Ryszard Kętrzyński
Biegacz amator
Półmaraton Love'Las 2018

Jeden, dwa, trzy, cztery, ...

Mielec, 26.11.2018

Jest poniedziałek. Przychodzę do pracy, otwieram przeglądarkę i klikam w link do strony banku, a w drugiej zakładce otwieram listę z zarejestrowanymi zawodnikami… Ani nowych wpłat, ani nowych zawodników… Obudź się! Love’Las był w sobotę! Dzisiaj to ten dzień, kiedy do południa przegląda się galerie ze zdjęciami w poszukiwaniu swojej zmęczonej gęby.

Na ile kilometrów ten maraton? Jeden, dwa, trzy, cztery, … Tylko spokój Cię uratuje. Oddychaj. To był Półmaraton przecież, więc na połowę mniej… Ciekaw jestem jak długo jeszcze trzeba będzie ludzi uświadamiać, że to spora różnica. Choć nogi w sumie bolą mnie i zmęczony jestem tak, jakby to co najmniej ultra jakieś było. Bo w zasadzie było. Zaczęło się już w piątek rano. Grupa wesołych klubowiczek wpadła do domu i od rana zajęła się pakowaniem pakietów startowych. Dobrze, że od czasu do czasu przypominałem im, żeby coś zjadły i napiły się czegoś bo w tych emocjach zupełnie się przecież  nie myśli o takich błahych i przyziemnych sprawach jak jedzenie. Spożywcze zakupy zrobione. Jest woda, czekolada, cukier, są daktyle. Lecę po Mateusza. Przesiadamy się do większego samochodu. Nie odpalił… Jeden, dwa, trzy, cztery… Ileż to razy w ostatnim tygodniu sobie odliczałem? Akumulator! Dawaj kable. No dobra, a jak nam na imprezie w środku lasu wywinie taki numer? Może jednak nie… Jedziemy i zgarniamy bramę startową z Urzędu Miasta i namioty z Nadleśnictwa i grilla od dziadków Dominiki i witaminki od Madzi z Colfarmu. Chyba dobrze nam idzie. Wszystko elegancko i w czasie.
- dzwoni Szymon – Rysiek, taśma nam się skończyła, a jeszcze sporo trasy do oznaczenia. Przywieziesz? Jeden, dwa, trzy, cztery, k… (kwiatuszek). Rysiek jesteś oazą spokoju. No coś się musiało sypnąć przecież. Jagoda zawiezie i zdąży wrócić przed otwarciem Biura Zawodów, żeby jeszcze odprawę zrobić ekipie wydającej pakiety.

Biuro zawodów otwieramy zgodnie z planem, czyli o 16:00. Dziewczyny są już gotowe, wszyscy wiedzą co mają robić. Sprawdzamy rzutnik, ekran, zaraz zadzwoni Justyna bo trzeba ją zgarnąć z dworca. Dziewczyna jutro biegnie ale przyjechała wcześniej bo w piątek o 18:00 ma prowadzić warsztaty z fizjotreningu dla biegaczy. Potem będziemy oglądać film „Mój Czas” z Madzią Łączak w roli głównej – to taka niespodzianka o której nigdzie wcześniej nie informowaliśmy. Bonus dla tych co im się chce ruszyć po wiedzę w piątek wieczorem. O 17:15 mam odprawę. Nie, nie w związku z tym co się będzie działo na następny dzień. Moja Stal gra o 19:00 z Wartą Poznań, a ja jestem spikerem na stadionie przy Solskiego 1. Chłopaki nie przegrali ostatnich 11 meczów a ostatnie 5 wygrali! Jak dobrze, że mecz przeniesiono z soboty na piątek. W doskonałym nastroju (Stal wygrała mecz 2:0) tuż przed 21:00 wracam do Biura Zawodów, żeby zgarnąć to wszystko i przenieść do Bazy w której już za kilka godzin pojawią się setki zawodników. Jestem trochę zestresowany bo podwoiliśmy liczbę pakietów, a lista startowa wypełniła się po brzegi na tydzień przed imprezą. Czy w Bazie będzie wystarczająco dużo miejsca? Czy ogarniemy? Czy nie będzie jakiegoś potknięcia? Czy wszyscy będą zadowoleni? Czy wyłączyłem żelazko? Biuro Zawodów przeniesione. Można wracać do domu i kłaść się spać. Jeszcze tylko zaktualizować listy startowe i coś tam wydrukować. Kładziemy się, jest godzina 1:30 w nocy. Budzik zadzwoni za 4 godziny!

