W przeddzień mikołajek do redakcji dotarł niezwykły list od biegaczki z Olsztyna, ultraski Marioli. Mariola nie marzy o nowych butach, o dalekich podróżach, ani o najnowszym zegarku z GPS. Mariola marzy o ZUK-u. O udziale w Zimowym Ultramaratonie Karkonoskim im. Tomka Kowalskiego, którego IV edycja odbędzie się 11 marca 2017 r. Przeczytaliśmy list i od razu postanowiliśmy przekazać Marioli jeden z dwóch pakietów startowych, które otrzymaliśmy od organizatorek ZUK-a. Drugi będzie do zdobycia w fotograficznej zabawie, której zasady ogłosimy wkrótce. Ale na razie cieszymy się, że mogliśmy spełnić marzenie Marioli!
***
Święty Mikołaju,
Każdy z nas ma swoje zimowe marzenie, a świąteczny klimat sprawia, że w głębi serca czekamy na jego spełnienie. Dla jednych to ciepły koc z grzanym winem, dla innych wypad na narty, jeszcze inni najchętniej zapadliby w zimowy sen jak brunatny miś. Moim mikołajkowym marzeniem jest uczestnictwo w kultowym Zimowym Ultramaratonie Karkonoskim.
Ja, ultraska
Dwa lata temu zawody, starty, słynna ściana, emocje i biegowe endorfiny były dla mnie czymś zupełnie obcym. A tym bardziej bieg zimą po górach. Nikomu bym nie uwierzyła, że coś takiego będzie moim marzeniem – prędzej uznałabym to za karę! Wszystko zmieniło się, kiedy sama zaczęłam stopniowo wchodzić w ten szalony, biegowy świat. Co tu dużo mówić, początki wyglądały tak, że musiałam podglądać u innych, gdzie i jak przymocować czip startowy. Jednak krok po kroczku, od początkującej biegaczki (jeszcze wtedy nigdy bym siebie nie nazwała biegaczką), której radość sprawiała „piątka” czy „dycha”, a później półmaratony i maratony, stałam się górską ultraską.
Miłość do gór i przyjaciele
Góry od zawsze kochałam, ale jako przeciętny turysta, przemierzający szlaki spacerowym tempem. Wówczas na hasło „bieganie po górach” reagowałam: „Ale to tak można?”, „Ale że biec? Zbiegać? Przecież to można się zabić!”. Moja wrodzona ciekawość i wrodzona chęć próbowania w życiu różnych rzeczy sprawiły, że pomimo niepewności, spróbowałam! Brzmi banalnie? Może i tak, ale dla mnie to całe górskie bieganie to prawdziwa szkoła, z której wynoszę więcej niż z całego etapu mojej edukacji. Przy czym nie byłoby to możliwe, gdyby nie moi biegający przyjaciele z Olsztyna. Cudowni wariaci, których poznałam przy okazji BiegamBoLubię, Czwartkobiegów, treningów z Drużyną Wilka oraz Biegu na Sześć Łap. To oni sprawili, że chciałam więcej i więcej. Ukłony do samej ziemi dla trenerów Rysia i Wojtka – naszego speca od butów (zwłaszcza trailowych) oraz biegów w błocie (Wojtek, mam nadzieję, że czytasz to teraz z ogromnym bananem na twarzy). Dzięki tym wariatom wyjazdy na zawody sprawiały mi ogromną frajdę. Bo tak naprawdę w tym wszystkim to ludzie są najważniejsi! Bez nich samo bieganie nie przybrałoby tak bajkowego charakteru.
Nie zapomnę Chudego Wawrzyńca, gdzie z Wotkiem i Jogim pokonaliśmy całą trasę w deszczu śpiewając, „tańcząc w błocie” i bawiąc się lepiej niż na niejednym koncercie. Przedstartowe założenia były inne, ale w trakcie nastąpiło szybkie przewartościowanie i bieg stał się dla nas przede wszystkim przeogromną zabawą. Z kolei Maraton Wigry, pokonany w towarzystwie Asi i Jurka, przybrał charakter degustacji regionalnych potraw oraz podziwiania Wigierskiego Parku Krajobrazowego. W Toruniu natomiast, wraz z Janią – jako dwie „Święte Mikołajki” – pokonałyśmy trasę, dyskutując o życiu. Choć tak naprawdę był to monolog Ani, która ciągnęła mnie do mety, kiedy ja nie byłam już w stanie mówić nic, oprócz powtarzania tego samego pytania: „daleko jeszcze?”.
