Redakcja KR
Ultrakotlina UK50

Nasza Kotlina

Szklarska Poręba, 18.10.2018

UltraKotlina jest dość młodym biegiem, za to jego starszy brat „Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej”, już nie. Kiedyś, kiedy jeszcze nie było parcia na punkty ITRA czy UTMB, był taki dzień, by uczcić pamięć dwóch chłopaków. Idea przejścia Kotliny była pomysłem ratownika Karkonoskiej Grupy GOPR Daniela Ważyńskiego, który w 2005 roku zginął wraz z Mateuszem Hryncewiczem w lawinie.

Tekst: Konrad Biela

Zdjęcia: Anita Suchocka Photography

Oczywiście zaczęło się, jak zwykle to bywa, od stwierdzenia: „Jak sądzisz, ile by zajęło przejście tego wszystkiego?”. I nie trzeba było długo czekać, by zrealizować pomysł.

Później, po tragedii w Małym Stawie w Karkonoszach, pojawili się dobrzy ludzie, którzy postarali się, by nie zapomnieć o ludziach z pasją – i tak powstalo przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej, pierwsza edycja, 2008 rok (oczywiście oficjalnie) i tak trwa to do dziś.

Od 2013, żeby rozdzielić tych co chcą się ścigać i co chcą wędrować, powstała UltraKotlina, a po kilku edycjach dorzucono dodatkowo dwie inne opcje – 50 km oraz 70/80 km. Ja z racji tego, że jestem dość smarkatym ultramaratończykiem, postanowiłem zmierzyć się z najkrótszym dystansem. Na papierze wyglądało to fajnie, 50 km do tego około 2000 m przewyższenia. Krótko mówiąc, dość szybko.

A jak było dalej? Klasycznie. Wstaję, odpalam radio, gotuję ryż, piję kawę, co potem skutkuje zrzuceniem balastu, sprawdzam track w zegarku i wyjazd na start. Nic nowego. Przed startem ostatnie jeszcze rozmowy z supportem i wio na rozgrzewkę.

Pogoda petarda. Lekki wiatr, słońce, temeperatura idealna.

No to dobra! Zaczynamy zabawę! 9:00 i pach, poszli! Początkowo płasko, w kierunku Góry Szybowcowej i zaczyna się pierwsza krótka wspinaczka, pierwszy podbieg mniej więcej pokazuje, kto będzie walczył na przodzie. Gdyby nie to, że to są zawody, to pewnie bym został na Szybie i trochę pokontemplował. Polecam miejscówkę, piękny widok na całe Karkonosze, w których właśnie pędzą chłopaki na 130 km. Dalej kierunek Perła Zachodu. A dlaczego Perła? Przyjedziecie, to zobaczycie!

Pierwszy punkt, Goduszyn, tam czeka na mnie mój jednosobowy support – Dominika. Szybka informacja ile straty, zabieram prowiant i lecę dalej. Z punktu wybiegam razem z Krzyśkiem na 5. miejscu i ciśniemy! No i tak pędzimy przez te Góry Kaczawskie, góra dół, góra dół i gonimy tych z przodu! Kolejny przystanek, Górzyniec. To tutaj zaczyna się zabawa. Tu znowu czeka Dominika, wymiana flasków, zabranie prowiantu i wybiegam z bufetu i slyszę krzyk od Pani: „Panie, co Pan, nic Pan nie bierze?”. Pani Kochana, wszystko mam, ach Ci wolontariusze! Zagałaskaliby!

To tu z Górzyńca zaczyna się mocne podejście na Wysoki Kamień, po drodze mijamy tzw. Zakręt Śmierci, gdzie widzimy wiele uśmiechniętych twarzy, które dopingują! No i tak wieziemy się z Krzychem do góry, krok po kroku dochodzimy na sam szczyt i nagle pojawia się dziwne napięcie. Zostało 10 km do mety, ścigać się czy nie? Raz ja wychodzę na prowadzenie raz Krzychu, żadnej wymiany zdań, nic, po czym Krzychu mówi:

- „I co robimy z tym 6. miejscem?” – na co ja odpowiadam: „No jak to co? Ty wpadasz 5. a ja 6., spokojnie jeszcze 10 km, wszystko się może zdarzyć.”

- Krzychu zdziwiony: „To ilu przed nami biegnie?”

-„No jak to, czterech, a my na 5. i 6.”

To nas trochę uspokoiło i dalej wieziemy się wspólnie. W pewnym momencie wykrakane „wszystko może się zdarzyć”, realizuje się. Ach ten żołądek! Krzychu macha ręką i krzyczy „Dawaj!”, ja krótko odpowiadam: „Rób swoje, ciśnij!”.

I tak pozostałem sam w tych dzikich terenach Izerskich, zwanych czasami przez nas Izerbejdżanem. Jakie to było długie 10 km... Kiedy to się skończy? Co chwilę tylko zerkam na zegarek, kilometry dłużą się potwornie i nagle mym oczom ukazuje się... „Samolot”! Byliście kiedyś w Jakuszycach? Jak nie byliście to Wasza strata, wpadnijcie, by zobaczyć m.in. „Samolot” albo na naleśniki do Chatki Górzystów, a Ci co byli, to wiedzą, o czym piszę.

Boże! Dajcie już tę metę! Myślę sobie: „Z tego całego biegu to Bartek (fizjo) będzie chyba miał najwięcej roboty przy szyi!”. Co chwilę zaliczam oglądanie się za siebie czy ktoś mnie goni, czy nie. I nagle jest!

Po 5 h 15 min wpadam na 6. miejscu UltraKotliny 50 km. Radość jest, piona na mecie z Krzychem, uściski i podziękowania za support Dominice. Dzięki Kotlino, że dekorujecie pierwszych sześciu, załapię się!

I na koniec trochę reklamy. Jeśli macie ochotę na mega kameralny (jeszcze) bieg ultra, organizowany przez dobrych ludzi, ku pamięci ludzi z pasją, którzy byli związani z tymi górami, to jest dobry wybór. Organizacyjnie, zaczynając od biura zawodów, transportu, znakowania trasy, zaopatrzenia bufetów, przez robione pamiątkowe zdjęcia polaroidem na mecie – top klasa światowa.

Wpadajcie do Naszej Kotliny! Za rok! Nie pożałujecie!