Zosia Wawrzyniak. Gdy sama nie biega, to o bieganiu pisze. Blog Kobietybiegaja.pl prowadzi wspólnie z przyjaciółką Magdą.
Na początku była tylko myśl w głowie, która w odpowiednim momencie została wypowiedziana na głos: „Też bym chciała kiedyś zrobić taki bieg, którym komuś pomogę”. Te słowa skierowałam do Marcina, zbierając na poznańskiej Cytadeli taśmy znakujące bieg dla Nepalu. Marcin od dawna miał w głowie podobny pomysł, więc natychmiast podchwycił temat. I dobrze. Gdyby nie on, prawdopodobnie bym stchórzyła i nie pisałabym teraz tego tekstu. Nie byłoby o czym.
A jest, bo ultraHELp – tak nazwaliśmy nasz bieg – okazał się wspaniałym wydarzeniem, które zostanie w mojej głowie na zawsze. Nazwa biegu nie była przypadkowa – ultra, bo taki dystans, Hel, bo tam wystartowaliśmy i „help”, bo postanowiliśmy pomóc chorej na białaczkę dwuletniej Kornelce (w skrócie: można było typować nasz dystans, a każde typowanie to 10 zł dla Kornelii). Chcieliśmy spróbować pokonać trasę Hel–Gdańsk biegiem. Ambitne wyzwanie, biorąc pod uwagę, że żadne z nas nie przebiegło w życiu więcej niż 60 km. To był kameralny bieg ultra, w którym udział wzięło dwóch biegaczy (Marcin i ja) oraz Ada, czyli nasze wsparcie na rowerze.
Niesamowitą pomoc mieliśmy również od osób, które spontanicznie dołączyły do akcji. Z dnia na dzień działo się coraz więcej, wiedziałam, że to musi się udać. Kiedy w punktualnie o godzinie 21 wyruszyliśmy z samego końca Półwyspu Helskiego, czułam, że to będzie coś pięknego. Start nocą był dodatkową atrakcją, którą sobie wymyśliliśmy. Po pierwsze, spodziewaliśmy się w ciągu dnia upałów (tych nie było, noc też nie należała do najcieplejszych), po drugie, nikt z nas nigdy nie biegł w nocy. I to była jedna z najlepszych decyzji, jaką mogliśmy podjąć – dzięki ciszy i pustce te nocne kilometry miały niesamowity klimat. To wszystko było takie intymne, takie nasze. Wschód słońca witaliśmy w przepięknym rezerwacie przyrody Beka, coś wspaniałego! Robiliśmy sporo przerw, nie spieszyliśmy się, bo w naszym przypadku nie chodziło o czas, a o kilometry. I udało się! Po 16 godzinach dotarliśmy do Gdańska, w którym planowaliśmy zakończyć bieg. Kto by pomyślał (ja na pewno nie!), że kiedykolwiek przebiegnę setkę?! A jednak, udało się. Zrobiliśmy to i dzięki wspaniałej współpracy naszej trójki pokonaliśmy 102,4 km. Każdy w stu procentach dla Kornelii i jej zdrowia!
Zawsze powtarzam „Collect moments, not things”, a ultraHELp był właśnie takim szesnastogodzinnym zbieraniem pięknych momentów i widoków, których nawet zdjęcia w pełni nie oddadzą. Jestem pewna, że to dopiero początek i wkrótce wymyślimy coś nowego. Stay tuned!
Marcin Wacko. Biega od pięciu lat i nadal go to bawi.
Kiedy wpadliśmy na pomysł ultraHELp, chyba nie do końca zdawałem sobie sprawę, na co się porywamy. Na początku chciałem być twardzielem i mówiłem coś o biegu 24-godzinnym. Ja, żółtodziób, który nie przebiegł nigdy dystansu dłuższego niż maraton. Całe szczęście Zosia, doświadczona ultraska, szybko sprowadziła mnie na ziemię. Jak zwykle miała rację. Stanęło więc na setce z Helu do Gdańska. Spodobał mi się pomysł biegu nocą, który podobnie jak dystans 100 km miał być dla mnie nowym doświadczeniem.
Po dopięciu szczegółów logistycznych pozostało tylko modlić się o pogodę i nagłaśniać całą akcję tak, by zebrać jak najwięcej pieniędzy.
W piątek przed biegiem pojechaliśmy odwiedzić Kornelkę, główną bohaterkę wydarzenia. To spotkanie dało mi dużo motywacji i siły na bieg, podobnie jak pięć kawałków pysznego ciasta jej mamy.
