Przychodzi do nas w wielu momentach życia – w chwilach totalnego porozumienia z drugim człowiekiem, przychodzi też z muzyką, która ożywia serce, ze słowem wysłuchanym, przeczytanym, a tak trafnym, że dotyka najgłębszych pokładów naszego umysłu. Pojawia się w kontakcie z naturą i przestrzenią. Smak dzikości – przelotne chwile natchnienia, więzi z naszą wewnętrzną energią. Coś krótkotrwałego, niewypowiedzianego, ale tak bardzo jasnego, że do szaleństwa chcielibyśmy to zatrzymać. Gdy tylko zdamy sobie sprawę z tego, że te ulotne chwile tak mocno nas ożywiają, gdy tylko odnajdziemy źródło siły, którą ta więź jest karmiona, gdzie jest jej miejsce, zawsze będziemy chcieli tam wracać. Babia Góra jest dla mnie takim „przystankiem” i wytchnieniem. Tam nieraz czułam te ulotne posmaki, wędrując, trenując, startując, próbując zatrzymać te chwile migawką aparatu.
Wiosną 2014 r. pojawia się informacja o nowej imprezie na mapie biegów górskich w Polsce – Ultra Sky Marathon Babia Góra i do wyboru jeden z trzech dystansów. Decyduję się na najkrótszą opcję – 1 × Babia. 42,5 km i ponad 3000 m przewyższenia. Wariant ultra to albo 3 × Babia (ponad 70 km i 5500 m przewyższenia), lub 6 × Babia (odpowiednio 100 km i 8000 m). Medale z najdłuższego dystansu nadal czekają, choć w tym roku odbyła się już trzecia edycja zawodów. Jedynym zawodnikiem, któremu udało się pojawić sześć razy na szczycie Babiej Góry, pozostaje Lucjan Chorąży. Zabrakło mu w pierwszej edycji biegu jedynie 7 minut i 20 sekund do zmieszczenia się w limicie 17 godzin. Gdzieby ucha nie przystawić po zawodach, wszyscy zgodnie twierdzili, że pokonanie tego dystansu w limicie jest wyzwaniem wpisującym ten bieg na listę najbardziej wymagających górskich ultramaratonów w Polsce.
W czerwcu 2016 r. wracam na trasę zawodów, tym razem jako fotograf. Z głową pełną wspomnień, pędzę do lasu, oczami przeszukuję stoki Babiej Góry, szukam śladów tych ulotnych chwil i smaku dzikości na dole i górze. Obserwuję Babią znad brzegu Jeziora Orawskiego, czekam na wschód słońca na szczycie. Po trzech dniach w terenie, 11 czerwca o 3.00, jestem razem z Krzyśkiem Zaniewskim i Piotrem Dymusem blisko startu średniego i długiego biegu w okolicy wyciągu Mosorny Groń. Dopiero kilka dobrych godzin później na trasę wbiegają zawodnicy dwóch krótszych dystansów: 1× i ½ × Babia (od drugiej edycji, zawody powiększyły się o start na dystansie – 23,5 km i 1450 m przewyższenia). W głowie mam obraz wszystkich szlaków turystycznych i dróg wiodących również poza szlakami, prowadzących na szczyt królowej Beskidów, na kartce rozpisane różne warianty pojawiania się zawodników na poszczególnych punktach tras. Dusza geografa śpiewa. Może się wykazać. Do godziny 20 biegacze będą walczyć z trudnościami, biorąc udział w wyjątkowych zawodach, mając szansę poznać Babią od wielu stron. Północna część tras jest bardziej dostępna, ale z odcinkiem, który początkowo wzbudza najwięcej entuzjazmu – Perć Akademików, podobno najtrudniejszy szlak w polskich Beskidach, z łańcuchami i klamrami. Wrażenia z Perci mocno jednak tracą na sile w konfrontacji z tym, co organizatorzy zaplanowali po słowackiej stronie Babiej. Już początek zbiegu granicą do pierwszego na trasach 6, 3 oraz 1 × Babia punktu odżywczego jest nie lada wyzwaniem. 800 m przewyższenia na dystansie około 3 km po śliskich korzeniach i kamieniach przez gęstą borowinę i kosodrzewinę.
