P obudka o brzasku. Za oknem wciąż ciemnica. Zimno. Nie lubię jeść przed bieganiem. Uwielbiam za to marzyć w trakcie ciężkiego treningu, co pochłonę, jak dobiegnę do domu. Najwyżej w moim śniadaniowym rankingu stoi owsianka orzechowa. Szykuję ją po męsku, na szybko, bez ceregieli. Szast prast i gotowa. Przyznam się bez bicia, że uwielbiam ją wcinać prosto z rondla.
Rozgrzewam pusty rondelek. Wsypuję płatki, żeby pewnie pokryły dno. Prażę, podrzucając na rondelku niczym wytrawny kucharz. Oczywiście trochę rozsypuję, ale nikt nie patrzy, więc dorzucam z płyty elektrycznej z powrotem do garnka. Zalewam wrzącą wodą. Lubię owsiankę dość luźną, nie taką, którą trzeba kroić nożem. Dlatego nie żałuję wrzątku. Zmniejszam moc palnika, dosypuję chia i goji, lekko mieszam, nakrywam pokrywką i lecę pod prysznic. Po trzech minutach melduję się posłusznie przed rondelkiem. Same plusy. Pobiegałem, dzień dopiero wstał, oszczędzam czas i wodę. Płatki, chia i goji cudownie spęczniały. Dorzucam orzechy i łychę masła migdałowego. Uwielbiam jego zapach i smak. Mieszam, przykrywam na kilka chwil. W brzuchu mi burczy, muszę jednak wykazać się cierpliwością, żeby owsianka osiągnęła stan doskonałości. Rozciągam Achillesy, uzupełniam płyny. Wreszcie odkrywam królestwo smaków, dekoruję miodem, najchętniej pokrzywowym zioło miodem z tajnego źródła, a potem rozsiadam się na kanapie i wcinam z apetytem. Hough!
Przepis pochodzi z magazynu ULTRA#3
Przepis: Marcin Rosłoń
Zdjęcie: Kasia Dydo-Rosłoń