Redakcja KR
Gorce Ultra-Trail® 2020

GUT SOLO czyli bieg covidowych samotników

Ochotnica Dolna, 30.09.2020

Z moim przyjacielem Jurkiem Badowskim, jako zdeklarowani mięsożercy, postanowiliśmy sprawdzić nową formułę biegu SOLO w ramach Gorce Ultra Trail trasa 84 organizowanego przez Fundację Run Vegan. Zasady SOLO wymusiły covidowe regulacje i limity startowe. GUT SOLO to pierwsza taka impreza organizowana w ramach oficjalnych biegów na terenie Polski. W mojej ocenie biegowej to również super ciekawe doświadczenie, z którym powinni się zmierzyć ultrasi szukający nowych wyzwań. Dla nas to była historia w stylu, od świtu do zmierzchu.

Tekst i zdjęcia: Zbigniew Nowicki

Start i finisz biegu zostały wyznaczone w miejscowości Ochotnica Dolna, na terenie Wiejskiego Ośrodka Kultury. Jako datę biegu ustaliliśmy piątek 28 sierpnia. Muszę tutaj przybliżyć kilka szczegółów właściwych dla formuły SOLO. Przede wszystkim jest to bieg, gdzie ultras lub grupa przemierzają wyznaczoną przez organizatorów trasę samodzielnie oraz bez żadnego wsparcia.  Trzeba zatem zadbać przy długim dystansie o własne odżywianie i nawadnianie lub punkty, gdzie można uzupełnić płyny i kalorie. Do pokonania trasy konieczna jest szczegółowo opisana mapa lub dowolne narzędzie, które pozwala nawigować poza szlakami turystycznymi. My korzystaliśmy z tracka GPX udostępnionego przez organizatora. Godzina i dzień startu należy do indywidualnej decyzji zawodników, którzy biorą udział w biegu. Na pokonanie trasy zawodnicy mieli cały sierpień. Rezultaty biegowe SOLO są klasyfikowane odrębnie, na podstawie zgłoszonego do organizatorów zapisu trasy w formacie GPX. Z grubsza to główne różnice pomiędzy regularnymi zawodami na oznaczonej trasie, a biegiem indywidualnym SOLO. Standardowo obowiązuje nas oczywiście wyposażenie biegowe adekwatne do wybranego dystansu biegu. 

Bieg ten postanowiłem zaliczyć z moim przyjacielem Jurkiem Badowskim. Na miejsce dotarliśmy już w czwartek po południu, aby pozostawić sobie prowiant i napoje w miejscach, gdzie trasa krzyżowała się z drogą ruchu kołowego. Pierwotnie myśleliśmy o zakupach w pobliskich sklepach, ale uznaliśmy, że w dniu biegu będzie to zbyt duża strata czasu, zarówno z racji możliwego oczekiwania w kolejce, restrykcji covidowych, jak i rozterek decyzyjnych w stylu “co ja właściwie chcę kupić?” wraz z rosnącym kilometrażem. Na własne punkty żywieniowe wybraliśmy 3 lokalizacje: Przełęcz Knurowska, Lubomierz-Rzeki, Szczawa.  Start zaplanowaliśmy na piątek o 6:00 rano ze stadionu KS Gorc w centrum Ochotnicy Dolnej. Naszym celem było złamanie 12 godzin na dystansie 84 km.  Biorąc pod uwagę profil trasy było to ambitne, choć możliwe do zrealizowania założenie.

Rano strzeliliśmy sobie selfie z własnoręcznie zrobionymi numerami i zgodnie z planem wystartowaliśmy o 6:02 w kierunku na Lubań. Początkowo wszystko szło jak po maśle, trzymaliśmy się założonego harmonogramu oraz tempa. Po niedługim czasie dotarliśmy na pierwszą z czterech wież widokowych tego biegu, czyli szczyt góry Lubań. Tutaj przy pełnym już wschodzie słońca powitał nas piękny i przejrzysty widok Tatr w całej swej okazałości. Myślę, że panorama dała nam lepszego kopa, niż podwójne espresso, żeby ostro napierać dalej. Po czasie poniżej 3,5 godziny dotarliśmy do pierwszego punktu żywieniowego na przełęczy Knurowskiej. Już na tych pierwszych 25 km było wyraźnie widać, iż przygotowanie i forma Jurka znacząco przewyższają moje możliwości. Starałem się dorównywać mu kroku i tempa, natomiast niezmiennie to ja podążałem za nim, zamiast biec razem obok siebie. Planowany w domowym zaciszu plan złamania 12 godzin zaczynał przybierać postać trudnego wyzwania. Obiecaliśmy sobie przebiec trasę GUT84 wspólnie, więc dawałem z siebie wszystko co było możliwe.

