Osiem kawałków banana, trzy małe snickersiki, paczka sezamków, trochę arbuza, kilka kubków coli i duuuużo wody. To mój prowiant na tegorocznym CCC. Na szczęście nie cały – na trasie zjadłem też tuzin naturalnych żeli energetycznych Spring. I wiecie co? Nie wyobrażam sobie, żeby przyszłoroczne UTMB polecieć na czymkolwiek innym! (fot. Aneta Mikulska)
Żele energetyczne to coś, z czym zawsze było mi nie po drodze. Wiedziałem, że trzeba je jeść, bo bez nich człowieka zawsze w końcu odetnie. Jednocześnie czułem od nich odrzut – bo lepkie, bo słodkie, bo chemiczne. Testowałem wiele różnych smaków i konsystencji, ale bez względu na markę miałem je w zanadrzu tylko z rozsądku.
Kiedy biegałem wolniej, problem był mniejszy, bo mogłem się – nomen omen – posiłkować normalnym jedzeniem. I tak np. Łemkowynę 2014 przeczłapałem na kanapkach, zupach, bananach i czekoladzie. Tak samo Grań Tatr rok później. Na Biegu Templariuszy w 2016 r. coś w siebie wcisnąłem, ale generalnie żeli w moim ultrajadłospisie unikałem jak ognia. Ale teraz, kiedy trenuję, biegam więcej i szybciej, musiałem zamienić buły z serem na paliwo odrzutowe. Tylko co wybrać, skoro do niczego nie miałem przekonania?!
Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, życie pisze najlepsze scenariusze. Wiosną tego roku na targach Półmaratonu Warszawskiego poznaję Marcina Zienkiewicza, który próbuje mnie przekonać, że ma w ofercie rewolucyjny produkt oparty tylko na naturalnych składnikach. „Która to już rewolucja...”, myślę sobie i promocyjny pakiet redakcyjny przyjmuję z wdzięcznością, ale bez przekonania. Zestaw żeli Spring musiał odczekać swoje – Wielką Prehybę i MP na Śnieżce poleciałem jeszcze na starych zapasach, za to czas na prawdziwy test przyszedł na początku lipca w Pirenejach.
Trzyetapowy Pirineos FIT okazał się perfekcyjnym poligonem doświadczalnym. Na każdym etapie jadłem po cztery–pięć żeli – głównie Long Haule (o smaku masła orzechowego), ale też Power Rushe (śliwka) i Hill Aidy (mango + kofeina). Trochę źle wyliczyłem, bo wydatek energetyczny w najwyższych górach Hiszpanii był jednak ogromny i przydałby mi się dodatkowy żel na każdej trasie, jednak oprócz tej niewielkiej wpadki żywienie zagrało perfekcyjnie. A trzeba wiedzieć, że Pirineos FIT to bieg, gdzie między startem a metą nie ma żadnego punktu z jedzeniem. Po tej przygodzie byłem pewien, że żele Spring wezmę ze sobą także na CCC!
Przed startem upchałem ich do plecaka chyba ze 20. Chciałem jeść jeden na godzinę (lub częściej), a moje spontaniczne szacunki wskazywały, że w Chamonix będę po 15–20 h tułaczki po Alpach. Ostatecznie dotarłem do Chamonix po niecałych 16 h. Co ciekawe – najedzony i pełny energii. Duża w tym zasługa springów, którym za zasługi na „Drodze do UTMB” przyznaję osobistą gwiazdkę Michelina! Na deser miska rosołku w namiocie pod kościołem, dwa opakowania specyfiku Spring McRaecovery (od nazwisa Sally McRae, zawodniczki Nike Trail Team, która wpadła na metę UTMB dobę po mnie) i wreszcie można było odpocząć!
Po tym przydługim (ale potrzebnym) wstępie czas na wyjaśnienie, skąd się ten cały Spring wziął i dlaczego warto go wypróbować.
