Najdłuższy z dystansów rozegranych podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich, czyli ponad 240km i, o zgrozo, blisko 8000m przewyższenia. Dodajmy do temperaturę i wilgotność… To musiało boleć.
Ale oddajmy głos zwycięzcom, przed wami Patrycja Bereznowska i Krystian Ogły.
Zdjęcia: Piotr Dymus, IECO Rafał Bielawa, Łukasz Buszka Images
Patrycja Bereznowska – zwyciężczyni DFBG Bieg 7 Szczytów 240km - czas 38:44:24
Odwołane MŚ 24h i kolejna zmiana kalendarza może doprowadzić do łez chyba każdego. Kiedy już skierowałam swój wzrok na Portugal Trail 281+, tam rozpętał się Covid Delta i musiałam pomyśleć o kolejnym starcie w kraju. Od 281km do 240km jest całkiem blisko i chyba dlatego moja uwagę przykuł DFGB. Brakło czasu na drobiazgowe przygotowania, mnie sam dystans nie przerażał, a o tym, że są to góry, zbiegi, kamienie i korzenie starałam się nie myśleć. Przynajmniej miałam mało czasu na stres przed tym wyzwaniem.
Nie lubię startów wieczorem, ponieważ nie da się dobrze wypocząć przed i w nogach zawsze jest już trochę zmęczenia. Noc zaskoczyła mnie wysoką temperaturą i po pechowym wylaniu sobie połowy picia na trasie, wspierana przez innych biegaczy wodą, odliczałam nerwowo kilometry do trzeciego punktu. Lubię bieganie w cieple, ale tak duża wilgotność, to już było zbyt wiele dla organizmu. Podejrzewam, że jelita i żołądek były mocno niedokrwione, przez co pojawiły się mdłości. Mój serwisant Rafał stawał na głowie, żeby coś mi wcisnąć, co skutecznie uwiecznił na zdjęciu Piotr Dymus!
Niestety kiedy ekipa Polsat Sport chciała nagrać szybki serwis przed Bardo, mój żołądek zareagował gwałtownie na próbę wypicia rosołu i było... spektakularnie. Cóż, codzienność ultrasa! Na drogę krzyżową, czyli Bardo, ruszyłam z kompletnie pustym żołądkiem. To kilometrowe podejście z kapliczkami zabrało mi resztki energii z ciała. Już na górze nie umiałam skupić się na pilnowaniu trasy, a w głowie kołatała jedna myśl... muszę się położyć. Nie wiem jak przetrwałam ten koszmarny zbieg z milionem wyjeżdżających spod butów kamieni. Już na samym dole uciekły mi tak skutecznie, że lewym pośladkiem poczułam, jak twarda może być skała. Dobrze, że nikt mnie wtedy nie słyszał. Na punkcie wiedziałam, że muszę spróbować zasnąć chociaż na chwilę. Poprosiłam o 25min drzemki, jednak w sumie po przenosinach z samochodu, na ziemię i znów do samochodu wyszło 45 min. Tego dokładnie potrzebowałam. Mózg odpalił na nowo, żołądek buntował się tylko troszkę, ale nogi robiły co chciały. Raz leciało się miło, a za chwilkę brak było w nich mocy. Tu już włączyłam tryb każdy krok przybliża mnie do mety i starałam się nie frustrować niskim tempem. Kiedy dobiegłam na ostatni punkt przed metą, spojrzałam na Rafała i łezka zakręciła mi się w oku. Wiedziałam, że ostatnie 13km będę świętować w duchu, popłakiwać ze wzruszenia, ale na metę wpadnę szczęśliwa!
To był bieg wielu emocji, trudnej pogody i wielu brakach w bieganiu po górach. Nowe doświadczenie dla mnie jako zawodniczki i serwisu. Mamy oboje głowy pełne pomysłów, co należy poprawić i chęć powrotu na tą trasę. Chyba z nami coś jest nie tak! Im ciężej, tym większą mamy satysfakcję i chęć powtórki.