Na pierwszym, samoobsługowym punkcie żywieniowym spędziliśmy naprawdę mało czasu i ruszyliśmy na kolejne dwadzieścia kilka kilometrów. Tutaj po raz pierwszy pojawiło się kolejne wyzwanie, a mianowicie nawigacja. Musieliśmy rozstać się z czerwonym szlakiem turystycznym, prowadzącym dalej do słynnego Schroniska PTTK na Turbaczu i nawigować zgodnie z wyznaczonymi trackiem. Wyzwaniem nie była sama nawigacja per se, tylko znalezienie miejsca, gdzie na przykład trzeba ostro skręcić, bądź zmienić kierunek. Zaliczyliśmy kilka alarmów w stylu “Jesteś poza trasą” oraz powrotów na właściwą drogę. Pomyłki systematycznie zaczęły powiększać nasz całkowity kilometrach oraz różnice przewyższeń. Dotarło do nas, że bieg SOLO to formuła, który jest mieszaniną standardowego wyścigu i walki z czasem, gdzie biegniemy “na autopilocie” trasą jasno zdefiniowaną taśmami i markerami oraz biegu na orientację, gdzie momentami sami wybieramy kierunek i drogę, którą podążamy do celu. Pomyłek i błędnych decyzji nawigacyjnych zaliczyliśmy w całości około 20. Finalnie, po rozmowach z innymi uczestnikami, uważam, że przemieszczaliśmy się w miarę sprawnie. 

Po blisko 8 godzinach dotarliśmy do drugiego naszego punktu żywieniowego na skrzyżowaniu z drogą 968 w miejscowości Lubomierz-Rzeki. Tutaj było już widać wyraźną przewagę i zapas mocy, które posiada Jurek. Ja natomiast ciągnąłem się z tyłu i zaczynałem wchodzić powoli w pierwszy mój kryzys. Jurek wystrzelił do przodu, dotarł do punktu żywieniowego jako pierwszy i przygotował wszystko tak, żeby mnie było łatwo uzupełnić płyny i zjeść coś. Z tym jedzeniem jednak mi nie szło, wszystko rosło mi w ustach i najchętniej oddałbym to w pokłonie matce naturze. Ostatecznie napici i posileni ruszyliśmy na kolejny około 20 km etap do mostu w Szczawie. Zasadniczo cały ten odcinek był dla mnie jednym wielkim kryzysem, Upadałem pod krzyżem wielokrotnie, wyrzucałem z siebie niecenzuralne hasła, doświadczyłem syndromu ZWBCC, czyli Zajebiście Wielkiego Bólu Całego Ciała, byłem głodny, a jednocześnie chciało mi się wymiotować. Jurek zaś pląsał wokół mnie jak rusałek, motywując do parcia naprzód.  Podejście na Mogielicę, na 58 kilometrze trasy będzie mi się chyba śnić przez kolejne miesiące, a na ostatnią - czwartą wieżę widokową nawet nie spojrzałem. Kryzys na chwilę odpływał, po to żeby za moment wrócić i uderzyć we mnie ze zdwojoną siłą. O tempie pomiędzy marszem, a truchtem nie wspomnę, bo było wręcz żałosne. Zaczęliśmy z Jurkiem rozmawiać na temat rozdzielenia się i ukończenia tego biegu każdy wedle własnych predyspozycji. Widziałem wyraźnie, że Jurek toczy ze sobą wewnętrzną batalię, w końcu był dobrze przygotowany na ten bieg i złamanie 12 godzin było całkowicie w jego zasięgu. Ustaliliśmy, że finalną decyzję podejmiemy w Szczawie, do której dotarliśmy po prawie 11 godzinach. Estymacja dla ukończenia biegu wskazywała 21:00 z hakiem, co oznaczało zagrożenie podążania po ciemku. Wcześniej zakładaliśmy, że skończymy bieg o 18:00, a już po 19:00 będziemy relaksować się na zasłużonej kolacji. 