Marka Spring powstała trzy lata temu z inicjatywy Rafała Nazarewicza i Wojtka Goleniewskiego. Rafał jest absolwentem AWFiS w Gdańsku, posiadającym tytuł doktora nauk o żywieniu człowieka. Obecnie pracuje w Vanderbilt University Medical Center, gdzie otrzymał grant na badania nad metabolizmem. Przy czym Rafał jest nie tylko naukowcem, lecz także czynnym ultrasem (ukończył m.in. stumilowego Zion 100). Łącząc sportową pasję z tematyką żywienia sportowców wyczynowych, zauważył u nich problemy, wynikające z nieprawidłowej diety (przede wszystkim podczas wysiłku, ale też pomiędzy ćwiczeniami). W końcu postanowił poświęcić się poszukiwaniu złotego środka, który pomoże osiągać im lepsze wyniki bez negatywnych efektów ubocznych. W tym celu w 2014 r. wraz z Wojtkiem Goleniewskim rozpoczęli działalność pod nazwą Spring Sports Nutrition LLC:
„Jako Spring postanowiliśmy opracować najlepszy naturalny produkt, który zaspokoi potrzeby uzupełnienia energii podczas długotrwałego wysiłku fizycznego na poziomie wyczynowym bez negatywnego działania na układ pokarmowy. W efekcie powstały trzy rodzaje produktów energetycznych, stworzone w 100% z naturalnych, nieprzetworzonych składników. Na dodatek okazały się bardzo smaczne”, opowiada Rafał. „Produkty Spring nie zawierają żadnych sztucznych składników, konserwantów, dodatku cukrów prostych, a węglowodany, dostarczające energię pochodzą tylko z naturalnych produktów, które możemy spotkać w codziennej diecie. Dzięki specjalnie opracowanej recepturze nasze produkty nie powodują problemów żołądkowych, charakteryzują się niską osmoralnością (są bardzo łatwo wchłaniane przez organizm podczas procesu trawienia), nie powodują nagłych skoków cukru we krwi, ani tzw. sugar crash”.
Ambasadorką marki w Polsce jest Patrycja Bereznowska, utytułowana ultramaratonka, która ze wsparciem Spring zdążyła już dwukrotnie pobić w tym roku rekord świata w biegu 24-godzinnym (w Łodzi i Belfaście). Ciekawe, że Patrycja zaczęła współpracować z polskim oddziałem firmy po tych samych targach, na których i ja po raz pierwszy spotkałem Marcina Zienkiewicza. Patrycja sprawdziła skład, wzięła kilka żeli na próbę i... w naturalny sposób zawiązała się trwająca do dziś współpraca:
Od samego początku moich startów w biegach ultra bardzo dużą uwagę przykładałam do odżywiania. Zawsze dużą część mojej diety startowej stanowiło normalne jedzenie, np. pierogi ruskie. Wciąż jednak szukałam rozwiązania prostego, niezawodnego, a jednocześnie dostarczającego dużą dawkę kalorii bez ryzyka podrażnienia przewodu pokarmowego. Żele Spring okazały się strzałem w dziesiątkę. To pierwszy produkt o odpowiedniej (łatwej do przełknięcia) konsystencji, pysznym, niezbyt słodkim smaku i nieszkodzący żołądkowi. Na biegach z przyjemnością wybieram pomiędzy trzema opcjami: mango z kofeiną, śliwką i ulubionym masłem orzechowym. Patrycja Bereznowska, czołowa polska ultramaratonka
Żele Spring testowali w ostatnich miesiącach również stały współpracownik ULTRA Kuba Krause oraz mocny biegacz górski z Zakopanego – Rafał Klecha:
Używam żeli Spring, bo... działają. Nie powodują sensacji żołądkowych, nie ma zgonów ani strzałów energetycznych. Mają dobry smak i dobre smaki. Generalnie nudna opinia, ale przecież o to właśnie chodziło – żeby nic się nie działo!
Kuba Krause, redaktor serwisu Bieganie.pl
W końcu odkryłem żele, które odczuwalnie działają i można je jeść niemal w nieskończoność. Testowałem je na długich treningach w Tatrach, pomogły mi podczas Biegu Rzeźnika czy DFBG, gdzie nie miałem żadnych kryzysów energetycznych. Mój partner z Rzeźnika, bez ich uprzedniego testowania, stwierdził, że naprawdę działają i smakują. Jeden lekko kwaśny, drugi słony, trzeci słodkawy. Po zjedzeniu jednego masz ochotę na następny, nie tak jak w przypadku większości, gdzie na siłę musisz wciskać kolejne. Łatwo się otwierają, nie ma problemu z wyciśnięciem ich do końca, nie lepią się. Niestety są drogie i jak ktoś będzie z nich dużo korzystał, to może go szarpnąć po kieszeni. Ale moim zdaniem warto wydać kilka złotych więcej i nie martwić się o żołądek.
Rafał Klecha, właściciel Daczy Turysty i Biegacza w Zakopanem
Wśród zagranicznych ultrasów z marką Spring związani są m.in. Sage Canaday i Sally McRae, czyli naprawdę grube ryby w amerykańskim świecie ultratrailu. Na tę chwilę żele polsko-amerykańskiej firmy są u nas dostępne w internecie i można je zamówić na stronie Myspringenergy.pl. Redakcja ULTRA poleca ze smakiem i czystym sumieniem!
Materiał powstał we współpracy z marką Spring.
Tekst: Mikołaj Kowalski-Barysznikow
***
Cała oferta SPRING ENERGY jest dostępna TUTAJ.