Czyli kilkadziesiąt kilometrów na nogach z perspektywy inżyniera.
Prolog
Moje bieganie to całkiem krótka historia, więc i prolog będzie krótki. W tym roku dni mijały całkiem szybko, a ja upracie trenowałem, czytałem książki (Barefoot running Step by Step, Born to run, Szczęśliwi biegają ultra, Jedz i biegaj, itd…) i różne artykuły sportowe. Ukończyłem pierwszy oficjalny półmaraton, odbyłem pierwszy samodzielny obóz biegowy w Szklarskiej Porębie, oraz przeprowadziłem się ponownie do Szwajcarii. Solidne, systematyczne i dobrze zaplanowane treningi (nie tylko biegowe) dały efekty lepsze niż się spodziewałem. Szalona głowa postanowiła skosztować Ultra. Jest to przecież relacja z TrailMana… no więc lecimy.
Rejestracja, organizacja i motywacja!
Chciałem wystartować w Vallee de Joux na dystansie 56 km. Niestety, termin 11. października kolidował z moim wyjazdem służbowym. Musiałem znaleźć inne zawody! TrailMan’a 80km znalazłem dzięki magazynowi Kingrunner ULTRA.
Od rejestracji do zawodów miałem niecałe 30 dni. Koszt zawodów okazał się całkiem przyzwoity - niecałe 300zł. Natomiast bilet lotniczy z Zurychu do Kopenhagi był niespodziewanie drogi. W ramach biletu udało się zaklepać całkiem niezły hotel za połowę normalnej ceny. Dojazd z Kopenhagi do Roskilde trwał niecałe 40 minut, bezprośrednim pociągiem (lub 50 minut, jeżeli z przesiadką na Dworcu Głównym). Zawody składały się z czterech etapów: prologu (5km) i trzech pętli (3x 25km).

Ostatnie tygodnie to solidne długie wybiegania po górach (do 3000m n.p.m). W każdą sobotę pakowałem manatki, wsiadałem w pociąg do Bad Ragaz czy Sargans i trenowałem. Testowałem ostatnie ubrania, batony, tabletki SaltStick, latarkę Petzl itp. Miałem wrażenie, że pod kątem logistycznym byłem przygotowany najlepiej jak się tylko dało.
Na zawody pora wstać
Start był o 6.00, niemniej budzik ustawiłem na 4.00. Tej nocy sen nie przyszedł łatwo. Emocje dosłownie rozsadzały mnie od środka. Poranny prysznic i spokojne ubieranie dzień wcześniej przygotowanych ciuchów. Pół godziny poźniej, wskoczyłem do taksówki, która zabrała mnie w okolice miejsca startu.
Na starcie okazało się, że byłem pierwszym zawodnikiem. Z nadmiaru czasu oraz wielkiej chęci rozgrzania się w tak zimną jesienną noc, postanowiłem pomóc organizatorom w rozkładaniu obozowiska.

Wybiła 5.30. Jeszcze troszkę. Już za momencik. Organizatorzy porozdawali numery wszystkim startującym na 80km (pozostałe dystanse zaczynały później). Kwadrans przed startem, zgrupowaliśmy się na sprawdzenie wymaganego ekwipunku. Ja miałem wszystko elegancko przygotowane (tak mi się wtedy ciągle wydawało). Organizator przekazał nam istotne informacje dotyczące bezpieczeństwa i życzył powodzenia.

Biegnij, ale nie szarżuj
Pierwsze kilometry w nocnej scenerii minęły bardzo szybko. Osobiście lubię biegać w dwu, trzy osobowej grupie. Ale niedawno odkryłem, że jeszcze bardziej lubię biegać w nocy. Nie miałem okazji często w ten sposób trenować (gdyż sama latarka została dostarczona niecały tydzień przed zawodami), ale to w przyszłości się zmieni. Początkowe tempo całej grupy było zgodne z założonym planem - ukończyć w 9 godzin. Nie przyjechałem tutaj wygrać, zajechać się, bądź w najgorszym wypadku nabawić się kontuzji. Wystartowałem, by bieg ukończyć i spełnić marzenie.
Po upływie 2.5 godziny od startu miałem ukończony prolog i pierwszą pętlę, co dawało łącznie 30 kilometrów. Jak się okazało biegliśmy całkiem żwawo, niemniej czułem się w tym tempie bardzo dobrze. Prawdą jest, że od przeprowadzki do Zurychu, mój trening uległ dużej modyfikacji. Suma tygodniowych wzniesień zawsze przekraczała 2000m. W przypadku TrailMana każda pętla miała niecałe 300m przewyższenia, a więc mniej niż podbieg, który pokonuję z domu do pracy.

