Pawel
Biegacz amator
Garmin Ultra Race - 81 km

Król GUR #81km

Poznań, 18.09.2018

Gdzieś dawno w zeszłym roku: „Kurczę, do ZUKa trzeba mieć dwa górskie biegi ULTRA, muszę poszukać czegoś w Sudetach…

Maraton Karkonoski – biorę, zapisany…

Co jeszcze? Chojnik Maraton? Za krótki odstęp między Karkonoskim… GUR? Hmm… Góry Stołowe? Super, mają 50-tkę, zapisy startują 1-go lutego, zapiszę się...”

05.12.2017: „O żesz orzeszku włoski, będzie 80-tka? Bajer (zacieranie rąk niczym Don Pedro z Krainy Deszczowców), w 10:30-11:30 powinno się udać…”

01.02.2018: „Yeaaah… Zapisany na 81km, będzie się działo…”

14.09.2018, 2:15: „Szlag, co ja tutaj robię, zaczyna padać deszcz, ja w sierpniu w ogóle nie trenowałem, problemy żołądkowe, złamany palec u nogi, upały, a ja teraz tutaj? 81km? Co ja sobie myślałem?”

4:30 „Pobudka, buła z masłem i dżemolem, zapić izo, dwójeczka i na start…”

6:00 „Two Steps From Hell - Heart of Courage – zawsze daje radę, no to co? Już tylko 81km do końca…”

Tak jak powyżej to mniej więcej mógłbym w spory skrócie opisać swoje myśli od momentu gdy zaczęły się toczyć kamienie mające spowodować lawinę o nazwie GUR 81km…

Lawina zaczęła się toczyć na kilka dni przed biegiem, moja Lepsza Połowa widziała że chodzę niespokojny, zestresowany, wiedziała że przygotowania w wakacje położyłem z różnych przyczyn (wymienionych wcześniej), ale wiedziała też, że w razie czego zejdę z trasy. DNF to w końcu Duke Nukem Forever ;)

Wyjazd umówiony w kilka osób (Marysia, Marcin – dzięki Wam :), wyjechaliśmy z Poznania dzień wcześniej aby dojechać do Radkowa, odsapnąć, być na odprawie (warto było być i słuchać aby nie zbłądzić we mgle) i wrąbać świetnego burgera w Kudowie Zdrój (#UlicznyBurger – polecam). Prognoza pogody zapowiadała przelotne opady ale nic poważnego. Opady zaczęły się o drugiej w nocy (wybitnie nie mogłem spać ze stresu) a skończyły się chyba około 15-ej, wtedy też opadły mgły i nastał dzień.

Start w ciemnościach, całe szczęście że czołówki nie spakowałem do worka na przepak tylko zabrałem ze sobą, najpierw dwa płaskie kilometry, potem wejście na szosę stu zakrętów po kamieniach śliskich od padającego non stop deszczu. Tam pierwszy raz spotkałem Andrzeja z którym lecieliśmy jakieś dobrych 70km :) (o tym jeszcze będzie mowa). Najpierw minięcie Szczelińca, Karłów i w las na Kręgielny trakt gdzie był pierwszy wodopój (WIELKIE DZIĘKI dla ekip z punktów, że chciało się Wam z uśmiechem stać w tą pogodę – w następne dni zrozumiałem dlaczego), szybki i krótki SMS do Żony że żyję i jakoś idzie, z traktu dalej w las lecieliśmy z Andrzejem spokojnym tempem, ktoś do nas dołączał, ktoś zostawał w tyle, ja powoli zaczynałem słabnąć, na 26km ledwo co dotarłem, tam punkt i POMARAŃCZE – najlepsze jakie w życiu jadłem, tankowanie Coli i do przodu, wyszliśmy z punktu z Andrzejem, SMS do Małżonki (nie, nie jestem pantoflem, po prostu nie chciałem aby dostała zawału ;) i tak już szło, w Dusznikach dowiedzieliśmy się że jesteśmy na 58 i 59 pozycji, byłem w szoku, bo totalnie już nie czułem zmęczenia jak wcześniej, głowa uspokojona, można było zacząć zabawę. W końcu dotarliśmy do polany o której była mowa na odprawie, lecieliśmy ostrożnie aby odbić na skraj pola z drogi aby się nie pogubić, udało się, szybko zaczęliśmy sygnalizować osobom które były z przodu i zeszły z trasy aby poszły na skraj pola, udało się nawet znajomego z Poznania zawrócić :)