Krystian Ogły – zwycięzca DFBG Bieg 7 Szczytów 240km - czas 33:07:09
Od mojego ostatniego biegu ultra minęło dokładnie dwa lata. W lipcu 2019 był mój najdłuższy jak dotąd start, lekko przekraczający 200 km… tyle że po asfalcie i w ciepluteńkiej Dolinie Śmierci. Pandemia rozwaliła wszystkim plany. Nie było celów – nie było konkretnego trenowania.
Trudno mi było spodziewać się czegokolwiek po starcie w Kotlinie Kłodzkiej. Ostatnie kilka tygodni poświęciłem na to, żeby przygotować się na tyle ile zdołam. Wiedziałem jednak, że tu kluczową rolę odegra głowa. Przypominałem sobie więc dotychczasowe starty, szukając przede wszystkim momentów, w których na początku zawodów popełniałem istotne błędy. Uważam, że takie mentalne odświeżenie było kluczem do spokojnego, rozważnego biegu. Bardzo przydały mi się też ważne wskazówki Rafała Bielawy tuż przed biegiem, kiedy wirtualnie oblecieliśmy trasę.
Ze względu na obowiązki zawodowe do Lądka przyjechałem na ostatnią chwilę. Zgodnie z założeniami, nie chcąc wdawać się w szaleńcze tempo na początku, wystartowałem pół godziny po głównej grupie. Wszedłem w bieg na luzie i spokojnie rozkręcałem organizm do wielogodzinnego wysiłku. Pogoda nieco utrudniała sprawę. Było bardzo duszno i do Przełęczy Płoszczyna lało się ze mnie jakbym stał pod prysznicem. W górach było już ekstra. Spokojnie pokonywałem trasę, przedłużając trochę pobyty w punktach odżywczych. Nie mogłem sobie odmówić zabawnych dyskusji z moim suportem.
Ciekawostką jest to, że równo na półmetku trasa przebiega właściwie przez podwórko mojego nieistniejącego już domu w Dusznikach-Zdroju, gdzie spędziłem 18 pierwszych lat życia. Można powiedzieć, że biegłem trochę u siebie. Okolicę znam bardzo dobrze, a po drodze pojawiło się wiele wspomnień.
Jak zwykle nie specjalnie interesowałem się miejscem, które aktualnie zajmuję. Zamiast tego próbowałem szukać przyjemności tam gdzie było to możliwe, ponieważ to zawsze przekłada się u mnie na lekkość kroku i możliwość napierania bez zbędnych przerw. Od Pasterki biegłem już pierwszy, ale przekazano mi to trochę przypadkowo dopiero 46 km dalej - na Przełęczy Wilczej.
Moją bolączką były odparzone na skutek dużej wilgotności powietrza i kilku ulew stopy, które mimo smarowania i zmiany butów, już po Skalnych Grzybach mocno dawały mi się we znaki. Od Barda bieg odczuwałem jak stąpanie po szkle, a przecież było jeszcze przede mną kilka ciekawych odcinków, jak zbieg na Przełęcz Kłodzką czy zejście z Ptasznika. Ze względu na stan stóp moje tempo, głównie na zbiegach, na ostatnich kilometrach trochę spadło. Jednak mięśniowo byłem w zaskakująco dobrej kondycji.
Owszem, dotarłem do krainy zmęczenia, ale to naturalna część tej zabawy. Na swój sposób przecież tęskniłem do tego przez ostatnie dwa lata.
Na pewno wielką przyjemność sprawiła mi obecność suportu na niemal każdym punkcie (poza Przełęczą Gierałtowską i Szczelińcem). Dodatkowo jestem pod wielkim wrażeniem zaangażowania i atmosfery jaką tworzyli na punktach wolontariusze. Były to dla mnie niezwykle sympatyczne spotkania, z których czerpałem wiele energii.
Dobiegłem pierwszy. Ktoś pewnie musiał. Jednak to ludzie byli i są dla mnie najcenniejszym wspomnieniem z Biegu Siedmiu Szczytów.