Redakcja KR

Z miłości do ruchu

14.02.2023

Z Marią i Andrzejem Kubiakami rozmawiał Maciek Skiba

Pewnego razu do redakcji napisał – jak się później okazało – wielokrotny medalista mistrzostw Polski w chodzie sportowym oraz duathlonie, Maciek Kubiak. Zapytał, czy nie chcielibyśmy przeprowadzić rozmowy – nie z nim, tylko z jego rodzicami, którzy od wielu, wielu lat startują w biegach i imprezach sportowych w całym kraju, a na dodatek obchodzili niedawno ultra 46. rocznicę ślubu. Przed wami Maria (rocznik 1951) i Andrzej Kubiakowie (1950).

Zdjęcie główne: Mateusz Stodolski Fotografia / Chudy Wawrzyniec

W piątek, umawiając termin spotkania on-line, wysłałem pani Marii SMS. Odpowiedź nadeszła kilka godzin później: „Dopiero zerknęłam na telefon. Byliśmy w lesie na biegu na orientację i telefon był w plecaku”.

Maciek mówił mi, że wybierają się Państwo do Jedliny-Zdroju na festiwal biegowy w połowie maja. To dla państwa przecież drugi koniec Polski!

Pan Andrzej (A): Chcieliśmy się wybrać przynajmniej na ten dystans 10 km.

Pani Maria (M): Bardzo lubimy południe i głównie tam odbywają się wszystkie nasze wyprawy. Niestety od nas z Rumi to zawsze przemierzanie całego kraju, ale nie przeraża nas to. Uwielbiamy podróże pociągiem.

A: Wystartujemy chyba na dziesięć kilometrów, a nie w półmaratonie, bo dwa tygodnie później startujemy u nas podczas festiwalu UltraWay i po ostatnich biegach górskich chciałem oszczędzić trochę nogi. Podbiegi to pikuś, można biegać, ale najgorsze są zbiegi, a w Jedlinie aż ponad 800 m przewyższenia.

zdjęcie: Andrzej Olszanowski / TriCity Trail

Patrzyłem na państwa profile RateMyTrail i od kilku lat bardzo często startujecie w górach, szczególnie dużo w Szklarskiej Porębie. Nie prościej z tego wybrzeża przeprowadzić się w góry? (śmiech)

M: To prawda, Szklarska stała się ostatnio naszą ulubioną miejscowością, a Karkonosze ulubionymi górami. Oprócz biegów jeździmy tam też na biegówki.

A: Myśleliśmy kiedyś o przeprowadzce, nawet szukaliśmy tam mieszkania, ale w pewnym momencie nam przeszło. Też kochamy morze. Uznaliśmy, że to bardzo dobre miejsce do życia i stąd dobrze się wyjeżdża i dobrze się tu wraca.

M: Ze Szklarskiej byłoby ciężej dojechać w inne góry.

Jak w Państwa życiu pojawiły się góry oraz bieganie?

A: W młodości uprawiałem kolarstwo, a na studiach zacząłem jeździć w Tatry. Spędzałem tam większość wakacji. Dużo i szybko chodziłem, więc w ramach przygotowań zacząłem biegać. Później po pracy, żeby się zmęczyć, to na rowerze musiałem przejechać ok. 100 km, co zajmowało dużo czasu, a biegania wystarczyło 15–20 km. Biegania pochłania dużo więcej energii.

M: Mąż faktycznie biegał, odkąd go poznałam. Na początku jeździłam z nim, a później razem z dziećmi, jako kibice na jego maratony na Stadionie Dziesięciolecia. Traktowaliśmy to jako rozrywkę dla całej rodziny.

Później chodziłam na spacery po pracy dla relaksu, pojawiły się marszobiegi. W pewnym momencie Maciek zaczął mnie gorąco namawiać do wystartowania w imprezie. Uważałam, że nie mam ducha sportowego, ducha rywalizacji, ale tak namawiał i namawiał, więc uległam. Wystartowałam i mnie wciągnęło!

Takie zajmowanie się trójką dzieci potrafi być chyba bardziej męczące niż maraton w dobrym czasie?

M: Nie było to takie uciążliwe. Dzieci się dobrze chowały, nie chorowały. Czasami tylko marudziły, szczególnie jak wyciągaliśmy je na wycieczki.

