Organizowany podczas DFBG bieg KBL110 pozostawił w mojej pamięci trzy dominujące obrazy.
PO PIERWSZE:
Niesamowici, cudowni wolontariusze. Niezależnie czy była to godzina 22:00, 2:00, czy 12:00 – zaangażowanie obsługi było imponujące, a uśmiechy i dobre słowa dodawały co najmniej tyle energii, co wyśmienity arbuz zapijany coraz cieplejszą kolą. Myślę, że na długo zapamiętam scenę z jednego z punktów żywieniowych, kiedy to wolonatriuszka zadzwoniła do swojego męża z prośbą, by tam z przoduna trasie poszukali czajnika i przygotowali herbatę, bo ma u siebie uczestniczkę zawodów, która bardzo potrzebuje gorącego napoju. Wszystkim Wam, którzy przez te dwa dni dbaliście o nas, pięknie dziękuję. Bez Waszego zaangażowania na 100% ten bieg byłby dużo, dużo trudniejszy.
PO DRUGIE:
Zabójczy upał! Średnia temperatura z zawodów zapisana w moim garminie, to 27 stopni Celsjusza. Kiedy po 12 godzinach zawodów ciepła noc ustąpiła miejsca niemiłosiernej spiekocie pełnego słońca, sytuacja stała się dramatyczna. Nigdy w życiu upał nie dał mi się tak bardzo we znaki, jak podczas podejścia na szczyty okalające Bardo – na dystansie zaledwie 5 km wypiłem prawie 3 litry cieczy i piłbym dalej... gdybym miał co. Słońce pozbawiło mnie szans na dobry wynik i zamieniło moje postrzeganie KBL: z biegu, podczas którego miałem walczyć o dobry wynik (debiutanta), stał się zmaganiem, w którego trakcie moja ambicja nie sięgała dalej, niż by przebyć cały dystans bez większych szkód na zdrowiu.
PO TRZECIE:
Szkoła przetrwania. KBL110 wytyczono w ten sposób, że szlak miejscami przypominał bardziej tor przeszkód niż odcinek zawodów biegowych. Pokonywany nocą (i bez oznaczeń) Labirynt Piekiełka na Szczelińcu, puszczona przez krzaki wąziutka ścieżka na Ostrą Górę czy nagrzane do temperatury 45 stopni pozbawione drzew finalne podejście na odcinku Wojtówka – Wrzosówka to były miejsca, które testowały nie tyle biegowe, ile survivalowe umiejętności zawodników. Dodatkową atrakcją, którą udało mi się zaliczyć, było bliskie spotkanie z licznym gronem młodych ludzi – lekko nadużytych zabawą mieszkańców jednej z wiosek. Akurat opuszczali zamykaną o świcie miejscową dyskotekę, a KBL110 wiódł nas dokładnie przed jej drzwiami. Jak przygoda, to przygoda!
Reasumując: Działo się? Tak. Czy spróbuję za rok? Nie wiem. W KBL110 raczej już nie wystartuję, za to możliwe, że wybiorę krótszy dystans, by pościgać się ze znajomymi i mieć jeszcze siłę na zabawę na mecie. Wszak właśnie o to powinno nam, amatorom, przede wszystkim chodzić.
JAKUB ABRAMCZUK
Szybko bloguje, nieco wolniej biega. W trasie od pięciu lat (obecnie siedmiu - red.). Maraton ogarnia w 3:02, Rzeźnika w cztery piwa przed limitem czasu. Zaczynał od tekstów Polska Biega, ostatnio lobbuje za bieganiem z głową na swoim blogu 100hrmax.pl.
Relacja autorstwa Jakuba Abramczuka ukazała się drukiem w magazynie ULTRA#1.