Redakcja KR
VII Maraton Wigry

Maraton Wigry, najbardziej kaloryczny bieg w Polsce.

Wigry, 27.08.2019

Jeśli są na świecie jakieś biegi, które wybiera się ze względu na jedzenie, to na pewno będą to Wigry. Bieg wyjątkowo smaczny, a przede wszystkim  kaloryczny, po którym pozostaje oponka na brzuchu i tłuste trudno spieralne plamy na bluzce. Tak, owszem, wiem to z własnego doświadczenia. Otóż tej pokusie uległam i ja! Na domiar złego, nie pierwszy raz. Bo, powiedzmy między grubasami szczerze - warto przejechać pół Polski, by zjeść ociekającego tłuszczem kartacza ze skwarkami, zagryzionego małosolnym ogórem, popijając przy tym podpiwek, w ilości takiej, iż zastępuję on krew w żyłach, bądź wody płodowe w brzuchu ciężarnej. Warto i już. Z tym nie ma co polemizować.

Tekst: Sylwia Retmaniak

Zdjęcia: Piotr Oleszak

Wilczy apetyt.

Zapowiadał się gorący dzień. Od rana słońce paliło w pysk, wzmagając mój wilczy apetyt. Nie umiem tego wyjaśnić, ale zawsze, gdy jest ciepło zamieniam się niczym Doktor Jekyll pod odsłoną nocy w prawdziwego potwora, przypominającego do złudzenia leniwą, wstrętną kluchę. Charakterystyka kluchy nie jest zbyt skomplikowana, gdyż  uwielbia ona leżeć oraz jeść, bądź jeść leżąc albo tylko leżeć, kontemplując uroki dnia codziennego, w pozycji horyzontalnej z miną otłuszczonej księżnej  z królestwa nigdy nienażartych biegaczy. Tak, uwielbiam to. Pławię się wtedy we własnym lenistwie, spędzając czas z moją bartnią duszą czyli węglowodanami❤.

Rywalizacja głodnych kobiet.       

Oczywiście tym razem, by zjeść musiałam też pobiec, co przekraczało wszystkie normy aktywności w skali wspomnianej leniwej kluchy. Zdeterminowana do zdobycia zaszczytnego miana pazernej baby na trasie, stawiłam się więc na starcie, licząc na rozkojarzoną jedzeniem konkurencję. Ruszyliśmy wiedzieni głodnym instynktem, wyczuwając w powietrzu zapach zbliżającej się wigierskiej fiesty. Marząc o wtopieniu złamanego zęba w ociekający tłuszczem trans, mięciutki kartacz, bądź zrobiony z jajek od szczęśliwej kurki sękacz, przemierzałam leśne ogrody na Suwalszczyźnie, na które prawie nie zwracałam uwagi myśląc wciąż o kwestii fundamentalnej - jedzeniu. (To straszne, że w obliczu pazerności, wszystko inne traci sens.)  I gdy już pełna wzmożonego oczekiwania na ten szczególny moment, w którym  pochłonę wszystko, co jest w zasięgu mojej ręki, oswoiłam się z ugruntowaną trzecią pozycją wśród głodnych kobiet, dostrzegam kątem oka, jak wyprzedza mnie czwarta zawodniczka.

Biegaczka oprócz mnie, mija też punkt żywieniowy, do którego jeszcze przed chwilą zamierzałam krokiem otyłego uniesienia. Me serce jest rozdarte. Nie mogę zrozumieć, czemu ona to robi? ( Sylwia R., lat.32, wiecznie głodna: „Ciągle nie potrafi pogodzić się z faktem, że ktoś omija punkty odżywcze na trasie”).  Jak mogła ominąć miejsce gastrycznej rozpusty, na którym było wszystko, co potrzebne do szczęścia grubasowi??? W tym momencie wraz z głodem i uczuciem pazerności, czuję też zawód. Bo jednak przez parę kilometrów, wizualizowałam sobie siebie na trzeciej pozycji na podium, którego nie chciałam stracić, nawet w imię tak dobrych, szalenie kuszących kartaczy. Ze łzami w oczach spojrzałam na machające do mnie radośnie soczewiaki i popędziłam za zawodniczką z nadzieją, iż na kolejnym punkcie tą nieprawidłowość sobie odbiję.

Przyciśnięta do muru.

Niestety, życie tak jak losowanie Dużego Lotka bywa niesprawiedliwe i mimo, moich usilnych prób zrobienia przewagi, która pozwoliłaby mi na przyatakowanie babki ziemniaczanej na szlaku, nie udało się zjeść, choćby jednego kęsa, gdyż zawzięta zawodniczka, zaopatrzona w żele, nie zamierzała wcale odpuszczać. A zatem, robiąc tylko postoje na wodę, dotarłam na metę najtłustszego biegu, tak bardzo głodna, że słaniając się na nogach, resztkami sił kategorycznie wykrzyczałam: „dawać mi kartacza!” po chwili namysłu dodając „ albo nawet dwa !!!”.

 

Osobowość sportowca.

Co ciekawie, gdy ja walczyłam ze śmiercią głodową, gdzieś obok u medyków, pewna dziewczyna o dźwięcznym imieniu Edyta, opatrywała rany, które były równie rozległe jak moje burczenie w brzuchu. Dziewczyna, mimo, że bardzo mocno poturbowała się na biegu, przewracając o wystający korzeń, to ukończyła Maraton, jako druga zawodniczka. Niektórzy, dziwią się, jak można przebiec Maraton o głodnym pysku, bądź z obitym cieknącym krwią kolanem, a nawet ze złamanym zębem i trzema szwami na ustach. Ja sama się dziwię.  Lecz, zawsze wtedy przypomina mi się zdanie, które kiedyś usłyszałam przypadkiem na siłowni w damskiej ubikacji, siedząc w skupieniu na desce klozetowej: „prawdziwy biegacz ma osobowość sportowca, więc zawsze walczy do końca„. I tak sobie myślę, że w tym stwierdzeniu jest wiele racji.

Bowiem zarówno ja, Edyta, jak i wielu zawodników tego dnia na trasie Wigierskiego Maratonu udowodniło, iż posiada właśnie osobowość sportowca, która niezależnie od tego o jaki czas czy pozycję walczysz, nie pozwala się poddać, każąc ciągle biec przed siebie.