Mikołaj Kowalski-Barysznikow
Biegacz amator

ZUK - moje marzenie. List do Świętego Mikołaja

Ultronia, 06.12.2016

W przeddzień mikołajek do redakcji dotarł niezwykły list od biegaczki z Olsztyna, ultraski Marioli. Mariola nie marzy o nowych butach, o dalekich podróżach, ani o najnowszym zegarku z GPS. Mariola marzy o ZUK-u. O udziale w Zimowym Ultramaratonie Karkonoskim im. Tomka Kowalskiego, którego IV edycja odbędzie się 11 marca 2017 r. Przeczytaliśmy list i od razu postanowiliśmy przekazać Marioli jeden z dwóch pakietów startowych, które otrzymaliśmy od organizatorek ZUK-a. Drugi będzie do zdobycia w fotograficznej zabawie, której zasady ogłosimy wkrótce. Ale na razie cieszymy się, że mogliśmy spełnić marzenie Marioli!  

***

Święty Mikołaju,

Każdy z nas ma swoje zimowe marzenie, a świąteczny klimat sprawia, że w głębi serca czekamy na jego spełnienie. Dla jednych to ciepły koc z grzanym winem, dla innych wypad na narty, jeszcze inni najchętniej zapadliby w zimowy sen jak brunatny miś. Moim mikołajkowym marzeniem jest uczestnictwo w kultowym Zimowym Ultramaratonie Karkonoskim.

Ja, ultraska

Dwa lata temu zawody, starty, słynna ściana, emocje i biegowe endorfiny były dla mnie czymś zupełnie obcym. A tym bardziej bieg zimą po górach. Nikomu bym nie uwierzyła, że coś takiego będzie moim marzeniem – prędzej uznałabym to za karę! Wszystko zmieniło się, kiedy sama zaczęłam stopniowo wchodzić w ten szalony, biegowy świat. Co tu dużo mówić, początki wyglądały tak, że musiałam podglądać u innych, gdzie i jak przymocować czip startowy. Jednak krok po kroczku, od początkującej biegaczki (jeszcze wtedy nigdy bym siebie nie nazwała biegaczką), której radość sprawiała „piątka” czy „dycha”, a później półmaratony i maratony, stałam się górską ultraską.

Mariola (z prawej) na mecie Chudego Wawrzyńca

Miłość do gór i przyjaciele

Góry od zawsze kochałam, ale jako przeciętny turysta, przemierzający szlaki spacerowym tempem. Wówczas na hasło „bieganie po górach” reagowałam: „Ale to tak można?”, „Ale że biec? Zbiegać? Przecież to można się zabić!”. Moja wrodzona ciekawość i wrodzona chęć próbowania w życiu różnych rzeczy sprawiły, że pomimo niepewności, spróbowałam! Brzmi banalnie? Może i tak, ale dla mnie to całe górskie bieganie to prawdziwa szkoła, z której wynoszę więcej niż z całego etapu mojej edukacji. Przy czym nie byłoby to możliwe, gdyby nie moi biegający przyjaciele z Olsztyna. Cudowni wariaci, których poznałam przy okazji BiegamBoLubię, Czwartkobiegów, treningów z Drużyną Wilka oraz Biegu na Sześć Łap. To oni sprawili, że chciałam więcej i więcej. Ukłony do samej ziemi dla trenerów Rysia i Wojtka – naszego speca od butów (zwłaszcza trailowych) oraz biegów w błocie (Wojtek, mam nadzieję, że czytasz to teraz z ogromnym bananem na twarzy). Dzięki tym wariatom wyjazdy na zawody sprawiały mi ogromną frajdę. Bo tak naprawdę w tym wszystkim to ludzie są najważniejsi! Bez nich samo bieganie nie przybrałoby tak bajkowego charakteru.

Nie zapomnę Chudego Wawrzyńca, gdzie z Wotkiem i Jogim pokonaliśmy całą trasę w deszczu śpiewając, „tańcząc w błocie” i bawiąc się lepiej niż na niejednym koncercie. Przedstartowe założenia były inne, ale w trakcie nastąpiło szybkie przewartościowanie i bieg stał się dla nas przede wszystkim przeogromną zabawą. Z kolei Maraton Wigry, pokonany w towarzystwie Asi i Jurka, przybrał charakter degustacji regionalnych potraw oraz podziwiania Wigierskiego Parku Krajobrazowego. W Toruniu natomiast, wraz z Janią – jako dwie „Święte Mikołajki” – pokonałyśmy trasę, dyskutując o życiu. Choć tak naprawdę był to monolog Ani, która ciągnęła mnie do mety, kiedy ja nie byłam już w stanie mówić nic, oprócz powtarzania tego samego pytania: „daleko jeszcze?”.
Naszym biegowym wyprawom zawsze towarzyszą przygody – zwłaszcza że wyjazd w góry z naszej Warmii wiąże się z dłuższą wyprawą, a każdy z naszej paczki „dzikusów” zawsze ma mnóstwo pomysłów na jakiś wspólny wypad. Na początku pada zdanie: „Bo jest taki plan...” i zaczyna się planowanie – gdzie, kiedy, na jak długo. Napaleni jesteśmy przede wszystkim na góry, które nas zafascynowały – ach, ten Rzeźniczek, Ultramaraton Bieszczadzki, Rzeźnik, Chudy Wawrzyniec...

