Maraton Trzech Jezior - 45 kilometrów w poziomie, około 2400 metrów przewyższenia i malownicza, mocno pofałdowana trasa po szlakach Beskidu Małego. Czy można wyobrazić sobie lepsze miejsce na swój pierwszy start od czterech lat i pierwszy bieg na dystansie dłuższym niż 15 kilometrów od lat trzech? Pewnie można, na przykład jakiś park. Niemniej ja akurat wybrałem trasę M3J, na którego starcie znalazłem się dzięki zachętom ze strony organizatorów imprezy.
Tekst: Kuba Abramczuk / 100hrmax.pl
Dzwoneczki, muzyka, fajerwerki i punktualnie o 8:00 rano w sile około 400 nóg ruszyliśmy z Międzybrodzia Bialskiego na wyrypę, która niektórym miała zająć godzin pięć, innym dziesięć. Bez spiny i potrzeby ścigania się z kimkolwiek i czymkolwiek innym niż limity trasy nieśpiesznie truchtałem, a przyczepiony do mego uda numer startowy budził powszechne zainteresowanie obserwatorów.
- Hej, co jest? Masz jedynkę i lecisz na końcu?
- Tak, bo dawali według wagi! - rezolutnie odpowiadałem.
I wierzyli, nic zresztą dziwnego.
Się okazało, że podczas pandemii zostałem pandą - zdjęcia autorstwa Magdaleny Tomczyk
Z perspektywy czasu widzę, że trasę zawodów można podzielić na cztery podstawowe odcinki. Wpierw zaraz za startem zaczynamy wspinaczkę i mamy niespełna 9 kilometrów do pierwszego wodopoju i punktu pomiarowego. Kto się nie wyrobi w dwie godziny, ten odpada.
Drugi odcinek ma 20 kilometrów i wiedzie zębami wzwyż, ku Magurce, a następnie najwyższemu szczytowi okolicy - górze Czupiel. Co ciekawe w międzyczasie przez jakiś czas lecimy z widokiem na rozpościerające się pod nami… Bielsko-Białą. Daje to dość absurdalne poczucie bycia w dwóch światach równocześnie. Niemniej dywagacje i błądzenie myślami kończą się zaraz za Czuplem, tam organizatorzy przygotowali wściekły kilkukilometrowy bieg ku tamie w Tresnej. Nie umiem biegać, nie lubię biegać, nienawidzę zbiegania, a niećwiczone uda w połączeniu z żywą wagą 100kg to nie była kombinacja daje mi przewagę na trasie.
Toteż, gdy dotarłem do drugiego wodopoju, zamiast rozkoszować się występami miejscowego artysty smyczkowego i smakołykami od Koła Gospodyń Wiejskich, wolałem skoncentrować się na mobilizacji przed podejściem - wpierw na Kościelec, a potem Jaworzynę. Rychło okazało się, że słusznie wolałem, ponieważ od razu wpadłem na… ścianę. No cóż, jak się nie biega długasów, to się ćwiczy przebijanie przez blokady.
Blisko 40 kilometrów w nogach - jezioro na górze Żar - ten widok to nagroda za półtorej godziny katorgi.
Kląłem, zgrzytałem i lazłem w górę, robiąc najwolniejszy kilometr w 40 minut. Aż w końcu zaprzyjaźniłem się z murem i doszliśmy do kompromisu - ja nie napieram pod górki, a on daje mi szybko maszerować po równym.
W tym też trybie skończyłem ostatni, niespełna siedmiokilometrowy odcinek trasy, tak że linię mety dumnie przetruchtałem w czasie 10 godzin i kilkunastu minut (na starcie zakładałem godzin dziesięć), wywołując gromkie brawa wśród zgromadzonych, gdyż byłem ostatnim zawodnikiem na którego jeszcze musieli czekać, zamiast zająć się w sobotni wieczór czymś ciekawszym.
Cóż mogę rzec gryząc medal finishera? Chyba przede wszystkim, że nie spodziewałem się takich stromizn. Niby widać, że trasa ma sporo przewyższenia, jak na jej długość, niemniej fragment pomiędzy 25-tym, a32-tym kilometrem wstrząsnął moim jestestwem.
Profil Maratonu Trzech Jezior z “pułapką” pomiędzy 25-tym, a 32-gim kilometrem.
Poza tym, to jest piękna, malownicza okolica i jak ktoś nie miał okazji wcześniej zawitać w ten region naszego kraju, to serdecznie polecam - szczególnie z rodzinami, które w czasie zawodów mogą zająć się rzeczami sensowniejszymi, jak pływanie rowerami wodnymi, kajakami, albo jazda kolejką na górę Żar.
Sama organizacja zawodów była dla mnie bez zauważalnych usterek - co się podwójnie chwali, jako że bieg był w ramach pierwszej edycji miejscowego festiwalu. Trochę przeszkadzał mi brak kilometrów na profilu trasy wydrukowanej na numerze, czy fakt, że ostatnia osoba (czyli ja) na ostatnim punkcie odżywczym nie załapała się na pomarańcze, ale już bez przesady. Gorsze rzeczy się doświadczało i nie narzekało.
Toteż, jeżeli nudziłoby się Wam 23 - 25 września 2022 roku, możecie pomyśleć, czy nie macie ochoty na krótkie - lecz i charakterne - ultra dookoła jeziora Międzybrodzkiego. Myślę, że warto dać szansę tym zawodom, a przy okazji poznać miejscową okolicę. No, ślicznie tam jest.
Takie widoczki tylko w Międzybrodziu Bialskim - 500 m od startu zawodów.
Jakub Abramczuk, kiedyś ultra żubr, teraz ultra panda.
Jeżeli ciekawią Cię szczegóły zawodów - pełna relacja z mojego startu w Maratonie Trzech Jezior jest na 100hrmax.pl