Michał
Biegacz amator
Kaszubska Poniewierka 30

Kaszuby welcome to - połówkę na rozpęd poproszę!

Kosowo, 11.10.2019

Kaszubska Poniewierka - jedna z najbardziej chwytliwych nazw biegów w Polsce. Trzeba przyznać, że sama nazwa przyciąga i skłania do myślenia. Przecież na Kaszubach, które większość z nas pamięta z dzieciństwa nie ma gdzie się sponiewierać. Otóż można, bo gdy dodamy do tego grupę lokalsów wśród organizatorów, którzy Kaszubskie ścieżki znają od podszewki możemy być pewni, że wycisną oni z nich to co najlepsze.

Zdjęcia: archiwum autora, Piotr Dymus

Moim stałym biegowyn partnerm, z czego jestem bardzo dumny, jest mój teść Adam i tu odrazu pragnę zaznaczyć, że nie biegam z nim dla uzyskania specjalnych względów czy taryf ulgowych :) Trafłem po prostu na wspaniałego człowieka, z którym łatwo wytwarza się ta biegowa chemia którą znamy z biegania w parach. 

I zapewne, jak to przeważnie u nas bywa podczas któregoś z weekendowych wybiegań kiedy przeważnie gawędzimy o wszystkim i o niczym, choć zdarza się też, że podczas 3h wymienimy między sobą góra 7 słów z czego połowa to niezrozumiały bełkot, tym razem padło hasło: Poniewierka. Tak to u nas bywa, że jak podczas treningu padnie pomysł na zrobienie jakiegoś biegu to już po prysznicu któryś z nas jest na ten bieg zapisany. Tak, pod tym względem zdecydowanie jesteśmy konkretni. 

W tym przypadku pozostawało tylko pytanie na jaki dystans obierzemy kurs. Do wyboru było ich kilka: KP100 (wersja Hard to dodatkowe 30 km), KP75, KP50 i KP30. Po szybkiej analizie samopoczucia, przeglądzie technicznym organizmu i planach jakie mieliśmy na resztę roku padło na KP50. Takie nie za mało, nie za dużo, wręcz w sam raz.

Dzień Startu

Zawsze podczas dojazdu na zawody towarzyszy nam w aucie lekkie poddenerwowanie, na pewno zawiązane jest to z obawami co do trasy, dobranej odzieży itd., takie typowe biegowe myśli przedstartowe, tym razem jednak uciszyliśmy ten głosik rozmową na tematy różne, Adama wzieło na wspominki bo okazało się, że Skrzeszewo gdzie zlokalizowany był start naszego dystansu oraz jednocześnie punkt żywieniowy dla KP75 i KP100, jest dla niego miejscem gdzie stawiał swoje pierwsze biegowe kroki podczas cyklu Kaszuby Biegają co chyba trochę poprawia nam nastroje bo pojawia się znajome uczucie biegania u siebie.

Parkujemy przy szkole, która jednocześnie jest wcześniej wspomnianym punktem żywieniowym, wysiadamy z auta i odrazu mijają nas zawodnicy z najdłuższego dystansu, wiemy że pozostało im już zaledwie kilkadziesiąt minut do limitu więc klaszczemy i pokrzykujemy aby dodać im animuszu na drugą połową dystansu. 

Pozostało do zrobienia ostatnie sikanie przed startem, przypięcie numeru, buziak od żony, piątka od teściowej i lecimy z nadzieją na fajną przygodę aby oddać się w objęcia Gryfa, który widnieje w logo biegu. 

START - I pkt. w Kartuzach (17 km)

Początek trasy wiedzie przez szutrową drogę, jest raczej płasko więc lecimy na spokoju jak więszkość biegaczy w okolicach 6:00/km, powoli łapiemy rytm i wchodzimy na odpowiednie tory w głowach. Szutrowa droga ciągnie się przez pierwsze kilka kilometrów, po czym zamienia się w krótki, ale przyjemny asfaltowy zbieg na którym zaczynamy się zastanawiać czy aby na pewno organizatorzy słusznie nazwali ten bieg górskim. Nasze wątpliwości rozwiał nagły skręt w lewo i górka na którą wchodząc podpierałem się obiema rękami. Ocho, zaczyna się zabawa - pomyślałem, a więc zaczyna się Jar Raduni. Ten odcinek trasy wymaga przekonania się na własne oczy jak pięknym i wyjątkowym miiejscem jest, soczystość zieleni, strome zbocza i rzeka w dole, a my możemy tu biegać - pełen czad!

Nawet nie zauważamy kiedy wybiegamy z tej bajkowej scenerii aby przeciąć kilka prywatnych pól, kilka mniejszych lasków i po kilku kilometrach najpierw zbiec, a potem wejść po kilkudziesięciu schodach do pierwszego punktu żywieniowego w Kartuzach. Na samym punkcie żarełka tyle, że można by zrobić niezły wywczas, my jednak uzupełniamy płyny, chwytamy kubek zupy pomidorowej przegryzając ją drożdżówką od naszym wspaniałych kobiet czekających na punkcie i z polikami niczym wiewiórka ruszamy dalej.

