Faktycznie, zaraz po GUR 158k (relacja tutaj) jakoś nie było m śpieszno do ponownego biegania po Górach Stołowych. No bo co one mogą zaoferować więcej, jeżeli już tyle w nich biegałem i chodziłem? Jak się okazało sporo, byłem w dużym błędzie. I fajnie :)
Zapisy:
Z zapisami na SGS było tak, że wydawało mi się, że nie wylosowali mnie i mojego partnera na Rzeźnika w 2020r. (to że nie wystartowaliśmy w związku ze zmianą formuły to inna bajka). Nie wiele myśląc, po samodzielnym sprawdzeniu czy jesteśmy na liście startowej na Rzeźnika i okazaniu się, że nas nie ma, od razu zapisałem się i opłaciłem start na SGS. Od razu wysłałem też maila do Schroniska na Szczelińcu żeby zarezerwować sobie nocleg. Po trzydziestu minutach dowiedziałem się od mojej Żone, że jednak jesteśmy wylosowani (okazało się nie wziąłem pod uwagę zdublowanych losów wylosowanych drużyn ;)) - no to co? No to dwa ultra w czerwcu ;)
Jako że o SGS-ie słyszałem i czytałem duuużo dobrego to nie było innej opcji jak go ukończyć.
Przygotowania:
No cóż, mogę śmiało powiedzieć, że od ZUK-a (relacja tutaj) regularnie biegałem tylko we wtorki razem z STR-em, reszta dni to był rower, crossfit na działce np.: interwały z taczką, kopanie na czas, wyciągnanie krawężników i leżenie w hamaku ;)
Wszystko to, powoduje że byłem przygotowany na bieg typu "Start i zawracam na metę" a nie na pełen bieg, no ale jestem uparty, i myśl o tym noclegu na Szczelińcu mnie dodatkowo motywowała do podjęcia wyzwania.
COVID-19
Nazwa popularna od początku roku, od marca zyskała bardzo dużo na znaczeniu w naszym życiu, zamknięcie przedszkoli i żłobków (Poznań jako pierwszy w Polsce zamknął te placówki), potem "zamknięcie" lasów, izolacjacałego społeczeństwa. Było grubo. W międzyczasie informacji o zmianie formuły Rzeźnika, podjęcie decyzji o starcie w następnym roku. Potem oczekiwanie na to, co powie Piotr Hercog, co z SGS-em. Okazało się, że COVIDowa formuła SGS jest o wiele bardziej przystępna od formuły Rzeźnika. Start co 10s, podzielenie na grupy, dezynfekcja rąk przed weściem na punkt, zapakowane produkty na punktach - według mnie to w porządku, brzmi rozsądnie, fajnie, biorę udział :)
Piątek - 26.06.2020
Najpierw pakowanie!
Wyjazd około 12-ej z Poznania tak, aby dojechać zgodnie z zadeklarowanym czasem do Karłowa i odebrać pakiet (16:00-18:00). Rzecz jasna trasa została przedłużona starym zwyczajem do Kudowy do "Ulicznego Burgera", tam zjadłem dobrego jak zawsze dobrego burgera, podładowałem akumulatory i pojechałem do Karłowa, gdzie na parkingu stał tylko jeden samochód, mój :)
Samo Biuro Zawodów działało bardzo sprawnie, cztery okienka w których były same miłe twarze, aż nie wiedziałem, które wybrać. Obowiązkowa gadka-szmatka, pakiet odebrany (najpierw była dezynfekcja rąk) i można było iść do schroniska na nocleg. Na Szczelińcu widoki cudne, obowiązkowa szarlotka, relaks, pogaduchy na tarasie z innymi osobami. Do tego jeszcze można było kibicować uczestnikom Labirynt Run, którego to trasa przebiegała przez Szczeliniec,sporo śmiechu, oklasków :)
Wieczorem do tego jeszcze naleśniki z owocami i morale było rewelacyjnie.
W nocy okno otwarte cały czas, widok też bombowe dopóki słońce nie zaszło.
