W kolarskim peletonie krąży pewna anegdota. Słoweńscy zawodnicy, zapytani przez dziennikarzy, jaką mają strategię jazdy w nadchodzącym wyścigu, popatrzyli po sobie i z uśmiechem odpowiedzieli: „Full gas, full gas!”. Czasem myślę, że podobną strategię życiową miał Danek. I zawsze go za to podziwiałem. Przyjaźń z nim to dla mnie zaszczyt.
Tekst: Karol Gołaj
Pod koniec listopada Daniel Chojnacki zginął tragicznie w austriackich Alpach. W Tyrolu, w rejonie Glockturm, uprawiał skituring. W wyższych partiach gór zabrała go lawina. To był pierwszy „incydent” lawinowy w tym roku. Danek nie był sam – jego kompan wydostał się spod śniegu i wezwał pomoc. Ratownikom udało się odkopać Daniela i przetransportować go śmigłowcem do pobliskiego szpitala. Niestety – z powodu rozległych obrażeń ciała – Danek zmarł. Miał 41 lat, wspaniałą żonę i pięcioro cudownych dzieci. Dziesiątki przyjaciół, setki kolegów. Miał mnie.
Organizowaliśmy razem Chojnik Karkonoski Festiwal Biegowy oraz Rudawy Zimowy Festiwal Biegowy. Dwie imprezy, które przez lata zgromadziły ponad 20 tysięcy biegaczy i wolontariuszy. Danek zbudował wokół siebie olbrzymią społeczność biegową. Jego otwartość, uśmiech, a przede wszystkim wiara w drugiego człowieka sprawiały, że każdy z was – biegaczy, sportowców – czuł, że ma w Karkonoszach swoją bratnią duszę. Pewnie pamiętacie, że Danek, rozmawiając z wami o trasie, opowiadając o trudnościach, sugerując rozwiązania, ciągle wierzył, że to właśnie WY wygracie te zawody. Wierzył w każdego z osobna. Każdego mierzył swoją miarą. A jego interesowało tylko zwycięstwo – a przynajmniej maksymalna próba jego osiągnięcia, bez wymówek. Całkiem niedawno, kiedy sam wystartowałem w amatorskich zawodach szosowych, mówił mi – wygraj! Gdy odpowiedziałem, że przecież to towarzyska przejażdżka, uciął z uśmiechem: „Dobra, dobra, ale bądź pierwszy. Zawsze lepiej być pierwszym”.
Gdyby nie ciągnęło go do bardziej ekstremalnych wyzwań, byłby najszybszym biegaczem w Polsce. Zresztą u nas, na lokalnym podwórku, radził sobie znakomicie. W 2014 roku wygrał 3 × Śnieżka = 1 × Mont Blanc, rok później zameldował się na drugim miejscu na Zimowym Ultramaratonie Karkonoskim, zwyciężył na DFBG na dystansie 130 km – Super Trail, był najszybszy na Ultrakotlinie. Wygrał komplet stylowej pościeli z kory, zajmując pierwsze miejsce na Sudeckiej Setce. Każdorazowo niesamowicie mocny mentalnie – „Biegnę, żeby wygrać. Im szybciej będę na mecie, tym mniej będę cierpiał”. Prosta filozofia, którą jednak trudno jest prosto zrealizować. Dankowi to się udawało.
W życiu – tak jak w sporcie – nie interesowały go tylko nisko zawieszone owoce. To zresztą jeden z bon motów, w wygłaszaniu których Danek się lubował. Bieganie to za mało. Nie będzie przecież strzelał z armaty do komara. Zaczął biegać ekstremalnie. Pojechał na Elbrus Race, zawody z metą na szczycie, czyli 5642 m n.p.m. Zajął tam trzecie miejsce, przybiegł zaraz za Kilianem Jornetem, dzięki czemu jest jednym z bohaterów w filmie Déjame Vivir. Wraz z Michałem Jochymkiem zaliczył „na lekko”, biegowo, 10 alpejskich czterotysięczników w masywie Monte Rosa. Wszystko to w 10 dni. Z Piotrem Karolczakiem wbiegli na Pik Lenina (7134 m n.p.m.), z Pawłem Lulkiem klasycznie wspinał się w skałach, po lodzie na Uszbie, Grandes Jorasses, Filarze Walkera, w Alpach, Tatrach, Karkonoszach. Latem i zimą.
Mało? Dla Danka tak. Żył na 150%. Zawsze z kimś, stale dla kogoś. Zajął się pomocą drugiemu człowiekowi. Był doskonale wyszkolonym ratownikiem górskim, oddany nam wszystkim, którym w Karkonoszach potrzebna była pomoc. Jako prezes Grupy Karkonoskiej GOPR budował znaczenie tej jednostki, tworzył strukturę. Swoimi umiejętnościami menedżerskimi rozwijał infrastrukturę, dbał o relacje ze sponsorami, gromadził potrzebny do ratowania ludzi sprzęt. Nigdy nie zawahał się, żeby pomóc drugiemu człowiekowi. Był w tym względzie wyjątkowy.
Na końcu o tym, co zawsze stało u Danka na pierwszym miejscu. Rodzina. Danek był oddanym mężem i ojcem pięciorga wspaniałych dzieci. Nigdy nie narzekał – tak liczna rodzina to był jego świat. To wiem z własnych obserwacji i z opowieści jego żony, Kasi. I to w tym wszystkim jest najsmutniejsze. W tej pięknej historii o tak tragicznym finale pociesza mnie jeden fakt, że dzieci – jak to dzieci – z wrodzoną łatwością przerosną swojego ojca. I to o głowę. Dlatego wierzę, że już niedługo świat dowie się o pięciu „nowych Dankach”. Nie mówię zatem: żegnaj przyjacielu, wolę powiedzieć – au revoir – do zobaczenia.
/////
My – przyjaciele rodziny – założyliśmy zbiórkę, żeby pomóc Katarzynie Chojnackiej, żonie Danka, przed którą stoi olbrzymie wyzwanie – samotnie wychować Tytusa, Różę, Kalinę, Hanię i Olka. Zbiórka ma na celu zebranie funduszy na pomoc prawną i psychologiczną. Na zbudowanie poczucia bezpieczeństwa finansowego w trudnych chwilach, w których każdy moment należy poświęcić dzieciom, nie martwiąc się o pieniądze. Dziękuję za każdą wpłatę. Jestem wam ogromnie wdzięczny.
LINK DO ZBÓRKI