5:30 – kawa czy herbata? Głupie pytanie… Idę obudzić Maksa. Synek wstawaj, jedziemy, kanapeczki czekają. Fifi i Justyna jeszcze śpią bo do startu jeszcze sporo czasu.
6:30 jesteśmy na miejscu w Bazie. SOSW znów udostępnili nam swoje pomieszczenia, żeby zawodnicy mogli w miarę komfortowo, a przede wszystkim w ciepełku czekać najpierw na start, a później na ogłoszenie wyników. Przegrupowanie i część z nas zostaje w Bazie, a część zmyka w las rozstawiać punkty żywnościowe i strefę start/meta. Są strażacy, są harcerze, jest ekipa z Łemkowyna Ultra Trail – znów zadbają o pomiar czasu, są ratownicy medyczni – muszę usiąść i przeliczyć ile ludzi brało udział w tym wydarzeniu od tej drugiej strony - ile osób miało wkład w te uśmiechy na mecie.

Szymon – szef trasy pojechał z ludźmi z Połańca i z Dębicy obstawić punkty na trasie. Oj jaki ja jestem w tym roku spokojny o to, że na trasie wszystko będzie OK. Trasa była mega fantastyczna i w tym roku z niespodzianką. Trzeba było trochę oszukać zawodników publikując plik ze śladem trasy, żeby nie ujawnić tego co mają zobaczyć jak już wpadną na metę. Tym razem postanowiliśmy, że punkty kontrolne obstawimy biegaczami. Poprosiliśmy o to zaprzyjaźnione ekipy z Połańca i Dębicy. To był strzał w dziesiątkę (dokładniej się nie da strzelić chyba). To co oni tam wyprawiali, to co przygotowali dla biegaczy przerosło moje wyobrażenie. Spodziewałem się, że będzie świetnie, ale zbierałem szczękę z ziemi proszę Państwa. Jesteście niesamowici i już dzisiaj zwracam się tu oficjalnie z prośbą – zróbcie to ponownie. Nikt inni niż biegacze nie jest wg mnie w stanie lepiej zorganizować punktu z jedzonkiem i piciem i motywacją. Pewnie nie wszyscy uczestnicy wiedzą kto Was popychał dalej i dzielił się uśmiechem. Dębickie biegowe zoo (tak o sobie mówią) i Running Połaniec to ludzie, którzy w nogach mają miliony kilometrów tych asfaltowych i górskich również. Jednorazowo potrafią przebiec po 240 km, albo ukończyć takie mordercze zawody jak Iron Run w Krynicy. Nauczyciele, urzędnicy, instruktorzy, matki i ojcowie dzielący się swoją pasją do biegania z wszystkimi naokoło, pokazując swoim dzieciom, że można wolny czas spędzić inaczej niż przed ekranem tabletu, smartfonu czy komputera albo konsoli do gier. Piszę te słowa i oczka mi się pocą. Uwielbiam Was. To dla mnie ogromny zaszczyt, że Was poznałem.

