Redakcja KR

Ultra jest kobietą 

08.03.2022

W biegach ultra, tak jak generalnie w sporcie, nie ma barier płci. Na startach biegów ultra można spotkać zarówno mężczyzn, jak i kobiety, tych ostatnich jest wciąż coraz więcej i więcej. Ale kobiety tworzące tę wyjątkową ultraspołeczność to nie tylko biegaczki. Gros z nich to prężne i pełne energii do działania organizatorki, oddane i pomocne wolontariuszki, animatorki biegowych aktywności, fotografki, trenerki i propagatorki biegania i związanego z nim zdrowego stylu życia, a przy tym mamy, partnerki, spełnione kobiety biznesu.

Opracowanie: Ola Belowska, James Kamiński, zdjęcie główne: Zosia Krawczyk

Chcieliśmy Wam w tym numerze (teks pochodzi z Magazunu ULTRA#34) pokazać tę kobiecą stronę ultra, ale niekoniecznie skupioną wyłącznie na bieganiu – zaprosiliśmy do tego tekstu wyjątkowe w naszej opinii kobiety i poprosiliśmy, by każda z nich opisała swoje miejsce w polskim ultraświecie. Zapraszamy do lektury.

zdjęcie: Ewa Mazik

Magdalena Ziaja-Żebracka, dyrektorka Spotkań z Filmem Górskim, Tatra Fest Biegu i jak widać poniżej, zaangażowana w wiele różnych inicjatyw i aktywności:  

Bycie dyrektorką festiwalu Moc Gór (do 2020 roku festiwal nosił nazwę Spotkania z Filmem Górskim) to jeden z licznych moich etatów, jak również Tatra Fest Bieg i kilka innych projektów. Chociaż  stworzyłam i organizuję jeden z najtrudniejszych biegów ultra w Polsce – Tatra Fest Bieg (60 km +5000 metrów przewyższenia), to na co dzień biegam dużo, ale zdecydowanie krótsze dystanse. Z chęcią spędzałabym w górach więcej czasu, ale teraz mocno pochłania mnie życie rodzinne i bogate życie zawodowe. Zimą każdy wolną chwilę, których nie ma zbyt wiele, poświęcam na skitury. Uwielbiam chodzić ze swoimi malutkimi dziećmi, które staram się zarażać pasją do gór, lub z przyjaciółmi. Latem uprawiam kolarstwo szosowe i bieganie. Jakby tego było mało, kreuję i realizuję wiele projektów z zakresu kultury górskiej i sportowych aktywności górskich. Tylko w roku 2021 obok festiwalu Moc Gór, na którym odbywa się międzynarodowy konkurs filmowy, spotkania ze wspinaczami z całego świata, międzynarodowe zawody wspinaczkowe, organizuję nową imprezę biegową – Tatra Race Run (edycja Pucharu Świata w biegach górskich WMRA). Jest to bieg nawiązujący do Chodu Tatrzańskiego – pierwszego polskiego biegu górskiego organizowanego w 1925 r. w Tatrach (zajrzyjcie do ULTRA nr 3 lub na Kingrunner.com – przyp. red.). Inne ciekawe wydarzenie to edycja pucharu Europy we wspinaczce sportowej, które odbędzie się w Krakowie. Ponadto, bo powyżej to jeszcze mało, pracuję nad pierwszą polską platformą streamingową, która prezentować będzie filmy outdoorowe (Mockina.pl). Pośród licznych projektów wspomnieć należy również Mistrzostwa Europy we wspinaczce sportowej Małopolska 2019 – czyli najważniejsze europejskie wydarzenie sezonu.

zdjęcie: Piotr Oleszak

Ania Kautz, współorganizatorka ZUK-a i Forest Run, w naszych oczach zawsze „spokojny duch ZUK-a”, choć może wcale nie tak spokojny? 

