Ci mądrzejsi mówią, że lepiej nie stawać, żeby się nie rozsypać. No i racja. Stanęliśmy obaj. I trupy z szafy wyleciały. No bo ile można było ciągnąć na kredyt?
Tekst: Filip Bojko
Zdjęcie główne Piotr Dymus, zdjecia w tekście archiwum autora.
Moje lewe kolano wolało o artroskop już dobrze ponad dekadę. Deskorolka i piłka dały po garach. Do tego „dzieści” startów maratońskich po betonie i ultra po górach, więc w końcu organizm powiedział: „Synek, zjazd do bazy, skończyło się rumakowanie”. Ortopeda po IRM powiedział, że mam „piękny bajzel” w lewym kolanie i jak nie zrobimy porządku, to za dekadę będzie proteza. Słodko, co? No a jak zrobimy, to nie znaczy, że będzie można gnać znowu. Finito z klepaniem. Chrząstka tak wystukana jak amortyzatory w 25-letnim polonezie. To już nie kwestia powrotu do sportu, tylko do codziennego funkcjonowania w przyszłości. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Szczęśliwie poskładano mnie fachowo. Właśnie mija rok od operacji i kilka miesięcy od pełnego obciążenia. Jest rower i w piłkę w wersji emeryckiej można pokopać. Na basen jakoś nie mogę dotrzeć od paru lat. Natomiast o bieganiu w ogóle nie ma mowy. No, ale w moim przypadku bieganie po asfalcie z 13-letnim Etosiem to byłby lekki absurd. Po pierwsze, z gór na beton się nie wraca. Po wtóre, umęczanie 13-letniego psiego ultrasa zakrawałoby na jakąś chorą ambicję dwunogiego kolegi. Stwierdziliśmy, że wystarczy. Trzeba po prostu odpuścić, bo nie będziemy świrować, żeby na jakichś zawodach Etosiowi wysadziło korki na amen. Przecież wiadomo, że to taki charakter, że nigdy nie odpuści. Decyzja zgodna.
Zostały nam ultraspokojne spacery i pływanie w jeziorze. W międzyczasie w naszej chałupie pojawiła się Tola, która ze swoim przyszywanym psim bratem chodzi dziarsko na spacery i czyta mu wszystkie swoje książki, oczywiście po indiańsku – Tola ma dwa lata. Pieskomandos dorobił się ortopedycznego wyrka dla psa-staruszka. Poleciały mu górne kły i kilka trzonowców. Słuch też siadł, oczy zaszły mgiełką. Śmiejemy się, że dziś chyba niekoniecznie by go zaprosili do „Dzień Dobry TVN”. Niemniej jednak nadal to jeszcze sprawny i zawsze wesoły kompan. Przecież nie zmienisz natury człowieka, ani tym bardziej psiaka. Straszy tylko trochę oddechem. Tak sobie bumelujemy w wolnym czasie, wspominając całą ferajną wspólne chwile w górach. To był kawał fantastycznej przygody. Fajni ludzie, zawsze klawo, śmiesznie i radośnie. Na pewno jeszcze ruszymy razem w terenową traskę. Tylko ja na gravelu, zaś Etopiryna w przyczepce! Jest niebezpiecznie wierzyć, że wszystko trwa wiecznie.
Ultrauściski!
Psubraty
Tekst ukazał się w magazynie ULTRA#23 (maj/czerwiec 2019)