Sobota - 27.06.2020
Start zaplanowany miałem na 7:15, pobudka o 5:25, na śniadanie dwie buły z masłem i dżemorem (zwycięskiego składu się nie zmienia ;)). Po cichu wymknąłem się z pokoju żeby nie obudzić poostałych osób (Tak się złożyło, że w moim 10-os. pokoju tylko ja biegłem. W pozostałych pokojach tendencja była zdecydowanie odwrotna). Zapakowałem się w plecak i udałem się 665-ma schodami w dół do Karłowa, po drodze co chwila się zatrzymywałem i podziwiałem okoliczności przyrody, było cudownie, "ptaszki śpiewały, słonko świeciło, kwiatki kwitnęły, było zaje... cudownie" (ten cytat należy przeczytać głosem Cezarego Pazury, jak z gry: Hokus Pokus Różowa Pantera ;))
Na parkingu niedaleko startu byłem około szóstej rano, trochę wcześnie, ale do tego dojadłem banana, zaliczone parę sesji w ToiToi-u, spotkałem Przemka z KB Szamotuły - zawsze fajnie spotkać znajomą twarz w każdym miejscu. Poobserwowaliśmy trochę starty osób, które zaczynałe przed nami, pogadaliśmy chwilę, po czym Przemek poszedł na start a ja jeszcze raz do ToiToi-a ;)
Po tym stwiedziłem że idę się popałętać w okolicach startu, gdzy się pojawiłem w strefie, okazało się że mogę wystartować wcześniej, bo część osób nie pojawiła się na zarezerwowane godziny, no to co? no to
SIUP...
Hmm... Nawet nie mogę powiedzieć że "Pooooszli", tylko "Pooooszedł"
Początek lekko pod górkę, piękną Karłowska sawanną, po chwili skręt w lewo za Pustelnikiem i w las. Przejście na Zieloną drogę i podejście na Błędne Skały, podejścia lubię, można tam sobie odsapnąć i podziwiać widoki :) Przy Błędnych Skałach odbicie w szlak zielony i w dół i potem nawrotka do Bukowiny Kłodzkiej, chwilka asfaltu przy Orliku i w Bukowinie odejście na zielony szlak w stronę Błędnych Skał. Na zielonym szlaku króciutki postój żeby zrobić fotkę dla dwójki zawodników i dalej podejście. Przy Błędnych Skałach niczym podczas buddyjskiej medytacji siedziała Oszi, kto biega, kto jest czasami wolo, ten wie kim jest Oszi :) betonowa opaska dookoła Błędnych Skał dostarszyła chwili wytchnienia oraz pięknych widoków. Za betonową opaską skręt w lasek i prawie pionowo w dół do drogi na Pasterkę. To zejście było niezłe, zejście, bo zbiegać dla mnie tam było niewyobrażalne, jeden krok i metr w dół, zimą byłoby fajnie, szybko na dupoślizgu, latem tak przyjemnie nie było, zwłaszcza, że w niektórych miejscach przebijało błotko :P Na szczęście, po chwili byliśmy już na szutrze, tam rozpocząłem tak dobrze znany z GUR odcinek do samej Pasterki, to znaczym zbieg do Ostrej Góry, potem podejście wzdłuż granicy do Pasterki, jedyne czym się różniło, to tym, że na skrzyżowaniu, gdzie na GUR był punkt odżywczy i zwiastun mety, to na SGS odbicie w prawo, kawałek pod górkę, z "głównej" ulicy Pasterki w lewo i zdobycie punktu odżywczego. 1:45, nie było źle, nawet było lepiej niż sobie zakładałem :)
Na punkcie dolanie izo do flasków, mała galaretka i dzida dalej (dzida = dziarski marsz przez sawannę Pasterską). Na punkcie niestety byłem świadkiem dosyć nieprzyjemnej sytuacji, gdzie jeden z biegaczy kłócił się z obsługą punktu o to, że nie ma masaczeki. Szkoda że w tym czasie dochodzi do takich sytuacji, organizator staje na głowie żeby tylk obieg się odbył, żeby ludzie byli zadowoleni, ale nie, trzeba kurcze drzeć się na ludzi i ich wyzywać... Czapki z głów dla obsługi biegu za cierpliwość i merytoryczne podejście. Co do biegacza, który się kłócił, więcej go nie widziałem...