Obywatelka świata i poszukiwaczka przygód – tak mogłabym siebie krótko opisać. Nigdy nie mogłam usiedzieć w domu, ciągnęło mnie w świat. Od nowych rzeczy zawsze wolałam nowe przeżycia. Nawet dziś, z rocznym synkiem na rękach, jestem ciągle w drodze. Zimę spędzamy w Karkonoszach, gdzie pomagam otworzyć pensjonat w Szklarskiej Porębie, ale już za dwa tygodnie lecimy do Meksyku. Podróże już dawno zdeterminowały moje życie. Świat to dla mnie otwarta książka, gdzie ciekawa jestem każdej strony. Kręci mnie przygoda, doświadczenia, przeżycia. Autostopem do Maroka, koleją transsyberyjską przez Rosję, starym mercedesem przez Afrykę Zachodnią. Zobaczyłam już bardzo dużo, ponad 70 krajów, a do tych ulubionych wracałam wielokrotnie, także jako przewodnik. Nie boję się świata. Języków obcych uczyłam się po to, aby będąc daleko, móc rozmawiać z innymi, tak jakbym była u siebie. Jedno z moich najwspanialszych przeżyć to wolontariat z dzikimi zwierzętami w boliwijskiej dżungli. Opiekowałam się małpkami odzyskanymi z nielegalnego handlu, a moi towarzysze wyprowadzali na spacery pumy, a nawet niedźwiedzia. Daleko mi do sportowca, nie gonię za wyczynami, ale lubię żyć aktywnie. Kiedy wieje, spotkasz mnie na wodzie z deską i latawcem, a kiedy nie... z pewnością będę pod wodą. Choć nurkiem zostałam już 13 lat temu, to podwodny świat nie przestaje mnie fascynować. Zimą za to ogarnia mnie białe szaleństwo. Teraz razem z małym Teosiem odkrywamy na nowo skiturowe Karkonosze.  

Niegdyś byłam przewodniczką po Meksyku, a kiedy wróciłam do Polski, otworzyłam z przyjacielem podróżniczy hostel Poco Loco. Dzisiaj w ramach Poco Loco Adventure organizuję Zimowy Ultramaraton Karkonoski, Forest Run, wyścig rowerowy – Poznańską Korbę, i kilka innych eventów. Wymagające wyjazdy czy eventy są moją pasją. Pokonywanie kolejnych trudności przynosi mi ogromną satysfakcję. Taki jest właśnie ZUK, co roku z niecierpliwością czekam na ten czas.

zdjęcie: F11 studio Maciej Jabłoński

Agniecha Wini, mistrzyni biegu pod limit – opowiada o drodze od miłości do gór ku miłości swojego życia. 

Najpierw były góry, zwiedzane niespiesznie z plecakiem, najpierw w Polsce, potem na świecie Alpy, Tien-Szan, Himalaje. Na relaksie, by mieć czas podziwiać widoki, zawsze w gronie najbliższych bab. Takie wakacyjne dziewczęce wypady na wczasy. Potem przyszło bieganie. Robiłam to z przyjemnością, jednak nigdy nie potrafiłam się porządnie rozpędzić. Wsiąkałam w biegającą społeczność i tak się dowiedziałam, że maraton po asfalcie to nie jedyne wyzwanie, w obliczu którego może stanąć biegacz. Są wariaci, którzy biegają po górach, i to na dystansach 50, 100, 150 km! Choć wciąż byłam truchtającym biegaczem, wiedziałam, że muszę spróbować – zobaczyć kilkadziesiąt kilometrów gór w ciągu jednego dnia! I tak wsiąkłam, okazało się, że moim żółwim tempem mogę zwiedzić cały Beskid Niski (150 km Łemkowyny) czy Tatry (BUGT), Sudety (KBL), Karkonosze (ZUK) i wiele innych. Zawsze kończyłam w okolicy limitu, bo im dłużej w górach, tym lepiej! Poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, z którymi przebiegłam niejeden górski kilometr, spałam w wielu salach gimnastycznych, przejechałam samochodem w aromacie przepoconych koszulek setki kilometrów. A żaden bieg ultra nie odbędzie się bez wolontariuszy – był wśród nich Wolontariusz Paweł. Historia może pięknie by się spinała, gdyby miłość rozkwitła na biegowym górskim szlaku, ale życie pisze swoje scenariusze i rozkwitła w podróży po Iranie. Od tej chwili miałam osobistego wolontariusza, co zaowocowało ukończeniem m.in. Transgrancanarii. A potem przyszedł czas na inne owoce – dwie córki i choć najmłodsza ma dwa miesiące, ja poczułam wiosnę i pierwsze przebieżki mam już za sobą. Mam nadzieję, że nie powiedziałam jeszcze ostatniego biegowego słowa i jeszcze nie raz mnie wszyscy miniecie na starcie jakiegoś ultra, a wodę na jakiejś górskiej przełęczy poda mi mąż, Wolontariusz Paweł.

zdjęcie: Ewa Frelek

Gabriela Gajdzińska, spełniona mama Anielki i Gucia, a poza tym też Łemkowyna Ultra Trail. 

