda. Zawody wyróżniała niespotykana integracja zawodników, po kilku wspólnie spędzonych dniach czuliśmy się jak wielka rodzina. Organizatorzy, przygotowując wiele atrakcji, dali nam możliwość poznania lokalnego życia - pisze dla portalu Kinrunner Mateusz Belowski.

Biegi etapowe rządzą się swoimi prawami. To nie tylko ściganie. Bieganie przez kilka dni pozwala przeżyć wiele emocji w bardzo krótkim czasie. W Run Iceland startowało ponad 60 biegaczy z całego świata ‒ zarówno amatorów, jak i zawodowców (Meksykanin Ricardo Mejía ‒ zwycięzca cyklu Skyrunner World Series, czy Jason Schlarb – zwycięzca Hardrock, 4. na UTMB).

Organizatorami są trzej Włosi, którzy stworzyli projekt „Run the World”, w którym organizują również inne podobne biegi na świecie.

Choć była to moja druga wizyta na Islandii, byłem nią ponownie zachwycony. Wulkaniczny krajobraz, wszechobecna zieleń, pustkowia, wodospady, kłęby białej, gęstej pary wydobywającej się spod ziemi. Znów mogłem się poczuć jak na innej planecie.

Bieg Run Iceland rozpoczynał się oficjalnie 4 września, ale przyleciałem wcześniej i wziąłem udział w lokalnym biegu na archipelagu wulkanicznym Vestmannaeyar, leżącym 9 km na południe od Islandii. Zmagania na wymagającej trasie wokół wyspy z pięknymi widokami na wulkaniczne góry i sąsiednie wyspy skończyłem na pierwszym miejscu. Dobra rozgrzewka przed głównym daniem.

 

Pierwszy dzień Run Iceland poświęcony był na integrację i wycieczkę. Wybraliśmy się na turystyczny klasyk, czyli tzw. Golden Circle. Odwiedziliśmy m.in. Thingvellir ‒ miejsce, w którym w930 r. po raz pierwszy zebrał się islandzki parlament Althing, gejzery czy jeden z największych wodospodów Gulfoss. Odwiedzamy też znany tylko przez lokalsów mały wodospad, gdzie ma miejsce odprawa i rozdanie pakietów startowych. Wieczorem podziwiamy zorzę polarną.

1. etap – półmaraton 21 km

Wczesnym rankiem wyruszamy z Grand Hotel w Rejkiawiku, by po dwóch godzinach zjawić się na starcie. Już od początku możemy zasmakować surowej Islandii. Trasa jest poprowadzona drogą Kaldidalur, w interiorze czyli dzikich pustkowiach gdzieś pośrodku niczego. Często wieje tam silny wiatr. Tym razem nie było inaczej (60–75 km/h). Musieliśmy się z nim zmagać przez cały etap. Dodatkowa trasa prowadziła lekko pod górę. Od początku tworzą się grupy i wiadomo, z kim będzie się ścigało przez resztę wyścigu. Niespodziewanie wygrywa Anglik Kev Fisher specjalizujący się w triatlonie. Ja przybiegam na trzecim miejscu minutę po zwycięzcy. Mimo trudnych warunków, wszyscy są oczarowani miejscem, szczególnie że na mecie na horyzoncie pojawia się tęcza. Czekamy na wszystkich uczestników i kierujemy się na południe Islandii, na farmę Drangshlid, gdzie spędzimy cztery kolejne noce i będziemy mogli zasmakować pysznej lokalnej kuchni.

2. etap – „górski”, 17 km

Muszę przyznać, że jest to jedna z moich ulubionych tras. Miło było wrócić po dwóch latach na ścieżki parku narodowego w Skaftafell. Bieg prowadzi po 17-kilometrowej pętli z zapierającymi dech widokami na lodowiec Vatnajökull i wodospad Skaftafell. Trasa na mapie wygląda na prostą. Kilka kilometrów w górę, krótki trawers i kilka kilometrów w dół. Start w tym samym miejscu co meta. Ale zarówno podbieg, jak i zbieg są trudne technicznie. Dodatkowo śliska nawierzchnia utrudnia zmagania. Bieg wymaga pełnej koncentracji. Tym razem nie było niespodzianki i faworyt Jason Schlarb wygrał. Przed biegiem powiedział mi, że na tym etapie nie zamierza odpuszczać. Po biegu wybraliśmy się na lodowcową lagunę Jökulsárlón, gdzie wielkie bryły lodu odrywającego się od lodowca dryfują po lagunie i wpływają do oceanu.

 3. etap – 7 km

Półwysep Dyrhólaey. Klasyczna islandzka pogoda. Burza, silny wiatr, niska temperatura. Doświadczeni organizatorzy z pasją, którzy zawsze mieli kilka awaryjnych planów ze względu na ekstremalne warunki, postanowili zmienić trasę. Skończyło się na dwóch krosowych rundach po klifie nad oceanem z podbiegiem na latarnię morską. Było tak zimno, że nikt nie odważył się na rozgrzewkę, a start biegu nastąpił praktycznie z autobusu. Od początku obejmuję prowadzenie i nie oddaję go już do końca. Pomimo faktu, że uczestnicy byli cali przemoczeni i wyziębieni, uśmiech nie schodził im z twarzy.

4. etap – maraton, 42 km

Najdłuższy i najbardziej magiczny etap wyścigu. Wybieramy się wgłąb kraju. Dostać się można tu tylko pojazdem terenowym z napędem 4 × 4. Trasa wiodła po dolinie Dòmadalur po gruntowych ścieżkach, przez strumyki, pola lawy i szczyt wulkanu Ljótipollur, kończąc się w pięknym regionie Landmannalaugar, w którym góry przybierają niespotykaną barwę, a roślinność jest niezwykle bogata. Miejsce nie z tego świata! W pobliżu również znajduje się słynny wulkan Hekla. Po biegu mogliśmy się zrelaksować w gorących źródłach. Tym razem nie startuję, a zbieram doświadczenie w organizacji biegu. Dla niektórych był to debiut w maratonie.

5. etap – 17 km

Płaski etap po czarnej plaży z dobiegnięciem do słynnego wraku samolotu US Navy Douglas Dakota DC 3 z finiszem przy spektakularnym wodospadzie Skogafoss. Wszyscy z wielkim uśmiechem na twarzy kończą zmagania. Kolejny raz pomagam w organizacji i mam możliwość zobaczyć, jak trudne jest to zadanie. Jason Schlarb potwierdza swoją dominację i również wygrywa ostatni etap, jak i całą klasyfikację. Wśród kobiet pierwsze miejsce zajmuje Brytyjka Victoria Plummer.

6. etap ‒ Rejkiawik

Czas na powrót do stolicy i wielkie zakończenie w jednym z lokalnych barów w Rejkiawiku. Organizatorzy nazywają go szóstym etapem. Mimo zmęczenia, wszyscy świetnie się bawią.

Bieganie po pięknych terenach, zwiedzanie, smakowanie potraw, poznawanie kultury. Dodatkowo dobra organizacja, świetna atmosfera i ludzie z pasją. To wszystko gwarantuje sukces i niesamowite przeżycia. Islandia znów mnie oczarowała i wiem, że już szukam kolejnego biegu etapowego, w którym mogę wziąć udział.

 

Foto: materiały organizatora