Warmińska ekipa rzeźnicka

Przypominam sobie teraz Rzeźniczka, mój pierwszy górski bieg – dotarłam do mety z ogromnym zapasem sił i myślą, że jest to cudowne połączenie dwóch moich pasji – gór i biegania. Wcześniej nawet nie wiedziałam, że tak można, a już na pewno, że może to sprawiać taką przyjemność. Czasami to jak masochizm – im ciężej, im gorsze warunki, im dłuższy dystans, tym lepiej. Myślę, że każdy górski biegacz wie, o czym teraz piszę. I to też jest niesamowite, że w tym coraz szerszym środowisku panuje takie zrozumienie między biegaczami. Wielu z nas wie dokładnie, o czym mówi drugi ultras, bo sam nie raz doświadcza podobnych sytuacji. I to właśnie mnie tak zafascynowało i wciągnęło. Uczestnictwo w biegach górskich wiąże się z poznawaniem świetnych ludzi, pełnych pasji, którzy doskonale wiedzą, co robią, czego chcą i dlaczego stoją przed kolejnym startem po górskich szlakach. Góry swoją potęgą uczą ogromnej pokory, mądrości, tutaj rywalizacja bardzo często schodzi na drugi plan, każdy bez wahania pomoże w trudnej sytuacji drugiemu biegaczowi. Tu nie ma miejsca na punkty kontrolne co 5 km, na większości trasy jesteśmy „skazani” na siebie i piękne jest to, że ludzie, którzy porywają się na takie biegi, nie mają z tym problemu, wiedzą, że każdemu z nas może przytrafić się sytuacja, w której nieoceniona okaże się pomoc drugiego człowieka...

Na ściance przed Chudym

Zimowy Ultramaraton Karkonoski im. Tomka Kowalskiego

I tak, tropiąc górskie biegi natrafiłam na ZUK-a … A to wszystko za sprawą Ani – naszej olsztyńskiej ultraski, która dzięki kredkom i okładce miała szczęście zmierzyć się z zimowymi Karkonoszami rok temu. Do dziś pamiętam, z jaką radością mówiła o wygranym konkursie, a po biegu opowiadała jak było ciężko, jak zimno… Jak ręce zamarzały, a twarz puchła z przeszywającego zimna. Każdy „normalny” w tym momencie pomyśli: „I co w tym fajnego?”. Niesamowite było to, jak Ania opowiadała o emocjach towarzyszącym biegowi, o ludziach, organizacji i o tym, że był to jej najlepszy bieg w życiu. I wtedy właśnie pojawiła się myśl: „Ja też chcę!”. Góry zimą i to jeszcze w biegowym wydaniu – piękna sprawa. Jak już zapali się pomysł w tym moim biegowym móżdżku, to nie ma rady – muszę to zrobić! Co więcej... muszę być na to gotowa!

Trening na warmińskich bezdrożach

Nasze treningi coraz częściej przybierają formę trenowania pod biegi górskie. Wbrew pozorom na naszej Warmii niejedna górka daje nieźle w kość. I tak przemierzam dziś kilometry lasami, górkami, dolinkami, w głębi serca licząc, że ZUK okaże się biegiem, którego będę mogła stanowić malutką część, a która da mi tak wiele radości i mobilizacji, że przysłowiowe „przenoszenie gór” będzie pestką. W marzenia trzeba wierzyć i naprawdę chcieć, a wtedy to, co wydaje się nieosiągalne, z dnia na dzień staje się coraz bardziej realne. Największe szczęście zawsze będzie przynosił drugi człowiek. Dla mnie połączenie zawziętych karkonoskich ultrasów z krajobrazem ośnieżonych gór to jedno z marzeń, które sprawia, że na samą myśl o nim w moim sercu pojawia się radość, a nogi same wskakują w buty biegowe i odliczają dni do startu!

Kochany Święty Mikołaju z dalekiej Ultronii. Pozwól mi wystartować w tym roku w ZUK-u. Jeśli spełnisz moje marzenie, obiecuję, że będę grzeczna i co roku będę odwiedzać Karkonosze!

Z biegowymi marzeniami
Mariola