Tekst: Łukasz Baranow / Napieraj.pl
Zdjęcia: Dominik Kaczorek / Napieraj.pl
Obfity i urodzajny był ten pierwszy weekend czerwca – Zegama, Madeira, Marduła, UTM, Triada, Rykowisko...
Prawdziwy Dzień Dziecka dla ultrasów i wszystkich interesujących się biegami górskimi w Polsce. Mistrzostwa Polski Skyrunningu w Zakopanem i przede wszystkim świetny wynik Bartka Przedwojewskiego na legendarnej Zegamie, przyćmiły inne wydarzenia tego weekendu, a działo się sporo. Również w stolicy. Dość nietypowo.
Górka Kazurka wśród warszawskiej społeczności ultrasów i ludzi, którym bieganie po krzakach sprawia więcej przyjemności niż uklepywanie asfaltu, nie jest miejscem anonimowym. Od 2014 roku w letnich miesiącach jest to arena zmagań, słynnego w stolicy, cieszącego się coraz większą popularnością cyklu Monte Kazura. Trasa biegu prowadzi po pętli1.66 km, którą pokonujemy trzykrotnie. Pętle zostały wytyczone tak, by uzyskać jak największe przewyższenia. Chyba się to udało, bo na 5 km łapiemy aż 250 metrów w górę i w dół! W mieście!
Najlepsi są w stanie przebiec 5 km w czasie poniżej 21 minut. Pokonanie jednego okrążenia (najszybszego) zajmuje im około 6 min 30 s. To jest naprawdę szybkie bieganie!
Nie wszyscy jednak urodzili się sprinterami. Niektórzy wolą delektować się dłużej, potrzebują więcej i oczekują mocniejszych wrażeń. Dla takich właśnie osób zorganizowaliśmy Edycję Specjalną Monte Kazury. Edycję De Luxe, czyli naprawdę wyjątkową.
Termin ustalony na Dzień Dziecka, nie był przypadkowy. Chcieliśmy stworzyć wydarzenie o charakterze piknikowym, na które przyjdą biegowe rodziny z dziećmi, będą się dobrze bawić i przy okazji porywalizują w kategorii rodzinnej. Impreza miała być kameralna, ze świetną, luźną atmosferą, (nie)wybrednymi żartami i kupą uśmiechu.
Głównym założeniem było sprawdzenie jak długo jesteśmy w stanie biegać po „naszej” górce, kto będzie miał na tyle nie po kolei w głowie, żeby się na to zdecydować, biegać parę godzin na krótkiej pętli i walczyć o miano Królowej/Króla Kazury.
Musieliśmy nieco zmodyfikować formułę wyścigu. Bądź co bądź były to zawody sportowe i ten aspekt był najważniejszy w tym całym zamieszaniu. Zwycięzcą miał się okazać człowiek z największą liczbą przebiegniętych okrążeń. Aby urozmaicić rywalizację, nie wyznaczyliśmy limitu czasu na pokonanie jak największego dystansu, ustaliliśmy limity na pojedyncze, poszczególne pętle.
Zaczęło się niewinnie od 20-minutowego limitu. Umożliwiało to przebiegnięcie pierwszych okrążeń z dziećmi, niespiesznie, rodzinnie. Oczywiście wybór tempa na danym okrążeniu zależał wyłącznie od uczestników. Jeśli na pokonanie pierwszego okrążenia limit wynosił 20 minut, a ktoś przebiegł je w 10, pozostawało mu drugie tyle na odpoczynek. Aby kontynuować rywalizację, koniecznie trzeba było dotrzeć na metę przed wspólnym startem kolejnego okrążenia, który był ustalony na konkretną godzinę. Dodatkowo, co dwie pętle, limit czasu na jej pokonanie topniał o 1 minutę. Oznaczało to, że przy nakładającym się zmęczeniu, musieliśmy biegać coraz szybciej, aby pozostać w grze. Jakbym miał określić to mianem jednostki treningowej, najlepiej pasowałoby określenie Interwałowego Biegu z Narastającą Prędkością. To formuła dla twardzielek i twardzieli. Szczególnie w sytuacji, gdy z nieba leje się żar, a topniejący limit jest niczym przy powolnym pieczeniu na rożnie, którego doświadczyliśmy.
Każdemu kto podjął się wyzwania, należą się gratulacje. Do około 10. okrążenia peleton praktycznie się nie kruszył! Odsiew rozpoczął się po około 3 godzinach, 20 kilometrach i niemalże 1000 m przewyższenia przy 35 stopniach w cieniu, którego nie było zbyt wiele. Z każdym krótszym limitem czasu przybywało eliminowanych jednostek. Wśród kobiet, największą liczbę pętli (16!) wykręciła Kasia Bogdańska, co przełożyło się na ogólny czas około 4 godz. i 20 minut, dystans ok. 27 km, 1340 m w górę. Pierwszym rekordzistą trasy został Ilya Marchuk, który na trasie spędził aż 5 godzin i 50 minut (!), pokonując przy tym dystans niemalże maratonu (ok.41 km), dodając do tego prawie 2000 m w pionie!
Na starcie stanęło 57 osób. Ta liczba pozornie nie powala, ale mamy nadzieję, że wszyscy są zadowoleni, nie zawiedli się i spotkamy się w tym samym (i jeszcze większym!) gronie już za niecały rok! Przy takim bogactwie naszego rodzimego kalendarza biegowego, warto wybierać biegi, które mogą czymś zaskoczyć, odróżniają się od reszty, przyciągają atmosferą i dobrą organizacją. I taki właśnie bieg staraliśmy się stworzyć. Taki, w którym sami chcielibyśmy wystartować, no i wracać na kolejne edycje!