Kartuzy - II pkt. w Brodnicy Dolnej (36 km)

Po wybiegnięciu z punktu dostaje sygnały od żołądka, że połączonie drożdżówki z zupą pomidorową było dosyć odważne jednak udaje mi się zapanować nad sytuacją kilkoma łykami coli, która ogarnia bebechy wzorowo. Lecimy raźnie dalej jednak oboje dzięki jakiejś magicznej synchronizacji zaczynamy odczuwać, że to nie jest ten dzień kiedy czujemy się jak Rocky wbiegający na schody więc zgodnie zwalniamy, a po pewnym czasie wyciągamy kije. Tak, używamy ich - nawet na tych bardziej płaskich ultra i w ogóle się tego nie wstydzimy :). Tak więc kontynuujemy poruszanie się w kierunku Brodnicy raz maszerując raz podbiegiwując. Zaczynamy się tasować z inną męską parą, raz my ich, raz oni nas i w którymś momencie dało się usłyszać taki dialog między nimi:

- O, to znowuż oni!

- No, jo. 

- Zobaczysz, że jak oni się w końcu wkurwią to tak pocisną, że ich już nie dojdziemy

Popatrzeliśmy po sobie z teściem z miną pokerzysty i chyba nawet nie do końca świadomi, zainspirowani tymi słowami depneliśmy nieco żwawiej zostawiając kolegów nieco z tyłu.

Jednak w pewnym momencie ja zacząłem odczuwać dyskomfort w lewej pachwinie co po pewnym czasie przerodziło się w ostry ból. Próbuje to rozciągnąć, wystukać, rozbić, rozchodzić, rozbiegać. Nic nie pomaga, a więc załączam tryb blokada w głowie co kilkanaście minut wukonując słowiański przykuc co trochę pomaga i prujemy dalej swoim tempem. Widoki dalej zachwycają, jest zielono, jest przestrzennie, jest swojsko - widać, że organizatorzy znają każdy zakamarek okolicy. Szczególne wrażenie robi jedna z rozłożystych polan, z której rozpościera się widok na samą Wieżyce. Wbiegając na nią zadałem pytanie Adamowi czy to czasem nie jakaś Bieszczadzka połonina, a już w ogóle zdębiałem jak zbiegając do punktu żywieniowego zobaczyłem charakterystyczną terenówkę oklejoną Bieszczadzkimi kolorami.

II pkt. Brodnia Dolna - META Wieżyca Koszałkowo

Na punkcie zawsze staramy się spędzać jak najmniej czasu, tak było i tym razem. Kilka cząstek pomarańczy i cytryn (na moje pytanie gdzie tequila wolontariusze odpowiedzieli jedynie uprzejmym uśmiechem) i ruszamy w dalszą drogę. Wiemy, że po połamaniu 40 km meta będzie już tuż tuż. Wiemy, że przed nami jeszcze ostatnie najdłuższe podejście na Wieżycę (329m n.p.m.) więc staramy się nie przeciągnąć struny zachowując siły na końcówkę, trasa po ostatnim punkcie jest chyba najbardziej pofałdowana więc kije też idą w ruch. Po kilku słowiańskich przykucach w moim wykonaniu znaleźliśmy się u podnóża Wieżycy, która okazała się być wcale nie taka straszna, powiedziałbym nawet, że taka całkiem biegowa z racji takiej że podejście na nią biegnie zakosami, które same w sobie nie są mocno strome, jednakże co by nie było kilka zakrętów tam jest :).

Na szczycie czuć już zapach mety. Tak, to jest ten moment kiedy adrenalina uderza do głowy, zapominasz o bólu, zmęczeniu. O wszystkim. I lecisz, lecisz, lecisz. Do mety. I my tak sobie właśnie lecieliśmy wiedząc, że czeka nas jeszcze niezła frajda - do samiuśkiej mety prowadzi kilkusetmetrowy zbieg, który zimą służy jako stok narciarski. Otumaniony ja odpalam fajerwery na ostro, mijając zawodników z różnych dystansów i wbiegam na metę, odbieram medal i cieszę się to chwilą dla której między innymi wszyscy biegamy. Po chwili wbiega Adam, strzelamy miśka pod bramą i udajemy się w poszukiwaniu piwka i dziewczyn tzn. dziewczyn i piwka :).

Kaszubska Poniewierka jest dla mnie jednym z "tych" biegów. Tych, na które chce się wracać, chce się chłonąć atmosferę i na których klimat jest bardzo kameralny mimo już całkiem sporego zainteresowania uczestników. Sama trasa jest przepiękna widokowo i bardzo urozmaicona, a mimo to moim zdaniem bardzo biegowa, ktoś bardzo dobrze przygotowany może tu nabiegać super wynik. My skończyliśmy z czasem 06:28:37 i jesteśmy z niego bardzo zadowoleni. Jeżeli zdrowie i los pozwoli to myślę, że w przyszłym roku staniemy na starcie najdłuższego dystansu po dwa razy więcej przygody, wspomnień i zabawy.