A: Często rano chodziliśmy spokojnie całą rodziną, później dzieci zostawały w pensjonacie, a my szliśmy na szybki spacer albo ja sam już na trening biegowy. Tatry, Sudety, Bieszczady.

M: Karolina miała sześć lat, jak robiliśmy z nią po 30 km: sama, potem na plecach. Spanie po schroniskach na podłodze. Wszystko z jej udziałem. Pewnie dlatego teraz biega Setki Komandosa. (śmiech)

No właśnie. Takie wyczyny często mogą zniechęcić dzieciaki do sportu na całe życie, a tu Jagoda biega maratony, Karolina górskie ultra, Maciek reprezentował Polskę na mistrzostwach Europy i świata w duatlonie.

A: Do niczego ich nie namawialiśmy. Na początku były wyjazdy w góry i chodzenie. Ogromny opór, strajki i negocjacje. Cały czas widziały moje treningi, jeździliśmy wspólnie na zawody i tak to się zaczęło. W szkole średniej bywało różnie, ale później wrócili do tego.

M: No i teraz to nawet dzieciaki nas wyciągają. Często dzwonią i namawiają: zapiszcie się tu, tam jeszcze niższa opłata, tu może pobiegniemy razem. Ostatnio całą piątką udało nam się pobiec w Morągu trzy lata temu.

Wróćmy do Państwa biegania. Widzę, że pani Maria pierwszy raz wystartowała w 2006 r. i od tego czasu ukończyła ok. 130 różnych biegów, natomiast pan Andrzej... III Międzynarodowy Maraton Pokoju z września 1981 – czas 3:05.

(pan Andrzej sięga po gruby zeszyt i przekartkowuje) A: Notuję wszystko właśnie od 1981 r., bo wcześniej to biegałem tak po prostu. Tak, to był mój pierwszy start. Natomiast najlepszy maraton to pięć lat później w Toruniu: 2:52:55.

zdjęcie: Andrzej Olszanowski / TriCity Trail

Liczę, że w sumie to ma Pan 350 różnych biegów.

A: Dokładnie to 504 biegi, 180 półmaratonów i 92 maratony. Ostatni cztery lata temu w Poznaniu. I niestety jedyny powyżej czterech godzin. Powiedziałem sobie, że to już za długo się biegnie.

Nie będzie dokręcania do okrągłej setki?

A: Nie, już mi na tym nie zależy. Wolę biegać półmaratony, bo przecież dwa i tak dadzą pełny maraton. (śmiech) Tych połówek będzie jednak więcej niż 180, bo dochodzą biegi dłuższe, jakieś trzydziestki i tak dalej. Generalnie to z obliczeń wychodzi mi, że teraz okrążam trzeci raz Ziemię – starty plus treningi.

Niesamowite! Zastanawiam się, jak po tylu latach biegania dalej utrzymywać motywację i cieszyć się tym bieganiem, czerpać frajdę? Można powiedzieć, że widział Pan w bieganiu wszystko.

A: Nie no, dalej czuję satysfakcję. Samo wyjście do lasu jest motywacją, by trenować do zawodów. A pojechanie na zawody to po prostu czysta radość z kontaktu z ludźmi, innymi biegaczami.

M: No tak jeździmy. Dzisiaj byliśmy na samodzielnym biegu na orientację, gdzie jest trasa, drukuje się mapkę i biegnie. W weekend startowaliśmy w Pucharze Polski w nordic walking w Koszalinie.

A: Moich kolegów jest po prostu coraz mniej, tych z dawnych lat. Pomimo że ultra nigdy nie biegałem, to mogę mówić, że jestem ultrasem, bo chodzi o czas samego biegania, a nie długości biegu.

To jak państwa oczami zmieniło się całe bieganie masowe w Polsce na przestrzeni tylu lat, głównie mam tu na myśli atmosferę biegów.

M: Właśnie ostatnie lata zauważyliśmy, że atmosfera w biegach górskich wśród zawodników i organizatorów jest zupełnie inna niż na asfalcie. Przyjemnie się spędza czas – nie tylko w naturze, lecz także w towarzystwie na mecie, czeka się na ostatnich zawodników. Na asfalcie tego nie ma. Organizator szybko zwija barierki, wszyscy do samochodów i koniec.