Naszym biegowym wyprawom zawsze towarzyszą przygody – zwłaszcza że wyjazd w góry z naszej Warmii wiąże się z dłuższą wyprawą, a każdy z naszej paczki „dzikusów” zawsze ma mnóstwo pomysłów na jakiś wspólny wypad. Na początku pada zdanie: „Bo jest taki plan...” i zaczyna się planowanie – gdzie, kiedy, na jak długo. Napaleni jesteśmy przede wszystkim na góry, które nas zafascynowały – ach, ten Rzeźniczek, Ultramaraton Bieszczadzki, Rzeźnik, Chudy Wawrzyniec...
Przypominam sobie teraz Rzeźniczka, mój pierwszy górski bieg – dotarłam do mety z ogromnym zapasem sił i myślą, że jest to cudowne połączenie dwóch moich pasji – gór i biegania. Wcześniej nawet nie wiedziałam, że tak można, a już na pewno, że może to sprawiać taką przyjemność. Czasami to jak masochizm – im ciężej, im gorsze warunki, im dłuższy dystans, tym lepiej. Myślę, że każdy górski biegacz wie, o czym teraz piszę. I to też jest niesamowite, że w tym coraz szerszym środowisku panuje takie zrozumienie między biegaczami. Wielu z nas wie dokładnie, o czym mówi drugi ultras, bo sam nie raz doświadcza podobnych sytuacji. I to właśnie mnie tak zafascynowało i wciągnęło. Uczestnictwo w biegach górskich wiąże się z poznawaniem świetnych ludzi, pełnych pasji, którzy doskonale wiedzą, co robią, czego chcą i dlaczego stoją przed kolejnym startem po górskich szlakach. Góry swoją potęgą uczą ogromnej pokory, mądrości, tutaj rywalizacja bardzo często schodzi na drugi plan, każdy bez wahania pomoże w trudnej sytuacji drugiemu biegaczowi. Tu nie ma miejsca na punkty kontrolne co 5 km, na większości trasy jesteśmy „skazani” na siebie i piękne jest to, że ludzie, którzy porywają się na takie biegi, nie mają z tym problemu, wiedzą, że każdemu z nas może przytrafić się sytuacja, w której nieoceniona okaże się pomoc drugiego człowieka...
Zimowy Ultramaraton Karkonoski im. Tomka Kowalskiego
I tak, tropiąc górskie biegi natrafiłam na ZUK-a … A to wszystko za sprawą Ani – naszej olsztyńskiej ultraski, która dzięki kredkom i okładce miała szczęście zmierzyć się z zimowymi Karkonoszami rok temu. Do dziś pamiętam, z jaką radością mówiła o wygranym konkursie, a po biegu opowiadała jak było ciężko, jak zimno… Jak ręce zamarzały, a twarz puchła z przeszywającego zimna. Każdy „normalny” w tym momencie pomyśli: „I co w tym fajnego?”. Niesamowite było to, jak Ania opowiadała o emocjach towarzyszącym biegowi, o ludziach, organizacji i o tym, że był to jej najlepszy bieg w życiu. I wtedy właśnie pojawiła się myśl: „Ja też chcę!”. Góry zimą i to jeszcze w biegowym wydaniu – piękna sprawa. Jak już zapali się pomysł w tym moim biegowym móżdżku, to nie ma rady – muszę to zrobić! Co więcej... muszę być na to gotowa!
Nasze treningi coraz częściej przybierają formę trenowania pod biegi górskie. Wbrew pozorom na naszej Warmii niejedna górka daje nieźle w kość. I tak przemierzam dziś kilometry lasami, górkami, dolinkami, w głębi serca licząc, że ZUK okaże się biegiem, którego będę mogła stanowić malutką część, a która da mi tak wiele radości i mobilizacji, że przysłowiowe „przenoszenie gór” będzie pestką. W marzenia trzeba wierzyć i naprawdę chcieć, a wtedy to, co wydaje się nieosiągalne, z dnia na dzień staje się coraz bardziej realne. Największe szczęście zawsze będzie przynosił drugi człowiek. Dla mnie połączenie zawziętych karkonoskich ultrasów z krajobrazem ośnieżonych gór to jedno z marzeń, które sprawia, że na samą myśl o nim w moim sercu pojawia się radość, a nogi same wskakują w buty biegowe i odliczają dni do startu!
Kochany Święty Mikołaju z dalekiej Ultronii. Pozwól mi wystartować w tym roku w ZUK-u. Jeśli spełnisz moje marzenie, obiecuję, że będę grzeczna i co roku będę odwiedzać Karkonosze!
Z biegowymi marzeniami
Mariola