Redakcja KR
RUDAWY ZIMA 20 KM

RUDAWY TEN CHOJNIK

Rudawy Janowickie, 25.04.2020

Przeżywanie czegoś po raz pierwszy zawsze zostaje w pamięci na długi czas. Jest to wspomnienie wzmocnione, szczegółowe i na pewno wyjątkowe. Pierwszy dzień w nowej pracy, pierwszy lot, pierwsza miłość, pierwsza żona. Organizacja nowej imprezy zapewne jest takim wydarzeniem, który pozostaje w pamięci organizatorów na zawsze. W naszej świadomości – uczestników – z pewnością również, bo przecież przetarliśmy nieprzetarte dotąd trasy, byliśmy jak Magellanowie wyruszający w podróż w nieznane, byliśmy świadkami Wielkiego Wybuchu i Początku Stworzenia. W nieco mniejszej skali. 

Rudawy Janowickie to pasmo górskie, które jest nie jest dobrze znane biegaczom, za to w kręgach wspinaczy nieanonimowe. Chcąc umiejscowić je gdzieś na mapie świata trzeba przenieść się w okolice Jeleniej Góry, gdyż pasmo od południa graniczy z Karkonoszami, zaś od zachodniej strony z Kotliną Jeleniogórską. Jeżeli uczestniczyliście w Ultra Kotlinie to możecie kojarzyć wspomniane niżej szczyty, bo zaiste przez Rudawy przebiegaliście, choć mogliście o tym nie wiedzieć. Jednak, aby odkryć piękno tych gór należy się w nie zagłębić, i organizatorzy postarali się wyjąć z nich wszystko co najlepsze.

Zdjęcie: Filip Basara

W takim miejscu odbył się po raz pierwszy, i na pewno nie ostatni, Rudawy Zimowy Festiwal Biegowy. Szlaki tego pasma mają ogromny potencjał, jeśli chodzi o biegową rożnorodność. Znajdziecie tam strome podejścia, łagodne podbiegi, piękne formacje skalne i dzikie góry. Trasa wiedzie przez wspaniałe miejsca, najpiękniejsze zakątki Rudaw: Skalnik, Zamek Bolczów, Starościńskie Skały, Sokoliki, Krzyżną Górę, Kolorowe Jeziorka. Biuro zawodów zlokalizowano w przepięknym schronisku z 1823r. - Szwajcarce, obłędnie wyglądającej w otoczeniu białego puchu, w zimowej scenerii. Miejscu, które gościło największych pośród rodzimych alpinistów zbierających pierwsze szlify w Sokolikach, m.in. Wandę Rutkiewicz.

Zdjęcie: Piotr Dymus

Dzięki świetnej reputacji Chojnika, rozwijanego już 8 lat przez trzech muszkieterów: Lewickiego, Gołaja i Chojnackiego oraz ich niezastąpioną ekipę, wejściówki na rudawski spektakl rozeszły się do ostatniego miejsca. Jako pierwszy "poszedł" maraton, co nie dziwi, gdyż "turystyka biegowa" realizuje się na dłuższych dystansach. Limity na pozostałe trasy: półmaraton i dychę również zostały osiągnięte, jednak z rozmowy z orgami wynika, iż niekoniecznie zamierzają je powiększać. To zupełnie przeczy trendom jakie widzimy na rynku biegów górskich, gdzie coraz więcej imprez przypomina sterowiec LZ-127 Graf Zeppelin na tle dziesiątek małych awionetek. Chłopaki nie idą w komercję, od której stronią. Zrobili zawody (drugie), na które chce się wracać, które przyciągają świetnych, pozytywnych ludzi. Podjęli ryzykowną wg mnie decyzję o połączeniu dwóch imprez: Chojnika i Rudaw w jeden byt funkcjonujący w sieci. Nie omijali obostrzeń płynących ze strony Karkonoskiego Parku Narodowego, dla którego góry to przestrzeń, w której nie ma miejsca dla biegaczy. Stworzyli coś nowego, w nieznanym nam miejscu. Z olbrzymim potencjałem, pomimo ciężkiej logistyki i ubogiej infrastruktury. Jeżeli szukają balansu pomiędzy bezpiecznym przeprowadzeniem imprezy, przyjemnością płynącą ze startowania i organizowania to wydaje mi się, że są w czołówce w Polsce. Zdecydowana większość innych imprez powinna uczyć się od nich jak można zrobić dobrze innym, i sobie jednocześnie.