Jurek ostatecznie zrezygnował z ambicji samodzielnego finiszu i ogłosił, że kończymy ten bieg wspólnie, tak jak zaczęliśmy. Muszę przyznać, że bardzo doceniam tę decyzję. Znamy się już ponad 25 lat, ale dopiero trudne wyzwania odkrywają prawdę i pokazują na co nas stać. Wsparcie Jurka było kluczowe dla mojego wielokrotnego zrezygnowania z wycofu, zapakowania się do stopa i podwózki do Ochotnicy Dolnej. Dlatego, nie nadużywając tego słowa, uważam Jurka za mojego przyjaciela. Od tego momentu zaczął się dla nas wyścig z czasem i zachodzącym słońcem. Nie wiem czy to dodało mi energii, czy zrozumiałem, że koniec już blisko, ale mój stan uległ poprawie i jak powszechnie wiadomo każdy kryzys kiedyś mija. Mój potrzebował zaledwie 4 godzin, żebym pożegnał go na przystanku autobusowym w Szczawie. Tam kryzys poczekał sobie na autobus do Ochotnicy Dolnej, a my ruszyliśmy na ostatni, najkrótszy etap GUT SOLO. Na tym odcinku spotkała nas tylko jedna niespodzianka. Pierwotna trasa zawodów z początku sierpnia prowadziła przez leśną drogę, przed rozpoczęciem wycinki i zrywki drzew. My biegliśmy kilometr, a może półtora, przez pobojowisko i tor przeszkód z powalonych drzew i obciętych gałęzi. Na szczęście w kwestii nawigacji nauczyliśmy się już dobrze współpracować w kolaboracji Suunto - Garmin, tak że bez problemu od razu znajdowaliśmy wyznaczoną trasę. W nagrodę raz jeszcze mogliśmy spojrzeć na wieżę widokową na górze Gorc i przepiękną panoramę zachodzącego słońca nad Tatrami. Takie widoki naprawdę dodają energii. Do finiszu pozostało nam już mniej niż 10 km, zasadniczo ciągłego zbiegu, aż do samej Ochotnicy Dolnej. Średnie tempo biegu wyraźnie wzrosło, natomiast otaczająca nas jasność powoli przechodziła w ciemność. Końcówkę trasy oświetlaliśmy sobie telefonami komórkowymi, do czego przyznaje się tutaj ze wstydem. Wszak wystarczyło zabrać ze sobą czołówki. Ostatecznie na metę dotarliśmy kilka minut po 20:00, gdzie przywitała nas ekipa zawodników planujących start następnego dnia. Były kameralne fanfary, pamiątkowe foty i chłodne napoje. To nas bardzo przyjemnie zaskoczyło w tej całej SOLO formule, wszak spodziewaliśmy się finiszować samotnie, tak jak startowaliśmy rano. Całość świętowaliśmy wspólną kolacją, bo mój organizm przypomniał sobie, że jedzenie jest dobre.

Jakie, być może prozaiczne dla doświadczonych ultrasów, wnioski wyciągnąłem z tego biegu:

  • Formuła SOLO to zupełnie inny bieg niż klasyczne zawody, gdzie poruszamy się po wyznaczonej taśmami przez organizatora trasie. Trzeba się liczyć z nawigacją, błędami i stratą czasu, niezależnie od naszego poziomu umiejętności i posiadanego sprzętu;
  • Bieganie w parze jest jedną z najlepszych, a jednocześnie najtrudniejszych formuł. Minimalna różnica predyspozycji, kondycji oraz siły powoduje, że jeden czeka, a drugi zdycha i tego trzeba być w pełni świadomym od początku biegu;
  • Ostatecznie zawsze trzeba mieć alternatywny plan B. Nam takiego planu zabrakło. Nastawiliśmy się na 12 godzin, zakończenie biegu około szóstej wieczorem na półtorej godziny do zachodu słońca. W rezultacie zrezygnowaliśmy z zabierania czołówek i to spowodowało ryzykowny bieg po ciemku.

Zbigniew Nowicki

Tata Martynki i Kuby, mąż Agusi, fan hard rocka i psów rasy labrador retriever. Łodzianin, od ponad dwudziestu lat związany z branżą internetową. Kiedyś biegał bez ładu i składu, dziś każdy rok zaczyna z planem, co chce osiągnąć. Ostatecznie biega jak może, gdzie może i kiedy może. Ukończył CCC, LUT, UJL, BUGT, KBL, SGS, BUT i wiele innych.