A: W niektórych biegach ulicznych startuje tysiące biegaczy, ciężko jest nawiązać jakąkolwiek więź. A kiedyś to te maratony warszawskie zmieniały się w pikniki. Ludzie na stadionie siedzieli, odpoczywali.

Zmienił się też poziom sportowy. Kiedyś maratony kończyły się na czasach 4–5 godzin i to były słabe czasy. Dlatego tak mi zależało na tym dystansie. Nie trenowałem w klubie, ale przed każdym maratonem miałem wszystko dobrze rozpisane, bazując na szkole Jana Mulaka.

Jak na Państwa bieganie i całą aktywność patrzą znajomi?

M: Mamy sąsiadów w podobnym wieku i przez nich jesteśmy dobrze postrzegani. Zawsze zaczepiają, pytają, gdzie wyjeżdżamy tym razem, gdzie ostatnio biegaliśmy i tak dalej. Jednak naśladowców za wielu nie mamy. Czasami ktoś z rodziny chciał pobiegać, ale szybko mu przechodzi: albo kontuzja, albo bieganie staje się nudne. Kiedyś to byli jeszcze męża koledzy, a teraz to mamy dużo młodszych znajomych. Kolegów Maćka. (śmiech)

Na imprezach rodzinnych temat biegania potrafi zdominować wszystkie inne. Wtedy staram się rozmawiać o czymś innym, by ta dalsza rodzina nie miała naszej piątki dość. (śmiech)

zdjęcie: Magdalena Sedlak / Ultramaraton Babia Góra

A co ze zdrowiem?

A: Ogólnie formę mamy dobrą. Są jakieś drobne bóle, ale poważnych kontuzji przez te wszystkie lata nie mieliśmy. Bóle kolan, ale to nie jest kontuzja, to coś normalnego, co się przeżyje.

M: Na zdrowie nie narzekamy, tylko by nadal służyło. Ale czy to jest zasługa biegania? Pewnie wpływa na to wiele czynników. Jak czasami rozmawiam z koleżankami, to one mają problemy z chodzeniem po równym, a my jakoś po tych lasach i górach sobie radzimy.

A: Nie mamy problemu w górach, gdzie trzeba coś przeskoczyć, ominąć, zbiec bez jakiejś wielkiej ostrożności. Po prostu chodzi o aktywność, bo jeśli człowiek dobrze się rozsiądzie, to już nie wstanie. Z technicznego punktu widzenia – a zajmowałem się silnikami okrętowymi – to wiem, że silnik musi cały czas pracować. Nawet jeśli na wolnym morzu, to trzeba od czasu do czasu przygazować, by się wszystkie kolektory i zwory przedmuchały i wszystko dobrze dalej działa. Tak samo jest z człowiekiem. (śmiech) No i chodzi o intensywność, żeby się spocić, żeby serducho trochę mocniej zabiło. Same spacery nie wystarczają.

To jaki jest ten sekret, by tak długo i w zdrowiu cieszyć się bieganiem?

(Pani Maria spojrzała na Pana Andrzeja i zapadła chwilowa cisza)

M: To chyba tkwi w charakterze. Jesteśmy cierpliwi, nie oczekujemy dużych osiągnięć w bardzo krótkim czasie. Jesteśmy długodystansowcami też w życiu.

A: Sekretem może być to, że jesteśmy otwarci. W ogóle. Na innych ludzi, organizatorów biegów, na miejsca, w które jeździmy.

M: Tak, otwarci na nowe doświadczenia i cieszenie się z ruchu. Mamy w sobie ciekawość, że jutro może być coś nowego, coś warto zobaczyć, przeżyć. Kogoś poznać.

To macie państwo takie miejsce lub bieg marzenie?

A: W ostatnim numerze ULTRA przeczytałem o biegu w Supraślu. (Bison Ultra Trail – przyp. red.) Tam jeszcze nie byliśmy.

Myślałem, że pojawią się jakieś Dolomity... a tu Supraśl!

M: No właśnie, o tym mówiliśmy wcześniej! (śmiech)

rozmawiał Maciek Skiba

A nasza redakcja z okazji niedawnej ultrarocznicy naszych rozmówców przesyła ULTRA-koszulki w prezencie, licząc, że w ten sposób łatwiej wyłapiemy państwa Marię i Andrzeja na jakimś ultra-afterparty.

Tekst ukazał się w Magazynie ULTRA#41 dostępnym już jedynie w e-wersji na publio.pl