Następny w kolejce był dobieg do Wodospadu Pośny po czym zbieg nim (pierwszy raz w tym kierunku kierowałem się w dół, zawsze było pod górkę :P), po minięciu wodospadu przejście na kawałek zielonego szlaku do parkingu i ostro w górę niebieskim. To był chyba najgorszy fragment całej trasy, cały czas pod górę, najpierw podejście między Radkowskimi Skałami i
dalej w kierunku Skalnych Wrót gdzie wcześniej biegłem w dół, w stronę wodospadu, tym razem na szczęście w drugą stronę. Po chwili odpoczynku na płaskiej szosie odbijaliśmy dalej niebieskim szlakiem w kierunku podnóża Szczelińca gdzie trasa biegu skręcała w prawo, żółtym szlakiem w dół. Góry Stołowe mają to do siebie, że bardzo często, tam, gdzie profil wysokości pikuje w dół, i człowiek nastawia się na fajny zbieg, okazuje się jednak, że nie ma tak łatwo i trzeba się przeciskać albo powoli schodzić żeby się nie połamać lub utknąć gdzieś między skałami, tak było i tym razem. Zejście/zbieg kończyły się na parkingu gdzie można było kulturalnie skorzystać z ToiToia ;) Obok na ławce leżał jeden z uczestników biegu, pytałem się czy wszystko w porządku, kiwnął głową, powiedział że chce chwilę odsapnąć i będzie leciał dalej. Upewniwszy się że jest ok, poleciałem, świńskim truchtem dookoła Szczelińca, znów niebieskim szlakiem, który przy schodach na szczyt przechodził w czerwony. To miejsce jest fajne, zawsze jest dużo kibiców, którzy dopingują biegaczy, dzięki temu, kolejny dość płaski odcinek można dosyć szybko pokonać. Tak było i w moim przypadku. Droga do następnego punktu przebiegła raczej samotnie i spokojnie, podejście pod wiatę przy Kształtnej Łące bolało, ale co zrobić... Trzeba było napierać dalej, do wodopoju było już naprawdę blisko :)
Do wodopoju zeszły mi kolejne dwie godziny, idealnie znów zmieściłem się w założonym czasie. Tutaj obowiązkowa dezynfekcja rąk, do tego spędziłem trochę więcej czasu. Weszła Cola do flasków, izo do bukłaka (taki upał jest zabojczy dla mnie), do tego kubeczek coli i izo wypiłem na miejscu, zjadłem banana i knopersa i poleciałem dalej. Po wyjściu z punktu, zgodnie z tradycją SMS do Żony gdzie jestem i o jakim czasie i poszedłem na kolejny odcinek, który był piękny, ale wymagający technicznie. O ile na zielonym szlaku nie było za ciekawie, ot szuter i w dół, to po Krzywej Drodze rozpoczął się odcinek przy formacjach skalnych,
najpierw Leśna Igła, potem Baszty, przy rozdrożu szlaku pod Basztami, musiałem krzyknąć na jednego biegacza żeby zawrócił, tak się zapędził w zbiegu że przeoczył skręt na zielony szlak, tutaj rozpoczęła się wędrówka po kamieniach, ale całkiem sympatyczna, malownicza, skały po jednej stronie, urwisko po drugiej. Ścieżka prowadziła dalej do Pielgrzyma i szlakiem Sklanych Grzybów szlak bardzo ładny, formacje skalne świetne jak zawsze. Szkoda tylko, że zwykli turyści nie szanują tego miesjca, po trasie zebrałem parę śmieci, zwróciłem uwagę turystom, że nie wolno zbierać prawdziwych grzybów w Parku Narodowym. Po kiego czorta ludziom zebranie jednego dużego grzyba? Kurczę, dzieciom tłumaczę że nie zbieramy grzybów w Parkach Narodowych, nie wynosimy nic z niego poza zdjęciami i wspomnieniami, a dorośli ludzie nie potrafią tego uszanować... Przykro mi jest w takich momentach, nie wiem czy to niedoinformowanie, czy po prostu głupota...
Z takimi rozmyślaniami doleciałem dalej do wiaty w Batorówku gdzie był ostatni punkt odżywczy na trasie. Znów w czasie :) Tutaj jak zwykle, tankowanie, batonik, sms i chwilka marszu dla żołądka. Pomarszu, zbieg w stronę Batorowa, paręset metrów asfaltem przez miejscowość tak dobrze znaną podczas GUR i podejście na jeden z moich ulubionych odcinków na biegach w Górach Stołowych, mianowicie Górę Świętej Anny - ta droga krzyżowa która tutaj przebiega jest fenomenalna, daje sporo do myślenia. Na tym odcinku zdecydowałem że biec będę już tylko w dół, szkoda mi było sił na płaskie odcinki, które pokonywałem w miarę dobrym tempie marszem, dzięki temu nie łapałem zadyszki na podejściach i w miarę sprawnie zacząłem wyprzedzać innych biegaczy. Ten odcinek jest zdecydowanie najbardziej malowniczy, wiedzie bowiem Urwiskiem Batorowskim, najpierw zielonym, potem niebieskim szlakiem. Widoki przepiękne
pogoda zdecydowanie nam dopisywała pod kątem pejzaży, pod kątem temperatury trochę mniej ;) Ale to w sumie SGS, tak jak błoto jest przypisane do Rzeźnika czy Łemkowyny, tak parówa jest przypisana do SuperMaratonu Gór Stołowych.