W końcu przyszedł ten dzień. Chyba jednak niezbyt żarliwie się modliliśmy, bo pogoda nie rozpieszczała. Wiało, było chłodno i zanosiło się na ulewę. Nie tak to sobie wyobrażaliśmy. Cały bieg to ciekawe przeżycie. Po drodze było wszystko: wiatr, zimno, deszcz, było gwiaździste niebo i romantyzm szumu fal, była ciemność i pustka, a potem wschód słońca, nowy dzień i momentami nawet upał. Było dużo śmiechu i dużo rozmów, były też kilometry w ciszy. Były chwile kryzysu i bólu, były chwile odrodzenia. Była radość i relaks, ale też złość i nerwy.
Szczerze mówiąc, od początku nie wątpiłem w to, że uda nam się przebiec setkę. Raz tylko mieliśmy chwilę zawahania, kiedy po 70 km jedno z naszych sześciu kolan zaczęło się buntować. Całe szczęście udało się dobiec do Gdańska i przekroczyć magiczną barierę 100 km.
Ja wiem, że dla większości ultrasów płaskie 100 km w 16 h to żaden wyczyn, ale zrobienie z tego tak dużego wydarzenia, nagłośnienie imprezy na taką skalę, osiągnięcie takiego zasięgu, porwanie tylu ludzi i zebranie takiej kwoty (prawie 13 tysięcy złotych!) to naprawdę ogromny sukces, którego chyba nikt z nas się nie spodziewał. Wiemy, że było warto, bo #dobropowraca, no i będzie co wspominać na starość.
Ada Lenkowska. Studentka architektury z zamiłowaniem do miękkich ścieżek leśnych, długich dystansów i szosy. Lubi czarną kawę i podróżowanie.
Kiedy Zosia i Marcin powiedzieli mi o swoim pomyśle, podobno zaświeciły mi się oczy. Nic w tym dziwnego, od razu mi się spodobał. Gigantyczny na swoją miarę, dla nas trochę ekstremalny, bo gdy zaczynaliśmy o zachodzie słońca, niemal od razu przyszła noc. Jednak dla mnie była to szczególnie przyjemna przygoda, bo w końcu mogłam wykręcić dużą liczbę kilometrów na dwóch kółkach, a zafascynowanych rowerem znajomych mam zdecydowanie mniej niż tych biegających.
Może to dziwne, ale z początku nie miałam żadnych obaw, nie potrzebowałam czasu na przemyślenia. Cały czas mam w głowie swoją reakcję i głośno wykrzyknięte „Jadę z wami!”. Lubię wyzwania, one uzależniają, ale i przez nie miesiące mijają nieubłagalnie. Najpierw wyczekuje się tego jednego dnia, gdy już przychodzi, mija szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał. Dlatego w tym wszystkim najbardziej lubię przygotowywania i wyczekiwanie. Jak nauczymy się tym cieszyć i korzystać z tego, to dopiero jest frajda! Dla mnie słowa „Droga ważniejsza niż cel” są na co dzień bardzo ważne.
Odnosząc się właśnie do tej sentencji, najbardziej doceniam to, co działo się przed. Od graficznej obróbki tematu, po pomoc płynącą ze strony sponsorów i aktywność na facebookowym profilu naszego wydarzenia (ogromny szacunek za zaangażowanie innych, czuliśmy, że na ten dzień nie czekamy wyłącznie my). Najpiękniejszy był jednak wieczór przed startem, gdy spotkaliśmy się z Kornelią i jej rodzicami. Było widać, ile radości i energii daje jej możliwość przebywania w domu. Wtedy pomyślałam sobie, że będziemy napierać. Będę ich tam ciągnąć, śpiewać, gadać, byle kilometry uciekały, by zebrać ich jak najwięcej, byle ta mała dziewczynka jak najszybciej znalazła się w domu na stałe. To spotkanie było dla nas nagrodą za cały miesiąc ciężkiej pracy przed startem. Właśnie od tego momentu rozpoczął się nasz ultraHELp.
Małe obawy pojawiły się dopiero przed samym startem. Często tak mam – luźna głowa, a tu nagle niepokój. Wiedziałam, że moi biegacze dadzą radę, w końcu nastawialiśmy się na przygodę, poza tym to twardziele. Obawy związane były z zapowiadaną deszczową pogodą. Nie przeszkadza ona aż tak podczas biegu, ale przy jeździe na rowerze, jeszcze w tempie biegacza i to w środku nocy, mogła stanowić dla mnie wyzwanie. Oczywiście padało, było mi koszmarnie zimno, ale zawsze staram się zaciskać zęby i nie rozmawiać o swoim bólu, zwyczajnie robię swoje. W końcu to oni biegli po nielubianym przeze mnie asfalcie, bo ja lubię jak jest miękko, piach i las dookoła, mieli więc gorzej! Cały ich bieg zleciał mi bardzo szybko, a to było przecież 16 godzin siedzenia na tyłku (w moim przypadku) i powolna jazda. Nic nie bolało, a w głowie pozostały same dobre wspomnienia, śmieszne sytuacje i fakt, że to był w 100% nasz czas. Dzięki tym wszystkim, którzy też nie przespali nocy, czuliśmy jeszcze większą moc!
