Grzegorz Baran
Biegacz amator
Kierunek Ultra Hańcza 18'

Kierunek Ultra Hańcza - relacja

Olsztyn, 12.04.2018

Kierunek Ultra Hańcza – a jednak mają tu tyle kilometrów...

 

Na miejsce przyjechaliśmy całą rodziną dzień przed biegiem, w piątek 6 kwietnia. Po odebraniu pakietu startowego w Suwałkach zakwaterowaliśmy się we wsi Błaskowizna, ok. 4 km od miejsca startu i mety. Świadomość ultratrailu wśród miejscowych mieszkańców nie jest zbyt duża. I nie ma się co dziwić – w końcu to pierwsza edycja Ultra Hańczy i w ogóle pierwszy ultramaraton organizowany w tym pięknym regionie. Najlepiej klimat oddaje moja wymiana zdań z naszym gospodarzem – przemiłym człowiekiem, prowadzącym gospodarstwo agroturystyczne (które swoją drogą gorąco polecam).

Gospodarz: Na weekend Państwo przyjechali pozwiedzać?

Ja: Też, ale głównie na bieg.

G: Aha. A jaki długi ten bieg?

Ja: 63 km

W tym momencie twarz gospodarza spoważniała i przybrała dziwny, nie do końca sprecyzowany wyraz – Panie, ale niech Pan sobie ze mnie żartów nie robi. To nieładnie –wycedził.

Ale ja mówię poważnie – odpowiedziałem nieco speszony.

A Gospodarz na to: Panie – toż u nas nawet tylu kilometrów nie ma...

Jak bardzo się mylił! Tak czy inaczej, tym jednym zawierającym w sobie WSZYSTKO sformułowaniem wpisał się na moją osobistą listę nieśmiertelnych cytatów, które będą mi towarzyszyć już zawsze.

Start był przewidziany na 7 rano, o 6 ruszyłem więc truchtem w kierunku siedziby Suwalskiego Parku Krajobrazowego w Turtulu, przy okazji pokonując ostatni, 4-kilometrowy fragment trasy. Niestety, po drodze odkryłem, że w nocy „nieznani sprawcy” pozrywali taśmy znakujące szlak i fantazyjnie poutykali je pod znajdującymi sie wzdłuż ścieżki ławeczkami na punktach widokowych. Natychmiast po przybyciu na start poinformowałem o tym orgów, dzięki czemu udało im się doznakować brakujące fragmenty na czas. O 7 zwyczajowo odliczyliśmy od 10 i ogień!

 

 

Standardowo przyjąłem baranią taktykę biegu, czyli zacząć na maksa ostro i... utrzymać to tempo. A że okazało się, że nie byłem jedynym zawodnikiem posługującym się tą spektakularną (aczkolwiek momentami zdradliwą) startegią, szybko dobraliśmy się w biegowy tandem z Markiem Nestorowiczem, znajomym biegaczem z Mazur, z którym spotykamy się regularnie na różnych wyrypach. Od pierwszego kilometra zajęliśmy 6. i 7. pozycję w klasyfikacji i darliśmy jak dwa mazurskie dziki, nie bacząc na liczne podbiegi, błoto i inne atrakcje. Średnie tempo w okolicach 5:15 min/km, a na zbiegach bardziej koło 4 min/km.

Szybko okazało się, że miejscowi totalnie nie łapią, o co chodzi z tymi porozwieszanymi po lesie taśmami, ponieważ już na 7-8. kilometrze oznaczenia zniknęły i tylko wgrany na zegarku Marka track uratował nam tyłki (zresztą nie tylko nam, również dwóm innym biegaczom). Lecieliśmy więc kolejne kilometry na tracku, bo oznaczenia były bardziej niż sporadyczne. Na szczęście w dalszej części trasy były już na swoim miejscu. Tereny Suwalskiego Parku Krajobrazowego otworzyły przed nami swoje piękno. Powiem krótko – ten kto tu nie był, nie spodziewa się nawet, jakie wypasione trailowe ścieżki kryje ta kraina! Krajobraz aż po horyzont pofałdowany polodowcowymi morenami i wzgórzami. Momentami przypomina przedsionek Bieszczad, a nie północ Polski. Do tego jeziora, rzeki i bagna. Wzniesienia, których nie spodziewacie się w tej części kraju  – takie jak Góra Zamkowa lub Góra Cisowa (256 m n.p.m) sprawiają, że jest też na co się powspinać. Trasa prowadziła zarówno po drogach szutrowych i duktach leśnych, jak i po świetnych, malowniczych single trackach jakie znamy z Warmii i Mazur, prowadzących lasami wzdłuż brzegów jezior i rzek. Niesamowite miejsca.  


Po drodze odwiedziliśmy 3 punkty żywnieniowe i kilka punktów sędziowskich. Obsługa fantastyczna i zagrzewająca do boju w każdy możliwy sposób. Od uśmiechów, aplauzu, kołatek i dzwonków, po bardziej stanowcze formy dopingu w stylu – co tu jeszcze k...wa robicie?! Do roboty! (pozdro dla ekipy Śledzi)

Po 40. km okazało się, że teren domaga się swojej daniny i czas zapłacić cenę za ostre tempo w pierwszej części. Dodatkowo pogoda bardzo dopisała i zrobiło się ok. 20 stopni, co nie ułatwiło sprawy. Przyszedł czas na rodzielenie się – Marek poleciał dalej, a ja zacząłem zwalniać, spotykając po drodze i poznając przez następne 20 km kolejnych biegaczy (m. in. Grzegorza, Roberta i Kamila, z którym to później razem wpadliśmy na metę).

A tam... jak zwykle czekały na mnie moje Dziewczyny – Ania, Julka i Amelka. Przebiegliśmy razem z Julką przez linię mety, gdzie stała organizatorka całego tego zamieszania Iwona z medalem oraz  Agnieszka z zimnym piwem, pyszne wegańskie jedzenie (kiełbasa też była!), zimne wody Hańczy, w których mogłem natychmiast wykonać regeneracyjną krioterapię, ognisko i całe mnóstwo pozytywnych, uśmiechniętych ludzi, z którymi spędziliśmy piękne popołudnie. 16. miejsce w klasyfikacji generalnej i 5. w kategorii wiekowej dopełniły tylko moje szczęście. Dla takich właśnie imprez biegam ultra!