Czy ja już mówiłem, że ten odcinek był przepiękny? Tak? To powiem to jeszcze raz :) Gorąco polecam się tam udać i pozwiedzać te miejsca, te skały. Ale cóż, wszystko co dobre, szybko się kończy, chwila kluczenia między skałkami, zbieg w stronę Szosy Stu Zakrętów, tam wolontariusz informuje mnie że około 2 kilometry zostały do mety, jedno podejście, zbieg, prosta i meta. Było bombowo, w międzyczasie rozmowa z Żoną, że jeszcze chwila i będę na mecie. Udało się jeszcze paru biegaczy wyprzedzić, w sumie cieszyłem, się że na początku mnie ludzie wyprzedzali, a od ostatniego punktu już nikt mnie nie wyprzedził, mimo że ostatecznie, czasu super hiper ekstra nie miałem. Ale co tam, ważne jest uczestnictwo i zabawa :)
W pewnym momencie, ścieżka zaczęła biec już do Karłowa, przeciąłem szosę na Ostrą Górę, i przez łąkę już widziałem metę :) Już na nią wbiegłem, slyszę jak Spiker mnie wita, gratuluje, na szyję mam założony medal :)
Ostateczny czas na mecie to 08:13:10, spodziewałem się w sumie czasu bliżej granicy dziewięciu godzin, tym bardziej jestem zadowolony :)
To już jest koniec, nie ma już nic, jesteśmy wolni, możemy się zapisać na następną edycję ;)
Strefa mety urządzona bardzo fajnie, stało izo, woda, cola (chyba), coś do wszamania i było fajnie.
Na mecie chwila rozmowy z Piotrem Hercogiem, przekazanie pozdrowień dla Remika, potem znów chwilka rozmowy z Przemkiem z KB Szamotuły, wymiana wrażeń i spadam.
Z pasta party nie skorzystałem, bo od razu poszedłem do samochodu, przebrałem się i pojechałem do Zielonej Góry, ponieważ w niedzielę, rano miałem I Komunię mojego Chrześniaka, potem powrót do Poznania, głosowanie i imieninowe wyjście do teautru na "Triathlon Story" - polecam, każdy tam chyba znajdzie siebie w tej sztuce :)
Cóż, ultra to nie tylko sam bieg, to życie :)
Wrażenia:
Wracam tam za rok, piękna impreza, piękne widoki, żałuję, że nie byłem po czeskiej stronie tak jak przebiegała stara trasa, ale ta była fantastyczna. Urwisko Batorowskie zapewniło przepiękne krajobrazy. Przygotowany nie byłem za bardzo, zdecydowanie brak wybiegań dał się we znaki (ostatnie to ZUK, potem tylko max 12km), zwłaszcza na ostatnim turbobiegowym odcinku (turbobiegowym o ile ktoś był przygotowany ;))
Sprzęt:
Nowa wersja Inov-8 Traitalone 290 - ciut inny wygląd, ale bardzo dobrze się w nich biegłoo ile nie było błota, na trasy Gór Stołowych idealne, do tego standard: kije Deadly Sins, plecak Grivela 20l, koszulka sportowa Surge Polonia, gatki brubecka, skarpetki i stuptuty Invo-8, spodnie z serii trailowej z Decathlonu i compressporty na łydki. Do tego Garmin Fenix 3, tym razem nie pomylił się w mierzeniu :) Czyli dobry format nie jest zły...
Żywienie:
Najpierw izotonik z Nutrendu (własny), potem cola i izo od organizatora, żele Squeezy cod dwie godziny, Saltstiki i Dekstroza co godzina, banan na punkcie i batonik Squeezy na punkcie w Batorówku. Napojów weszło mi dobrze 5-6 litrów podczas biegu.
Podsumowanie:
Czad, ogień, rewelacja.
Wielkie gratulacje dla całej ekipy organizatorów za zorganizowanie biegu mimo wszystkich przeciwności. Wierzę, że organizacja biegów w ten sposób da innym organizatorom siłę :)
Cieszę się również, że Dyrekcja Parku Narodowego Gór Stołowych zezwoliła na organizację biegu na ich terenie i nie poszła za przykładem pewnego Parku który jest bardziej na zachód, a najwyższy jego szczyt widać ze Szczelińca:
No to co?
Do zobaczenia za rok? :)
Polska jest Piękna :)