Czyli 307,9 km wokół Mont Blanc alternatywną trasą.
Chamonix, godz. 17:30, poniedziałek 24 sierpnia 2015
Chamonix, godz. 16:30, niedziela 30 sierpnia 2015
Chamonix – Refuge de Tre la Tete – Refuge de Presset – Hospice du Petit-St-Bernard – Refuge Archeboc – Morgex – Col du Ban d'Array – Champex – Le Luisin – Refuge Pierre à Berard – Chamonix
Czy nie macie czasem wrażenia, że górskie ultra są super, ale trochę je psuje to bieganie? Gdzie to poczucie przygody, niepewność wyzwania, gdy przyjeżdża jeden z drugim i po prostu trasę przebiega? Organizatorów widocznie też to nurtuje, bo próbują radzić sobie z tą plagą na różne sposoby ‒ jedni wydłużają dystans, inni nie znakują trasy, nie dają jeść, wreszcie wyprowadzają zawody w teren, w którym bieganie jest techniczną niemożliwością. Wszystko to z osobna nie daje niestety pewności, że ktoś znowu nie przytrenuje i nie zacznie biegać.
Pewnie to właśnie niechęć do wyczynu sportowego natchnęła kilka lat temu twórców UTMB do przygotowania alternatywnej trasy dookoła Mont Blanc. Trasy długiej, nieoznakowanej, częściowo prowadzącej po bezdrożach, właściwie niesupportowanej i do tego ‒ wisienka na torcie ‒ niemającej oficjalnej klasyfikacji końcowej. Szach-mat, szybkobiegacze! Ponieważ szybko pojawiło się pytanie, po co w tym wszystkim organizator, to w ramach ustępstw dodano nieco wsparcia. No i przy okazji jeszcze więcej kilometrów, przewyższeń i technicznego terenu. Od kilku lat wszystko to przyciąga zawodników do wzięcia udziału w La Petite Trotte à Léon czyli Małej przechadzce Leona. Gór dookoła Mont Blanc nie brakuje, więc dla urozmaicenia trasa jest podczas każdej edycji nieco inna, co tłumi w zarodku próby bicia rekordów (biegacze wzdychają smutno).
Ale my jeszcze nic nie rozumiemy. Stoimy na starcie i podśmiewamy się trochę z Japończyków, którzy przypięli do plecaków kaski wspinaczkowe. Przed nami 300 km do przodu i 26 km do góry. Szacujemy czas dotarcia na metę i sprzeczamy się, czy fajniej będzie finiszować na start UTMB, czy razem z jego zwycięzcą. Dwie doby i wiele piargów później przeskakujemy po osuwających się kamieniach ze stromego lodowczyka na głazowiska moreny i pomysł posiadania kasku nie wydaje się już taki głupi. W międzyczasie z trzech w zespole zostało nas dwóch, bo najtwardszy i najbardziej doświadczony z nas Michał, po kolejnym zbiegu, musiał ulec nawracającej ciężkiej kontuzji. No więc jesteśmy już we Włoszech i czasem nawet wciąż truchtamy. Precyzer Tomek i ja ‒ napał. Tomek nawiguje po wgranym tracku GPS, a jak nawiguje zbyt dokładnie, to ja go poganiam i idę na rympał, co przy niewielkich tarciach zapewnia nam całkiem sprawne tempo. Dzięki temu możemy sobie pozwolić na względnie długi odpoczynek w nocy, podczas gdy zespoły idące równo pod limit w zasadzie nie mają szans na sen i muszą pokonywać techniczne i trudne orientacyjnie odcinki w całkowitych ciemnościach. Widać, kto w stawce ma doświadczenie (wysoko)górskie. Krótko mówiąc, ci co nie mają i nie czują się pewnie poza szlakiem, są daleko z tyłu.
Po noclegu w Dolinie Aosty i dwukilometrowym podejściu, zamiast porannej kawy, podziwiając niewiarygodną perspektywę na masyw Mont Blanc, wchodzimy w puste doliny. Przez cały dzień jedynymi przejawami cywilizacji jest schronisko i kilka pasterskich gospodarstw. Przekraczamy urwiste przełęcze, a nawet całą wielką dolinę nie tylko bez szlaku, lecz także bez jakiejkolwiek ścieżki. Jeśli gdzieś można poczuć się przytłoczonym ogromem trasy, to właśnie tutaj. Mija trzecia doba, tempo spada i stabilizuje się na poziomie przetrwalnikowym. Niekończący się eksponowany zbieg sprowadza nas na kolejny nocleg. Cztery godziny snu to luksus, na który mało kto na trasie może sobie pozwolić. Pytanie „czy ukończymy?” zaczyna jednak zamieniać się w „kiedy?”.
W ciemnościach wspinamy się ni to szlakiem, ni to via ferratą na stromy szczyt, żeby trafić na wschód słońca na samym wierzchołku. Gdy kilka godzin później ugotowani przez południowe słońce mijamy turystyczny kombinat nad górskim jeziorem, wychodzi na jaw, że utrzymanie tempa turystów przychodzi nam z pewną trudnością. Tymczasem zwycięzca UTMB dobiega już do celu. Nas też czeka już tylko jeden trzytysięcznik, a potem 15 km przez ostatnią grań i będziemy wbiegać do Chamonix. Jeszcze kilka godzin... Po kilkunastu godzinach stoimy na grani, patrząc na migające w dole światła doliny Chamonix. Za nami kolejne dzikie doliny z lodowcem i ogromnymi rumowiskami, a przed nami okno skalne, które wyprowadzi nas wprost w stromy żleb. Gdzie teraz są te japońskie kaski, kiedy ich potrzeba? I kiedy wreszcie skończymy? Jeszcze tylko kilka piargów...
tekst: Piotr Kłosowicz
(Relacja pochodzi z 2. numeru ULTRA)
Zdjęcia: materiały organizatora, Piotr Oleszak