Jest wtorkowe południe 10 października 2017 r. Zaplanowałam właśnie ostatni post na FB Łemkowyny, wysłałam maile, ustawiłam „odbijaczkę”, w której usprawiedliwiam swoją zbliżającą się nieobecność. Sprawdziłam, czy wszystko, co zamawiałam, na pewno jest w drodze i dotrze na czas na ŁUT. Zamykam laptopa, zakładam różowy szlafrok i idę na trakt porodowy, gdzie czeka już na mnie Krzysiek. Jestem w 38. tygodniu bliźniaczej ciąży. Za cztery dni ponad 2000 zawodników wystartuje w czwartej edycji ŁUT, a ja od przeszło miesiąca leżę w szpitalu na patologii ciąży. 

Dwie godziny później, po pięciu latach starań, zostajemy rodzicami Anielki i Gucia. Dzieci rodzą się zdrowe, duże i silne. Przewożą mnie wraz z bliźniakami na salę poporodową, na korytarzu mijamy świeżo upieczonych dziadków, wszyscy płaczemy. Doskonale pamiętam ten moment i towarzyszące mi wtedy uczucie opuszczającego mnie wieloletniego bólu i stresu. 

W sobotę, w dniu ŁUT, wypisują nas do domu. Szaleją mi chyba hormony, bo po powrocie zakładam łemko-bluzę, pakuję plecak, sprawdzam, czy ze szwami po CC wszystko dobrze i oznajmiam, że jadę do Komańczy na metę. Przyjechał nawet po mnie jeden z koordynatorów. Otrząsnęłam się dopiero, kiedy przy wyjściu zobaczyłam przerażonych tym faktem teściów. W nocy na chwilę przyjeżdża do domu Krzysiek. Widzi nas po raz drugi od porodu. W następnych dniach pojawił się u mnie jeszcze większy baby blues i wewnętrzne rozdarcie mojego męża, który bardzo chciał być z nami, ale niezbyt mógł, bo koniec Łemkowyny to tak naprawdę dopiero jej początek. Ktoś przecież musi imprezę zamknąć, posprzątać i rozliczyć. Ale po trudnych początkach przyszedł czas na piękne chwile – pierwsze uśmiechy, kroki, słowa i nieskończoność emocji, trwająca do dziś. 

10 października 2017 roku dotarłam na metę swojego prywatnego ultra, które wygrałam – zostałam mamą. Walczyłam o to wiele lat. I wiecie co? Jestem z siebie cholernie dumna, bo choć trzęsły mi się nogi i było mi źle, nie zeszłam z trasy. Na świecie jest 7,5 miliarda ludzi, a mnie udało się znaleźć takich, którzy okazali się wspaniałym supportem. 

Dziś wiem, że nie można się poddawać, kiedy na starcie nie widać końca. I że dobrze mieć wokół siebie ludzi, którzy widzą w Tobie to, czego Ty nie potrafisz zauważyć.

zdjęcie: UltraLovers Jacek Deneka

Vi Domaradzka, ultramaratonka, organizatorka oraz propagatorka wegańskiej kuchni i ekologii na co dzień.  

Jako dziecko zaczytywałam się w książkach podróżniczych i marzyłam o zwiedzaniu świata oraz podróżach. Pewnie właśnie dlatego moje życie układa się we wzór pisany kolejnymi pasjami. Zaczęło się od psów, z którymi maszerowałam po odludnych miejscach w Polsce, potem przyszły rajdy konne, dzięki którym poznałam z końskiego grzbietu Ukrainę, Kirgizję, Kaukaz, Atlas i Andy. Będąc w Argentynie, zakochałam się w tangu, któremu poświęciłam 10 intensywnych lat. Radość z przemierzania z moimi ukochanymi seterami rosnącej liczby kilometrów dała mi siłę do biegów ultra, które potem zaczęłam samodzielnie organizować. Empatia wobec zwierząt i potrzeba działań na rzecz Ziemi przerodziła się w weganizm, a tenże przyniósł mi rolę autorki kilku książek z roślinnymi przepisami. Życie jako łańcuszek zazębiających się wydarzeń, w którym przypadki mieszają się ze świadomymi wyborami – wystarczyło tylko z ciekawością powiedzieć „tak, spróbuję!”. 