Potem z górki, pod górkę, pole, z górki, pod górkę, z górki i asfalt i przepak – POŁOWAAAAAAAAAAA za mną!!!!!! Na przepaku pomidorówka, cola, żele, ze swojego worka wziąłem tylko dekstrozę i to wsio. Wyjście pod górkę,  potem SMS i cały czas po góóóóórkę i znów z górki w lesie, potem asfalt i pole z krowim plackiem w który był wetknięty kijek z folia oznaczającą trasę, powiem że świetnie się ubawiłem w tym momencie i chyba całkowicie zluzowałem jeżeli chodzi ten bieg, bawiłem się formą, to chyba o to chodzi w ULTRA prawda? Na 55km parking przy Błędnych Skałach, wodopój, wchodzimy razem z Andrzejem (już jesteśmy na TY), okazuje się że ma ponad 23 lata więcej ode mnie, zaczął biegać po stanie przedzawałowym – MEGA SZACUN dla niego, fajnie się gada, mimo że nie jestem zwolennikiem rozmowy w biegu to było świetnie. Ale ale, wracam do wodopoju, świetne pomarańcze, chyba 10-12 kawałków zjadłem, napiłem się coli, izo i znów SMS i droga w las. Przedostatnie duże podejście zakończone, skakanie po kamieniach szorstkich tak, że nie sposób się było poślizgnąć na nich, na zbiegu coś zaczęło mnie prawe kolano rwać, Andrzej poratował pigułką i nie wiem czy to było placebo czy efekt tabsa, ale w następnej sekundzie zbiegałem „dzida w dół” bez problemu, minęliśmy Szkołę Piechoty Górskiej i udaliśmy się na ostatni punkt do Pasterki, a tam? Niespodzianka, w deszczu i we mgle, poza obsługą Marcin i Marysia czekają, pytają się jak tam, zrobili fotę (nie, nie wysłałem SMS do Żony, Marcin wysłał MMSa ;) I z Pasterki już tylko 16km… Ruszyliśmy z Andrzejem, po podbiegu długi i fajny zbieg, z formy „dzień dobry” na szlaku przestawiliśmy się na „Dobry deń” i/lub „ahoj”, mało brakowało byśmy pomylili trasę ale akurat ekipa przed nami się wracała, wspólnymi siłami zlokalizowaliśmy dalsze folie (w pędzie minęliśmy odejście na inny szlak), znów wspinaczka i znaleźliśmy się w skalnym labiryncie, to ile razy miałem wrażenie, że  chodzimy w kółko to poezja, ale trasa świetna.

Wybiegliśmy na długi asfaltowy zbieg, kolano się odezwało, musiałem zwolnic, Andrzej poleciał dalej a ja z innym kolegą z Poznania chwilę szliśmy razem. Gdy kolano odpuściło, pożegnałem się i poleciałem dalej. Pod koniec trasy znów zbieg, tym razem ze starego bruku, tam z tego co się dowiedziałem to nawet czołówka nie biegła a szła, jak się okazało, nie byłem więc w tym schodzeniu osamotniony. Ostatni asfalt, jakieś 400m przede mną widzę Andrzeja, więc lecę, ostatnie trzy kilometry przebiegłem całe, byłem tym aż zdziwiony, zrobiłem nawet najszybszy kilometr na całej trasie na ostatkach. Słyszę Radków, słyszę jak Andrzej wbiega na metę, jak zostaje królem GUR (zabieg świadomy), wbiegam nad zalew, ktoś z obsługi (Skejcik bodajże) krzyczy: „Dajesz” no to ja daję, chwila dekoncentracji i na mostku nad zalewem wchodzę bocznym ślizgiem tak, że prawie wylatuję z drugiej strony mostku, nic to, zbieram się na nogi i dzida (ale już bardziej skoncentrowana ta dzida) do mety, po drodze widzę że Marcin filmuje mój wbieg, Marysia coś krzyczy, słyszę jak Spiker krzyczy: „Brawo, brawo brodaczu, jesteś z nami”…

META!!!!!!!!

Medal, uścisk dłoni z Andrzejem, wspólna fota, tron, korona, pomarańcze, pomarańcze i jeszcze pomarańcze :)

Gratulacje od innych biegaczy, znajomych, telefon do Żony (Kocham Cię za to wsparcie!!!!)

Najsmaczniejszy makaron jaki w życiu po biegu jadłem i o dziwo zjadłem cały co nigdy mi się nie zdarzyło…

Podsumowanie:

Czas: 11:08:31

Miejsce 43/119 OPEN, 19/44 M30, numer 16 :)

Sprzęt:

Koszulka termo Kalenji z krótkim rękawkiem, koszulka termo z krótkim rękawkiem Surge Polonia, wiatrówka, spodenki Kalenji Trail, gatki biegowe Brubeck, kompresy, skarpetki Inov-8, tak samo stuptuty oraz buty TrailTalon 290, dwa baffy ForestRun oraz Garmin Fenix 3 Sapphire, plecak Grivel 20L, bukłak 2L Kalenji i softflask Aonije 250ml.

Żywienie:

Przed startem dwie bułki z masłem i dżemikiem, banan. Podczas biegu, Cola, izotonik, pomarańcze, żele Squeezy (akurat na takich biegam), pomidorówka, do tego co 50-60minut Dekstro Energy i jedna kapsułka SaltSticka (bez kofeiny).

Ciało:

Ciężko się było schylać w następne dni i kucać (a byłem wolontariuszem na trasie 53km (na 1 i 4 punkcie) i 9km (na jedynym punkcie)), zero odcisków, otarć (o dziwo, cały byłem przemoczony).

Wrażenia:

Wracam na Challenge 158k w przyszłym roku :)

Wolontariat:

W sobotę (na 7km i 46km) i niedzielę ( na 4,5km) stałem na punktach na trasie jako wolontariusz, chciałem poznać życie biegowe z drugiej strony, świetna ekipa, świetna zabawa ale też i ciężka praca, trzeba walczyć z kryzysami biegaczy, podnosić ich na duchu co przynosiło wielką satysfakcję. Pozdrowienia dla Wojtka, Wiktora, Rysia i Skejcika :)

Dziękuję też organizatorom za świetne oznakowanie trasy, wytyczenie rewelacyjnej trasy oraz za możliwość zostania „wolo” na punkcie.

 

P.S.

Dwa zdjęcia zrobione przez znajomego który pobłądził we mgle :)