Dalej nie jest wcale łatwiej. Trzeba wspiąć się blisko 500 m w pionie, poza szlakiem przez zniszczony las, wiatrołomy, by po chwili szybkim zbiegiem osiągnąć fragment żółtego szlaku prowadzącego Słowaków na szczyt Babiej. Tym razem to jeden z bardziej dostępnych fragmentów całej biegowej trasy po południowej stronie góry. Ale tylko na chwilę. Oznaczenia najdłuższego z dystansów prowadzą zawodników na sam szczyt. To już ich trzecie podejście na wysokość 1725 m n.p.m. Biegacze z dwóch krótszych tras (3, 1 × Babia) kierowani są w połowie stoku w sam środek dosyć rwącego strumienia Bystra. Biegacze z 6 × Babia będą tutaj chwilę później. Próba pokonania rzeki suchą nogą skończyła się dla mnie w 2014 r. niepowodzeniem już na pierwszym kamieniu. W tym roku zaliczam dodatkowo dobry lot z lądowaniem w wodzie. Na szczęście aparat zostaje wysoko w górze, ale przy próbie asekuracji tego co najcenniejsze upadam na plecy, czego nie wytrzymuje filtr drugiego obiektywu, znajdującego się w plecaku. Lodowata woda nieprzyzwoicie orzeźwia stopy, ale po dystansie ok. 1,5 km powoduje ich drętwienie. Wyjście ze strumienia prowadzi zawodników na bardzo urozmaicony i stromy fragment trasy. Trzeba wspiąć się poza szlakiem na masyw góry Vonzovec. Po dwóch latach od startu w zawodach nadal czuję smak tej dzikości przy odkrywaniu każdej kolejnej taśmy znaczącej trasę. W jej górnej części, w samym środku gęstego lasu znajduje się Skała Wioli. Ze względu na silne procesy wietrzenia i niestabilność podłoża tym razem trasę poprowadzono obok tej skalnej struktury. Nagrodą za pokonanie trudności technicznych na ostatnich kilometrach są smakołyki na drugim punkcie odżywczym. Przybywamy tam w deszczu. Na skraju drogi stoją dwie ławeczki i stolik pod parasolem, a na nim wszystko, czego potrzeba: ciepła herbata, kawa (!), nawet świeża mięta w doniczce, bułeczki z serem, banany, pomarańcze, arbuzy, słodycze. Przez moment czuję wzruszenie tą niesamowitą i kameralną atmosferą. To znowu ta ulotna chwila.
Zaczyna się mozolna wspinaczka przez piękny, dziki las, królestwo świerka, w stronę Małej Babiej Góry. Zawodnicy wracają na polską stronę masywu. Od osiągnięcia Małej Babiej zaczyna się prawie jednostajny zbieg, który zrzuca biegaczy z 1517 m n.p.m. przez Jałowcowy Garb na ok. 800 m n.p.m. do ostatniego bufetu. Stamtąd już tylko 6 km podbiegu do polany Markowe Szczawiny. To węzeł komunikacyjny na mapie zawodów. Czuje się tam specyficzną atmosferę. Biegacze wszystkich dystansów mają już większą część trasy za sobą, ale kontekst słowa „ultra” nadaje temu różne znaczenie. Tym z 1 i ½ × Babia zostaje już tylko jeden długi zbieg do mety, tym z 3 × Babia najtrudniejsze technicznie i ostatnie podejście na szczyt przez Perć Akademików, a zawodnikom 6 × Babia oprócz Perci dwa kolejne warianty zaliczenia wysokości 1725 m n.p.m. W tym roku najwięcej kilometrów przebył Tomasz Baranow, a wśród kobiet Iwona Ćwik (na najdłuższym dystansie była jedyną kobietą). Tomek pojawił się na szczycie aż pięć, a Iwona cztery razy.
Na mecie spoglądam nieśmiało na zawodników. Widzę twarze, które dobrze wiedziały, na co się piszą, bo zaliczają tutaj kolejny start. Widzę też oczarowanie i przejęcie tym, co się przed chwilą wydarzyło wśród tych, którzy pojawili się na trasie pierwszy raz. Większość łączy uczucie radości na potwornym zmęczeniu. W ich pamięci zostaną pewnie błoto, borowiny, wysoka kosówka, krzaczory, rowy, strumienie, nawet wiatrołomy… Prawdziwe oblicze królowej Beskidów.
tekst i zdjęcia: Karolina Krawczyk
33 lata. Od zawsze biegnę w stronę gór, a od trzech sezonów regularnie trenuję i startuję w zawodach. Najbardziej lubię pościgać się ze sobą, gdy biegnę dalej niż maraton. Jestem uzależniona od długich i dalekich wypraw z aparatem. Odkąd zaczęłam traktować poważniej swoje pomysły i marzenia dotyczące fotografii biegowej, żyję bardziej, pełniej, mocniej. Urodziłam się na Podkarpaciu, ale od kilkunastu lat mieszkam z rodzinką w Warszawie.
relacja Karoliny Krawczyk z Ultramaraton Babia Góra pochodzi z magazynu ULTRA#6