W strefie start/meta namioty już rozstawione, brama się dmucha, zjeżdżają się zawodnicy. Jest coraz więcej znajomych, gra muzyka, start coraz bliżej. Jest ekipa organizująca bieg Zimowa Poniewierka. Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy współpracować. Przywieźli grilla i pyszną kiełbaskę i ogóreczki i chlebek ze smalcem. Strażacy dwoją się i troją, żeby naokoło panował porządek bo zjechało się sporo zawodników z całej Polski. Serio! Są nawet ludzie ze Szczecina! Słychać „Orki z Majorki”… Eeeh. Powinienem się denerwować, ale dzieje się tak wiele, że nie mam czasu o tym o nerwach. Telewizja chce kilka słów, rozgrzewkę trzeba zapowiedzieć, Pan Hubert z Nadleśnictwa przyjechał powiedzieć kilka słów, start już za kilkanaście minut. Jeden, dwa, trzy, cztery, … Gdzie jest Justyna, ma rozgrzać startujących kilkoma ćwiczeniami? Szefowa Biura Zawodów właśnie przyjechała na start z informacją, że tam wszystko poszło gładko i można startować zgodnie z planem punktualnie o 10:00 i mówi – Madzia jest. Jaka Madzia się pytam. No jak to jaka! Łączak głuptasie! O kurde, udało jej się! Ja tu zaraz wykorkuję z emocji! Ludzie! Macie pozdrowienia od Madzi Łączak! Madzia na to: Rysiek dawaj mikrofon! Sama im to powiem. Kurde gdzie ja mam dzisiaj głowę, no oczywiście! Jeden, dwa, trzy, cztery, … uspokój się i skup się. Chłodno trochę jest. Jest jesień, koniec listopada, więc to raczej normalna temperatura. Marzy mi się Love’Las po śniegu – może za rok się uda. OK., odliczamy i START! Pobiegli! Ale ich dużo… To dopiero początek, a ja już mam chrypkę. Pakujemy się w samochody i jedziemy na pierwszy punkt kontrolny na siódmym kilometrze. Na pierwszego zawodnika długo nie czekaliśmy. Gość spokojnym krokiem dotarł tam w 30 minut! Zdjęcia, uśmiechy, śpiewy, salomonowy dzwonek Madzi Łączak, jest pięknie. Punkt obsługują same śliczne dziewczyny. Running Połaniec i Atomówki z Dębicy i okolic dwoją się i troją. Punkt pracuje idealnie. Jak ostatni zawodnik przebiegnie to mają się przenieść na 12 kilometr dać wsparcie bo przez ten drugi punkt zawodnicy przebiegną dwa razy (to przez tę niespodziankę). My nie czekamy niestety bo ten pierwszy leci takim tempem, że możemy nie zdążyć wrócić na metę, a jeszcze chcemy odwiedzić dębickie biegowe zoo na drugim punkcie. Jest ze mną Maks (mój młodszy syn, 12 lat). Zwykle nie rozstaje się ze swoim telefonem. Dzisiaj świetnie się bawi bez tego. Jest uśmiechnięty, nie odpuszcza mnie na krok, angażuje się i pomaga.

