W zeszłym roku zamarzyłem sobie udział w ZUK-u, po wczytaniu się w jego regulamin okazało się, że trzeba ukończyć w terminie min dwa górskie ultra...
Poniższa relacja jest wynikową tego zamierzenia :)
Dzień wcześniej:
Pogoda cudna, normalnie cud, miód i orzeszki, zero chmur, słońce przygrzewa dość mocno (co akurat nie jest dla mnie), myślę sobie, będzie jutro walka. Z takim nastawieniem poszedłem ze schroniska (Kamieńczyk) do biura zawodów, odebrałem pakiet, poszedłem sobie na prawie Carbonarę, jako że porcja była mała, poszedłem jeszcze na burgera z burakiem kiszonym (rewela :)), pokręciłem sie po Szklarskiej, zrobiłem zakupy, wróciłem do schroniska, przygotowałem sprzęt, buły na śniadanie, prysznic i kimono.
Dzień właciwy:
Pobudka: 4:30, pogoda? Ma-sa-kra, widoczność prawie że zerowa, ciemne chmury jak w serialu z Dowgirdem. Wstałem, zjadłem, ubrałem się, spakowałem wyszedłem ze schroniska, na szczęście trasa do Startu była z górki :) (dobrze że potem wracałem od razu na pociąg, bo do schroniska to nie wiem jak bym doszedł :P). Na miejscu startu spotkanie z paroma znajomymi, ustawienie na linii i... START!!!
Wszyscy poszli z kopyta przez pierwsze 50 metrów i miarowy marsz rozbrzmiał na Lorobrygidzie. Podczas marszu pod górę (jakieś 6,5km) miarowo wyprzedzałem po kolei współzawodników, na pierwszym punkcie Pod Łabskim Szczytem nie zatrzymywałem się, napierałem dalej pod górkę. Wiatr pizgał złem, chmury stwierdziły że pozwolą nam stąpać z głową w chmurach. Na Śnieżnych Kotłach wiatr dmuchnął tak, że potrafił przesuwać napieraczy. Odnalazłem w tym jakieś tempo, ruszyłem przed siebie, o dziwo wyprzedzałem i wyprzedzałem, ale wiedziałem że tempo jest ok. Minąłem Czeskie i Śląskie Kamienie, łub cup i Przełęcz Karkonoska, pierwszy punkt na którym się zatrzymałem, wziąłem kilka orzeszków poszedłem dalej, dałem tylko rodzinie znać przez SMSka że pogoda to jakaś masakratornia połączona z rzeźnią i żeby monitorowali mnie na trasie przez punkty kontrolne. W międzyczasie okazało się że cieknie mi bukłak i prawie dwa litry Izo wylały mi się na plecy, miejsce gdzie kończą one swą szlachetną nazwę, nogi i buty. Tak powoli sobie ciekło. Na Królową Karkonoszy wchodziłem kompletnie przemoczony od pasa w dół, to że w konsekwencji (na Śnieżce odczuwalna wynosiła -5stopni przy wietrze 70-80km/h) nie złapałem żadnego choróbska uważam za coś niebywałego. No dobra, po wejściu na szczyt, zacząłem z niego schodzić aby w końcu zacząć zbiegać, przy Domu Śląskim mały postój, szybka Cola i w drogę (pierwszego postoju przy Domu Śląskim nie zauważyłem z powodu chmur które były na szlaku, zresztą i tak bym nie skorzystał). Chmury zaczęły się podnosić, powoli widoki można było zacząć podziwiać. Zbieg koło Strzechy do polany, tam poratowałem jednego z napieraczy Saltstickiem i tam szlak szedł z powrotem pod górę w stronę Słoneczników...
Kurde, Ku**a, noż ja P******e, to podejście mnie sponiewierało, ale w sumie i tak tam jeszcze ludzi wyprzedzałem :P wystarczy powiedzieć, 18minut na kilometr, to nie jest tempo biegu, nawet chodu :P
Uffff.... Czerwony Szlak, no to teraz w dół do Odrodzenia, poszło bez większych trudności, przy Odrodzeniu chwila postoju, dolewka Coli do Softflasków i dzida dalej... Tak, dalej, a tam Przełęcz Karkonoska i podejście :P Więc też było wesoło ale nie tak jak wcześniej. Potem Śnieżne Kotły i już jakieś 8km z górki. Żeby jednak nie było za wesoło, mięśnie brzucha okazały się za słabe i nie pozwalały za szybko zbiegać, w konsekwencji z 67 pozycji spadłem na 92 (co i tak uważam za mega sukces biorąc pod uwagę ponad 400 osób na starcie). Chwilka była jeszcze postoju pod Łabskim, grzecznie podziękowałem Wolontariuszom za ich mega ciężką pracę i poleciałem w dół...
Biegłem,
biegłem
i dobiegłem :)
Po drodze spotkałem napieracza z Poznania, zamieniliśmy kilka słów, zostawiłem go za sobą i już tylko Lorobrygidą z powrotem w dół :)
Na mecie medal, szybki makaron, spotkanie ze Znajomym ze starej pracy, kawa i szarlotka (a co? należało mi się :) w pobliskiej kawiarnigdzie dzięki uprzejmości właścicielki skorzystałem z możliwości przebrania się i tzw. suchego prysznica ;) i dzida na dworzec Szklarska Poręba Górna.
Zdążyłem, kupiłem bilety na pociąg powrotny, kawę mrożoną, Kofolę, magnesy dla Szkrabów(Lentilek i Studenckiej już nie było) po czym wsiadłem do pociągu, wyciągnąłem czytnik i zacząłem czytać (endorfiny buzowały i nie pozwoliły na całej trasie nawet oka zmrużyć. Po przesiadce w stolicy Dolnego Śląska dotarłem bez przeszkód do stolicy Wielkopolski i do domku :)
Dzień później:
Schodzenie po schodach? Ale ja mam windę w mieszkaniu :) Ale i tak trzeba było rozruszać się, w ruch poszedł roller i było bardzo mokro w moich oczach od łez, ale wiedziałem że to pomoże. Jedyne co jeszcze czuję to sznurówki na lewej nodze (chyba za mocno związałem buty).
Wrażenia?
Polecam, mega, rewelacja, hiper, ekstra bieg. Warunki pogodowe? Jesteś Ultrasem? Nie narzekaj, Napieraj :)
Żywienie?
Co 30-minut Salstick zamiennie z DextroEnergy, do tego Izotonik Grapefruit UniSport od Nutrendu plus orzeszki, Cola i jakieś owoce na punktach.
Ciuchy?
Buty, skarpety, stuptuty, podkolanówki kompresyjne, gacie, koszulka, wiatrówka dwa buffy, plecak Grivela na apteczkę, bukłak i dokumenty oraz kurtkę p.deszcz.