Biegi ultra nie są dla normalnych ludzi. Do biegania trzeba być trochę wariatem, ale o ile pewne rzeczy mieszczą się w normie, to bieganie więcej kilometrów niż maraton na pewno takie nie jest.
Decyzja mogła być tylko jedna – zróbmy to!
Zdjęcie: Daniel Gąsecki
Moja lista „rzeczy do zrobienia przed 30.” była długa, a już kilka lat temu wpisałam na nią maraton. 19. kwietnia 2020 – to miał być ten dzień. Dlatego, kiedy Cracovia Maraton został przełożony, a potem przełożony jeszcze raz, było mi zwyczajnie smutno, że nie zrealizuję mojego marzenia. Szybko otarłam łzy i postanowiłam, że to czas na spełnienie jeszcze większego marzenia – górskiego biegu ultra.
Ultra Przesilenie o wschodzie słońca
Na mój ultra-debiut wybrałam Ultra Przesilenie. O tym biegu już dla Was pisałam. Dwa lata temu przebiegłam ponad 30 kilometrów po Pogórzu Dynowskim i Dolinie Sanu, a w tym roku podniosłam poprzeczkę i zapisałam się na Sobótkę – ponad 50 kilometrów biegu, ponad 1300 metrów przewyższeń. I tak, przed wschodem słońca, o 3:30 ruszyłam z rynku w Dynowie w kierunku kolejnego marzenia.
Już od pierwszych metrów na mojej twarzy pojawił się uśmiech, który był ze mną na kolejnych kilometrach. Nawet kiedy na chwilę znikał w wysiłku podejść i podbiegów albo bólach zbiegów – wciąż była ze mną ta radość, że robię coś pięknego, co zapamiętam do końca życia.
Początek biegu to przede wszystkim malowniczy wschód słońca, mgły nad wzgórzami i mokra od rosy trawa. W lasach i na polach jeszcze pachniało nocą, powoli robiło się coraz jaśniej, a my z każdą minutą mieliśmy więcej do podziwiania. Większość trasy Sobótki to leśne i polne drogi, z małymi przerwami na asflalt. Z każdą minutą robi się coraz jaśniej, więc już w połowie biegu mogłam cieszyć się ciepłym słońcem i widokami malowniczych wzgórz Pogórza Dynowskiego.
Podbiegi, podejścia? Mijały mi zaskakująco szybko. Nie są bardzo strome, choć ostatnie podejście przed metą to ciężka próba. Większość zbiegów bardzo przyjemna, choć zdarzają się drogi pełne małych kamyczków, które bywają zdradliwe.
Jak to przeżyłam?
Mój pierwszy bieg ultra był zadziwiająco… prosty. Czas i kilometry uciekały szybko, po drodze praktycznie cały czas miałam towarzystwo, ani razu nie pomyliłam drogi, nie miałam kryzysów ani momentów zwątpień, obyło się bez upadków i innych urazów. Szczęście debiutanta, ale tez dobre przygotowanie. Weekendy w Lasku Wolskim nie poszły na marne! Sprzęt miałam przetestowany i nie zawiódł – może mogłam zabrać lepsze skarpetki, ale poza tym buty, kijki, plecak, ubranie sprawdziły się znakomicie. Jedyny błąd to za dużo jedzenia, bo o to świetnie zadbali organizatorzy.
Brak kryzysów to zasługa robionego trochę na oślep, ale jak się okazało, skutecznego ładowania węglami, w oparciu o delicje, sok pomarańczowy, pierniki w czekoladzie i paluszki. Gdybym nie była po podróży w rozgrzanym samochodzie, a w nocy porządnie się wyspała, to jest szansa, że poradziłabym sobie lepiej.
Ale nie narzekam! Oficjalny czas ukończenia to 6 godzin 24 minuty, 27. miejsce, 6. miejsce wśród kobiet. Nie jest źle jak na początek. Ja w każdym razie jestem zadowolona z wyniku, a najbardziej z tego, że kolejne kilometry były źródłem coraz większej radości i satysfakcji. Kiedy dotarłam na metę nie mogłam uwierzyć, że to już i podobno wyglądałam na „najszczęśliwszą osobę na mecie”. Chyba tak było!
Organizacja na medal
Na dużo dobrych słów zasłużyli organizatorzy ze Stowarzyszenia Aktywny Dynów. Bieg jest kameralny, ale na wysokim poziomie, z serdeczną, koleżeńską atmosferą. Goście z dalszych stron mają zapewniony nocleg w szkole, więc w klimat zawodów można się wczuć już wieczór przed biegiem.
Takich punktów odżywczych, jak na Ultra Przesileniu, nie widzieliście nigdy. Na moim dystansie były ich cztery, na każdym woda, izotonik i przekąski. Między punktami odbywała się przyjacielska rywalizacja, więc wolontariusze traktowali biegaczy jak gwiazdy. Napełniali bidony, polewali wodą, podsuwali, słodkie, słone, owocowe przekąski. Mogłabym przebiec moje 50 kilometrów praktycznie bez własnych zapasów, bo wszystkiego było w bród.
Niech nie odstrasza Was daleka droga – na Ultra Przesilenie warto przyjechać, żeby zawalczyć z dystansem, a przy okazji odpocząć od głośnych imprez biegowych. Perełka na biegowej mapie, wracam za rok!
Do dzisiaj trudno mi zebrać myśli, więc mam nadzieję, że to, co dla Was napisałam, da się zrozumieć. A może macie jakieś pytania? Wiecie, gdzie mnie szukać.
agnieszkabiega.home.blog