Dojeżdżamy na drugi punkt. Właśnie przebiega przez niego Fifi (starszy syn, 17 lat). Uśmiechnięty i zadowolony, pomachał łapką i pobiegł dalej. Jak zobaczyłem co dla biegaczy przygotowali tutaj to zaniemówiłem… Maratończyk Dębica, Dębickie Gepardy, Dzikie Mustangi, Pędzące Ślimaki – rozwaliliście mi system. Jeden, dwa, trzy, cztery, … weź się w garść chłopie, tylko się nie porycz… (ok., pisać też o tym nie mogę… bo nadal jestem w szoku). Żałuję, że nie mogłem zostać tam dłużej. Wracamy. Dojeżdżamy do strefy startu, a tam niesamowity widok. Ten plac przy rondzie jest naprawdę spory. Nie mogę się doczekać zdjęć i filmu z drona, żeby to zobaczyć. Z ulicy wyglądało to imponująco. Ledwo zdążyliśmy bo za kilka minut wbiegł na nią Grzegorz Czyż pokonując trasę w czasie 1:25:50. Zaraz za nim nasz lokalny pędziwiatr – Jacek Żądło. Chyba, trzeba będzie za rok nieco powykręcać tę trasę po górkach bo chyba za szybko przybiegają. Są wywiady, medale, kiełbaska, uśmiechy, zdjęcia i kolejni zawodnicy na mecie. Ale ten czas leci… Na twarzach finiszujących widać te miesiące naszych przygotowań. Są zmęczeni, są w szoku, że w tak płaskim Mielcu mamy jednak górki na których można solidnie podgrzać uda. Są przede wszystkim uśmiechnięci, a to dla nas ogromna satysfakcja, że czas który spędziliśmy przygotowując to wydarzenie był bardzo dobrze spędzony. Nie zdążyłem przybić piątki wszystkim zawodnikom wbiegającym na metę, ale udało się zostać do samego końca. Zawodnicy, którzy przybiegają na końcu stawki są dla nas równie ważni jak Ci z początku. Jest i Krzysztof. Za chwilkę będzie również Klaudia, która zamyka trasę. Teraz można jechać do Bazy. Cały czas stres, czy pomieszczenia które rok temu przyjęły 200 zawodników nie są za małe dla 400 i czy wszystkim będzie komfortowo. Okazało się, że było idealnie. Może odrobinę za ciepło bo czułem, że wyglądam jak elektryczna pomarańcza z wypiekami na twarzy. Wyniki już są, dziewczyny właśnie wypisują dyplomy, atmosfera w Sali wyśmienita. Przechodzę między ludźmi i słyszę –widziałeś/łaś ślad trasy? Nie, dlaczego? Zsynchronizuj zegarek to zobaczysz. O jaaaaaa, ale super, serduszko, awwww jak słodko! Kurcze już nie pamiętam skąd ten pomysł i kiedy właściwie wpadł do głowy, ale Szymek idealnie go wdrożył i teraz zawodnicy mają dodatkowego bonusa. Skoro love las to nie mogło by się obyć bez serduszka. Jest godzina 14:00, więc czas na dekorację, kilka słów o imprezie i losowanie fantów. Dzisiaj nie muszę się spieszyć, Stal grała wczoraj i wygrała, więc mam czas, mogę gadać i gadać. Chyba wszyscy wyszli z Bazy z jakimś fantem. Czas na sprzątanie i podsumowania. Wieczorem jeszcze afterparty i integracja oraz urodziny Radzia. Gość z Kamienia Pomorskiego przyjechał do Mielca bo nazywa się MIELEC. No też trochę dlatego, że Marta – jego żona biega. Są pierwsze zdjęcia, zawodnicy domagają się wyników. Impreza jeszcze się nie skończyła… Jeden, dwa, trzy, cztery, … uspokój myśli i funkcjonuj Rysiek bo jeszcze długo nie położysz się spać.

W niedzielę budzik na szczęście nie zadzwonił. Obudziłem się jakoś po siódmej, ale zmusiłem się do snu bo przecież położyliśmy się spać o 4:00. Kochanie, chodź tu jeszcze na chwilkę, przytul się. No nie mogę skarbie bo jest już 10:00 i stresuję się, że nie zdążymy posprzątać tego wszystkiego, rozładować samochody, pooddawać wszystkie rzeczy, po południu jesteśmy umówieni z Madzią na kawę, a wieczorem odwiedzamy Adasia bo ma urodziny. Jeszcze trzeba ściągnąć samochód z lasu bo wczoraj chłopakom nie odpalił. Niedziela również poszła zgodnie z planem. Tzn prawie, bo z kawy zrobił się obiad, ale warto było bo mistrzowie podzielili się swoimi doświadczeniami z różnych imprez biegowych, zasugerowali kilka tematów nad którymi warto się pochylić organizując kolejne wydarzenia. Fifi skorzystał z okazji i zabrał się z nami bo zarejestrował się na Rzeźnika SKY (ponad 50 kilometrów mocno pofalowanej, wykręconej po Bieszczadach trasy). To bieg który Madzia w tym roku wygrała, więc liczył na kilka rad jak do tego tematu podejść bo chyba coraz bardziej uświadamia sobie cóż najlepszego uczynił opłacając tę rejestrację z własnej kieszeni.

Jest poniedziałek. Siedzę w pracy i piszę te słowa i emocje wciąż mam na bardzo wysokim poziomie. Muszę ogarnąć myśli, żeby zebrać wszystko to, co chodziło po głowie przed, w trakcie no i teraz. To na co zwracali uwagę zawodnicy, co sugerowali obserwatorzy. Zderzyć to wszystko z nowymi pomysłami, przegadać i wdrożyć. Miałem dzisiaj po prostu po pracy się położyć i odespać ale przejdę się chyba na tę jogę. Jeden, dwa, trzy, cztery, … A jutro pobiegam bo ostatnio coś czasu na to nie było.

Więcej zdjęć od Fotografai Bez Miary Magdalena Sedlak