UltraHELp 2017
Dlaczego zdecydowaliście się na powtórzenie akcji?
Zosia: Gdy organizowaliśmy pierwszą edycję ultraHELp, chyba nikt z nas nie spodziewał się takiego sukcesu. Przede wszystkim zebraliśmy bardzo dużo pieniędzy dla małej Kornelki, poza tym udało nam się przebiec najdłuższy dystans w życiu! Najpiękniejsze w tym wszystkim było jednak to, że włączyło się do tej akcji tyle osób. Znajomi i nieznajomi śledzili nas i byli z nami całą noc. Poza tym wszyscy pokazaliśmy, że ludzie naprawdę lubią pomagać, czasami trzeba tylko odpowiedniego bodźca i chyba dlatego pomysł, aby działać dalej i robić dobro.
Dlaczego tym razem Poznań, a nie np. z Bieszczad na północ?
Bo pewnie każdy by się tego spodziewał. (śmiech) A tak na poważnie, to była po prostu pierwsza myśl, która pojawiła się w naszych głowach i od razu poczuliśmy, że to jest to. Jesteśmy tego świadomi, że kręcenie kółek będzie męczące (wydaje mi się nawet, że będzie to trudniejsze od zeszłorocznej trasy), ale w tym roku chcieliśmy dodać mały bonus, którym jest możliwość dołączenia do nas. Nie chcieliśmy robić tego samego, a dzięki temu, że będzie można pobiegać z nami, druga edycja ultraHELp będzie wyjątkowa. Te Bieszczady, to może za rok?
Tym razem też lecicie w trójkę?
Jasne, podstawowy skład się nie zmienia. My z Marcinem biegamy, Ada trochę biega, trochę jeździ na rowerze, trochę dba o nasz punkt żywieniowy. Jednak – o czym już wspomniałam powyżej – jesteśmy przygotowani na to, że nie będziemy biegać sami, a z osobami, które do nas dołączą. Wygląda na to, że będzie ich naprawdę sporo. Sami jesteśmy ciekawi, jaka grupa się uzbiera! Nie możemy się już doczekać.
Czyli można się do Was przyłączyć na trasie?
Tak, jak najbardziej. Jest to wręcz wskazane! Można przyjść i pobiec kilometr, można przyjść na spacer, można przyjść i pobiegać z nami kilka godzin. To jest dodatkową atrakcją tegorocznej edycji i liczymy na spore wsparcie, które na pewno będzie nam potrzebne. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że nie każdy będzie mógł dotrzeć do Poznania, dlatego zachęcamy również do wirtualnego biegania z nami. Z tej okazji przygotowaliśmy nawet specjalną plakietkę, którą pobrać można na stronie wydarzenia.
Czy macie jakieś założenia odnośnie do dystansu, który chcecie pokonać?
Pobiegniemy tyle, na ile nas stać. Chyba mogę śmiało powiedzieć, że zarówno Marcin, jak i ja zawsze dajemy z siebie 100%. Jeżeli do tego w grę wchodzi jeszcze pomoc, to zrobimy wszystko, aby pomóc z całych sił. Mamy w głowie pewne myśli, ale nie możemy ich zdradzić, bo zepsujemy całą zabawą z typowaniem.
Ktoś poza Adrianną będzie Was wspierał na trasie?
Adrianna będzie największym wsparciem, poza tym wiele osób zadeklarowało już swoją obecność. Wiemy też – a to cieszy nas bardzo – że nad Rusałką pojawi się mała Ania z rodzicami. Ona będzie chyba największym wsparciem i motywacją, by wytrzymać do zachodu słońca.
Powodzenia!
Link do strony na FB: UltraHELp
Link do wydarzenia UltraHELp2: klik
Więcej informacji o Ani znajdziecie tutaj: Ania - nie dam się rakowi, chcę stanąć na dwie nogi
Wpłaty darowizny można dokonywać na konto Fundacji
PEKAO S.A.: 72 1240 3220 1111 0000 3528 6598
Z dopiskiem: Dla Anny Piotrowskiej