Krzysztof
SALOMON Ultra-Trail® HUNGARY 55

Przez węgierskie błota - Ultra Trail-Hungary

Krosno, 10.06.2016

Podobno w motywowaniu nagrodami ważne jest to, żeby gratyfikacja nastąpiła tuż po wysiłku. Chyba to prawda. Nie zdarzyło mi się biegać dla pieniędzy, ale dostać do ręki pięć tysięcy tuż po wbiegnięciu na metę, to jest coś! I wcale nie trzeba wygrać!* Wystarczy ukończyć Ultra-Trail® Hungary 55 lub 115, czyli jeden z biegów ultra, których trasy wiją się przez Góry Pilis szlakami pokręconymi jeszcze bardziej niż pobliski Dunaj!

Plan na wyjazd był prosty. Jedziemy Łemkobusem z częścią niezawodnej ekipy orgów ŁUT, przez dwa dni zwiedzamy Budapeszt, potem promujemy się na miniexpo w Szentendre produkując tam morze kawy „po łemkowsku”, a na końcu w ramach rozpoczęcia sezonu na luźno i z przyjemnością lecę UTH 55. Łatwo, lekko i przyjemnie, bez spinania, żeby żyłka w oku nie pękła.

 (…)

Początek biegniemy bardzo niespiesznie i pierwsze siedem kilometrów mija nie robiąc na nikim żadnego wrażenia. Oprócz naszej trójki jest jeszcze kilka par ust, z których wypadają zrozumiałe słowa. Najwięcej poklasku zbierają dwie urocze kobiety w różowych skarpetach. Powiedziałbym raczej dziewczyny, ale skoro same się upierają, że Kobiety Biegają, to niech im będzie.

O ile Eskimosi znają kilkanaście rodzajów śniegu, o tyle nie będzie przesadą stwierdzenie, że podkarpaccy biegacze znają kilkanaście rodzajów błota. Nasze błoto jest niezwykle wciągające, wręcz głodne butów, a czasem i skarpetek. Błoto na UTH, to raczej delikatny balsam, który pozwala prześlizgnąć się po wszystkich zbiegach. Nic więc dziwnego, że około dziesiątego kilometra poczułem błotnistą jedność z mieszkańcami Gór Pilis, którzy bez wątpienia poczują to samo w Beskidzie Niskim. Chwilowo rozstałem się z resztą ekipy, by dać się ponieść prędkości. Kilka lądowań w błotnistej zupie tylko dodało frajdy długiemu zbiegowi.

Tuż po minięciu drugiego punktu odżywczego doganiam Alena Paliskę, capo di tutti świetnego biegu 100 Miles of Istria. Wlokąc się pod górę, z naszymi krągłymi liniami świadczącymi o tym, że czasy regularnych treningów mamy już za sobą, byliśmy świetną ilustracją do pewnego memento, które Alen wypowiedział nieco ponad rok wcześniej na spotkaniu organizatorów biegów zrzeszonych w ITRA. „Once you become an organizer you are not runner any more.” Postanowiłem cicho zaprzeczyć temu wspomnieniu i przyspieszyłem żegnając się z Alenem.

(…)

Biegnąc po grzebiecie, gdzieś przed czterdziestym kilometrem James pyta, czy używałem kijków. Odpowiadam, że prawie nie i żałuję, że je brałem. Po kolejnym, całkiem fajnym i szybkim zbiegu z pięknymi zakolami, zacząłem za to żałować, że czegokolwiek żałowałem. Góry Pilis w końcu pokazały pazur i postawiły przed nami niezłą ściankę, na której kije bardziej pomagają niż męczą. Tempo spada, siły znikają i tylko uśmiech Mikiego nie znika mobilizując do szybkiego pokonania podejścia. Na kolejnym zbiegu odzywają się plecy, które próbują przekonać, że siedzenie za biurkiem jest zdrowsze od biegania po górach. Za chwilę kolejna 200 – metrowa ścianka, która wyssała i mnie, i chyba nieco Jamesa. Głowa mówi, że skoro dostaliśmy się na górę, to za chwilę plecy znowu będą cierpiały. Na zbiegu zgodnie z przewidywaniem, zwłaszcza, że pod koniec zaczynają się betonowe płyty. Namawiam chłopaków, żeby nie czekali, bo nie dam rady się rozpędzić, ale finalnie wciąż lecimy razem.

W końcu ostatni punkt za 50-tym kilometrem. Wolontariusze twierdzą, że do końca jeszcze przynajmniej dyszka. Słaba motywacja. Z 55 robi się ponad 60. Z drugiej strony jak mus, to mus - w końcu nikt nie robi tego dla przyjemności. Lecimy dalej, choć chłopaki kolejny raz przystają, by mnie nie zgubić. Nawierzchnia zmienia się coraz częściej na asfaltową, krajobraz dzikich pagórków przeistacza się w ciąg podmiejskich chałup. Kończy się to, co ultra tygryski lubią najbardziej. W momencie osiągania mojej mentalnej zapaści James oznajmia, że zostało do mety jakieś 1,5 kilometra i kojarzy już okolicę z porannego startu. Sprawdzam zegarek i stanowczo zaprzeczam – jeszcze przynajmniej piątka. Nienawidzę nie mieć racji. Tym razem nie miałem. Z wielką przyjemnością! Bo oto po nieco ponad 7 godzinach wbiegamy znowu w tętniące życiem uliczki Szentendre. Na metę wpadamy razem. Jak mawiają moi towarzysze z trasy – „ultra to nie tylko ściganie”.

 

 

 

 

* Chcesz wiedzieć, jak zdobyć 5 tysięcy przebiegając UTH? Przeczytaj pełną relację w najbliższym numerze ULTRA!