Zdjęcie: Jacek Deneka/Ultra Lovers

Bardzo żałuję, że nie zdecydowałem się na wybór najdłuższej trasy. Oczywiście odbiłoby się to na wyniku sportowym, po 35. zbyt szybkich kilometrach miałbym jeden wielki skurcz wszystkiego, ale trasa poprowadzona była przez najciekawsze miejsca, a do tego okazała się bardzo trudna. Profil na papierze wydaje się wcale wymagający, i spodziewałem się bardzo szybkiego biegania. Jakże się myliłem! Czekając na najszybszych tego dnia maratończyków srogo się wychłodziłem i niechybnie bym zamarzł, gdyby:

a) nie było plusowej temperatury

b) nie serwowali na mecie grzańca.

Sześć minut i jedna sekunda dzieliła zwycięzcę maratonu i... siódmego zawodnika! To nie zdarza się zbyt często w górach, na dłuższych trasach. Podekscytowanie udzieliło się wszystkim zgromadzonym na mecie, nikt nie wiedział kto pojawi się za chwilę i jak przetasowała się czołówka. Jeśli jesteście w stanie sobie wyobrazić emocję, która jest zupełnym przeciwieństwem tej wywołanej radosnym stylem Joga Bonito w wykonaniu Polaków i Japończyków podczas MŚ w 2018r., to mniej więcej ten pułap.

Zdjęcie: JAcek Deneka / Ultra Lovers

Pierwszy pojawił się Miłosz Szcześniewski, który szczerze stwierdził, że wyjechał się bardziej niż na ZUKu, a za nim kolejni styrani. Dawno nie widziałem tak wyjechanej czołówki biegu! Nic w tym dziwnego, skoro 2/3 dystansu musieli oni torować sobie trasę brodząc po kolana w śniegu. Dlatego też nie warto sugerować się czasem osiąganym na poszczególnych dystansach, bo czynnik niezależny, jakim był leżący na trasie śnieg i nieprzetarta trasa weryfikowała wszystko (w szczególności na trasie maratońskiej). 

Zdjęcie: Piotr Dymus

Półmaraton, w którym miałem szczęście uczestniczyć nie był aż tak interesujący. Pierwszy akt tego widowiska to był duet, który stworzyliśmy z jakimś anonimowym Czechem z ekipy Salomon Suunto... Słaby żart, to fakt, bo gościa nie trzeba przedstawiać. Pavel Brydl jest stałym bywalcem na polskiej ziemi i chętnie wygrywa wszędzie, gdzie wystartuje. Nie inaczej było tym razem, od 13. kilometra, najbardziej siłowgo odcinka trasy przejął prowadzenie i nie oddał go do samego końca. Pavel, przyjdzie kryska na matyska, obiecuję! Myślę, że czas skończyć z wyssaną  przez Polaków z mlekiem matki gościnnością (tolerancję nadal ssiemy).   

Na szybkiej trasie dychy triumfował Maciej Pisarek i Kinga Gomołysek. Izabela Parszczyńska najszybciej poradziła sobie z połówką, a Agnieszka Górniak-Antkowiak o długość kija wcześniej przecięła linię mety, wyprzedzając o 3(!) sekundy Monikę Krużołek.

Zdjęcie: Jacek Deneka / Ultra Lovers

Nie ma wątpliwości, że każdemu uczestnikowi należą się brawa. Za przygotowania, za włożony wysiłek, by osiągnąć linię mety czy uzyskać wymarzony czas. Nie zapominajmy przy tym, że ktoś to wszystko organizuje. Trzyma w kupie, żeby się nie wysypało. Mobilizuje innych, tworzy atmosferę, zapewnia bezpieczeństwo. Angażuje lokalsów, załatwia pozwolenia, ogarnia logistykę. Koniec końców, i tak to my jesteśmy klientami. Mamy prawo utyskiwać, negować, narzekać i co raz chętniej z niego korzystamy. Stajemy się środowiskiem co raz bardziej roszczeniowym, niestety. Doceniajmy jednak inicjatywy, które nie idą w stronę komercyjnego spędu, w którym najważniejsze jest napełnienie kasy i biznes. Są jeszcze takie miejsca, takie imprezy w kalendarzu, które mogą zaoferować coś czego jest co raz mniej w górach. Swobodną atmosferę, bez napinki, gdzie ogromna część startujących/wolontariuszy/organizatorów się zna, nie tylko z numeru konta.

Tekst: Łukasz Baranow

Zdjęcie główne: Jacek Deneka / UltraLovers