Bieg Ultra Granią Tatr bez wątpienia ma w Polsce status zawodów kultowych. Dla wielu osób marzeniem jest już samo uczestnictwo w tych zawodach. Żeby stanąć na linii startu trzeba uzbierać odpowiednią ilość punktów kwalifikujących na tę imprezę, a później jeszcze trzeba mieć dużo szczęścia w losowaniu, bo chętnych mimo stawianych wymogów, nie brakuje. Czy to najtrudniejszy bieg górski w Polsce? Biorąc pod uwagę aspekty techniczne trasy - prawdopodobnie tak.
Wielu osobom może wydawać się, że to po prostu jeden z wielu biegów górskich w Polsce, ale myśli tak o tym tylko ten, kto nigdy nie zmagał się z tą trasą. Dla ultrasa 70 kilometrów nie brzmi strasznie, w Bieszczadach można biegać 90, a w Beskidzie nawet 150 km. Jednak to te niepozorne 70 pamięta się najdłużej. Pomijając moje pierwsze starty na dystansie ultra, tylko dwa razy byłem skasowany po biegu. Po raz pierwszy w 2017 roku, a drugi raz teraz. Była to odpowiednio 3 i 5 edycja BUGT.
Można by napisać: Ach.. co to był za bieg! V edycja Biegu ultra Granią Tatr okazała się dla mnie zawodami modelowymi. Pod względem logistycznym niemal wszystko zagrało, obyło się bez problemów żołądkowych, wypadków itp. Pogoda była wręcz wymarzona: rankiem nie za zimno, później niegorąco, pochmurnie, ale bez deszczu, czy wiatru. Dałem z siebie więcej niż myślałem że mogę, a do tego wyszedł przyzwoity wynik na mecie.
Okres przygotowawczy przepracowałem całkiem dobrze, choć udał się on tylko w połowie. Przez awarię auta nie pojechałem w Tatry na 3 tygodnie przed zawodami. Zabrakło pionów w treningu, co szybko odczułem w czasie zawodów. W zasadzie już na zbiegu do schroniska Ornak (25 km) zacząłem się zastanawiać, czy nogi wytrzymają do końca. Tatry nie wybaczają braków, jest nad czym pracować. Lista braków została już zdiagnozowana, mam nadzieję, że trafnie. Teraz pozostaje "tylko" zakasać rękawy nogawki, cierpliwie pracować i czekać na efekty.
Podejście pod Krzyżne było wyczerpujące. Kiedy w końcu wdrapałem się na górę i zaczął się zbieg ledwo przebierałem nogami. Narastała we mnie frustracja, bo teren umożliwiał szybki bieg, a moje nogi absolutnie nie miały na niego ochoty. Wszedłem więc w polemikę z własnymi nogami co w pierwszym momencie skutkowało srogim bólem, ale po chwili sytuacja wróciła do wcześniejszej normy tj. zwykłego, permanentnego dyskomfortu. Dysharmonia pomiędzy głową, a nogami doprowadziła do przewidywalnie, znaczącej poprawy mojego wyniku sprzed 4 lat. Wówczas finiszowałem z czasem 12g 42m 10s, tym razem zatrzymałem zegar na 11g 16m 23s. Poprawa jest zatem godna uwagi.
Wszystko to miało oczywiście swoją cenę, bo kiedy nogi "mówią" że nie mogą, to najczęściej tak właśnie jest. Jeżeli zatem coś uda się wyszarpać to przyjdzie za to wypłacić należne odsetki. W moim przypadku cena nie była wygórowana - 2 dni chodzenia bokiem po schodach. Nawet zacząłem się zastanawiać, kiedy ostatnio się tak skatowałem na biegu i wyszło mi, że było to... na III edycji Biegu Granią Tatr.
Miejsce w stawce nie powoduje zachwytu, ale podjęcie skutecznej walki z własnymi słabościami i świadomość wykonania ciężkiej pracy daje poczucie dużej satysfakcji.
Oczywiście wielkie podziękowanie, za wsparcie na punktach, składam na ręce niezmordowanej Agnieszki. Support na biegu to ciężka robota, o której wiedzą tylko nieliczni.
Dziękuję też za kibicowanie na trasie. Polacy kibicowanie mają chyba we krwi. 4 lata temu o biegu wiedziało mało osób, więc tego wsparcia za wiele nie doświadczyłem. Za to w tym roku od podziękowań dostałem chrypki i w końcówce biegu dziękowałem głównie przy pomocy ręki.
Chociaż od biegu minęło już kilkanaście dni, nogi przestały już boleć, to ciągle czuję w palcach krążące emocje.
Więcej o górach i górskim sprzęcie piszę na www.rockandrun.pl
Autorami fotografii są: Katarzyna Gogler, Jacek Deneka, Krzysztof Knapczyk, Michał Loska
P.S. Info dla organizatorów: ciastka na punkcie w Murowańcu były tak dobre, że zastanawiałem się przez chwilę czy biec dalej.