Pomimo dużego komfortu postanowiłem odczepić się od trzech kompanów biegu i resztę kontynuować nieco wolniej. Biegnąc samemu miałem więcej czasu by podziwiać niesamowitą scenerię przygotowaną przez organizatorów. Ba, mogłem ją zobaczyć aż 3 razy :) Pierwsze 5 kilometrów pętli prowadziło na tereny winiarni (troszkę żałowałem, że nie poczęstowano nas tam winem). Następnie, wybiegając z winiarni trasa prowadziła na lokalny stok narciarski (przypominający Poznańską Maltę Ski). Widoczny z daleka banner RedBulla przypominał, że pod tą samą górkę trzeba będzie wbiec aż 3 razy podczas jednej pętli.

Moment w którym mogliśmy “zatankować” wyznaczał połowę pętli. Druga połowa była bardzo skromna w ilości podbiegów (niecałe 70m), jednak prowadziła przez bardzo bagniste tereny. Tak się złożyło, że przez ostatnie 5 dni opady były bardzo intensywne. W dniu zawodów było słonczenie, co oznaczało, że trasa z każdą pętlą była bardziej sucha, ale równocześnie bardziej wyślizgana. Biegłem w Inov-8 Race Ultra 270, które polecili mi chłopacy ze sklepu Natural Born Runners w Poznaniu. Sprawdziły się całkiem nieźle, gdyż żadnej wywrotki nie było. Dzisiaj wiem, że Mudclaw byłby zdecydowanie lepszym rozwiązaniem (ale ja w swojej szafie miałem prosty wybór: całkiem świeże 270-tki albo zajechane po całości New Balance Minimus Mt10v2).
Kilometry mijały przyjemnie, bez kryzysu…
Na mecie drugiej pętli spotkałem kolegę z paczki. Wyglądał słabo. Bardzo słabo. Ale miał nademną jedną przewagę - solidny przepak! Co ja bym wtedy dał za zapasowy, suchy t-shirt… Jedyne co miałem na zapasie, to dwa buffy i ładowarkę do Petzla ;) Wtedy uświadomiłem sobie, że nie wszystko miałem tak idealnie zaplanowane jakby mi się wydawało. Usprawiedliwiam się tym, że byłem (i ciągle jestem) raczkującym amatorem.

Przed ostatnią pętlą porzuciłem w obozie latarkę (mogłem ją zostawić 25km wcześniej, ale całkowicie zapomniałem), podmieniłem buffy, wysłałem SMSa do rodziny, łyknąłem RedBulla i zabrałem chipsy na drogę.
Podsumowanie
Bieg ukończyłem na 10. miejscu w kategorii Open (33 startujących / 49 zapisanych) z czasem 8h:02m:39s. Na ostatniej pętli wyprzedziłem dwóch biegaczy, którzy lekko przeszarżowali. Zawody uważam za jak najbardziej udane. Spełniłem swoje marzenie i tak naprawdę umocniłem się w przekonaniu, że bieganie pomaga mi być bardziej cierpliwym. Czego dowiedziałem się o ultra i jakie lekcje wyciągnąłem? Doczytać jak wygląda przepak i być pod tym kątem lepiej przygotowanym. Nie korzystać z energy save mode GPS w zegarku Polar, gdyż dokładność pomiaru jest tragiczna. Kupić lepszą bieliznę biegową.
TrailMan Denmark zdecydowanie polecam każdemu starującemy “ultra-biegaczowi”, który chce zaatakować pierwsze zawody. Organizacja na bardzo dobrym poziomie. Bardzo dobrze oznaczona trasa, szeroka gama dostępnych posiłków oraz pakiet ponad 2 tysiecy zdjęć od organizatorów (na trasie było 3 rowerzystów z kamerami).
I to by było na tyle. Dziękuję za poświęcony czas iżyczę wszystkim biegaczom fajnej zimy i przyjemnego biegania.
Jakub