Dziś przede mną kolejny etap i stworzenie przestrzeni w Gorcach, gdzie biegacz i turysta znajdzie dla siebie zaciszne schronienie. Rola Ciszy, bo tak będzie nazywać się to miejsce w „potoku” (osiedlu) Rola w Ochotnicy Dolnej, jest piękną, cichą dolinką, bezpośrednio przy szlaku na Lubań. Już od wiosny ruszy tam budowa pola namiotowego oraz sali warsztatowo-treningowej. Po porannej kawie będzie tam można śmignąć na Lubań (5 km) i wrócić na roślinne śniadanie, a potem pójść na trening jogi, zanurzyć się w gorącej bani albo przyłączyć do sadzenia ziół. To miejsce połączy moje pasje: biegi ultra, góry, dietę roślinną i ekologię. Na pewno znajdzie się też miejsce dla psiaków, a może nawet uda się przygarnąć konia.  Będzie się działo – tak jak lubię. Mam nadzieję, że czytelnicy ULTRA będą nas tam licznie odwiedzać!

zdjęcie: Karolina Krawczyk

Kasia Półtorak, twórczyni i właścicielka Polka Sport, od pięciu lat w branży odzieżowej.  

Jestem długodystansowcem. I nie mam na myśli tylko biegania. Takie mam podejście do życia. Relacje z ludźmi – wybieram intuicyjnie te rokujące na wspólny długi dystans. Praca – nie szukam szybkich sukcesów, wierzę, że wartościowe cele wymagają ciężkiej pracy i czasu. Bieganie – biegam od 33 lat i nadal sprawia mi to ogromną frajdę. Mam zamiar biegać co najmniej do końca życia. Moje bieganie zmienia się z czasem. Był okres, gdy biegałam po trzy maratony rocznie – teraz bym tego nie zrobiła. Później kilka lat z biegami ultra w górach – wielka przygoda. Teraz zeszłam na niziny i trenuję najbardziej intensywnie, ale też najmądrzej w całym moim życiu. Dystanse ultra na razie odłożyłam na półkę.  

Kolejnym długim dystansem jest Polka Sport – moja marka, którą założyłam w czerwcu 2016 r. Nie mogę uwierzyć, że to już prawie pięć lat. Budowanie marki, rozwijanie i prowadzenie biznesu, szczególnie w dzisiejszych czasach, to zadanie dla cierpliwych, wytrwałych i zdeterminowanych ludzi. I to zadanie na lata, bo efektów nie zobaczysz po miesiącu czy nawet po roku. Ważne, żeby się nie poddawać, mimo że momentów zwątpienia jest dużo – czyli podobnie jak w biegu ultra. Ludzie rzadko widzą kulisy prowadzenia biznesu, nikt nie lubi mówić o problemach, porażkach i błędach. Prowadzenie firmy to ciągłe rozwiązywanie problemów, ale też ogromna satysfakcja, gdy udaje się pchać wagonik do przodu. Ja lubię być przedsiębiorczynią, daje mi to dużo satysfakcji i mam mnóstwo okazji do uczenia się i zdobywania nowych kompetencji. Co ważne, mogę też edukować społeczność zgromadzoną wokół marki np. na tematy dotyczące ekologii czy etycznego biznesu. Ale największą radość nieustannie daje mi widok dziewczyn biegających w spódnicach Polka Sport. Wyczytałam ostatnio w mądrym raporcie o przedsiębiorczości, że 65% przedsiębiorców w Polsce zakłada własny biznes, żeby zmieniać świat. I ja zdecydowanie jestem w tych 65%.

zdjęcie: UltraLovers Jacek Deneka

Agnieszka Faron, organizatorka ultramaratonów 100 miles of Beskid Wyspowy, Przehyba Trail, założycielka grupy UltraRunning Polska, największej polskiej społeczności facebookowej skupionej wokół biegów ultra.  

Nasze życie od początku związane było z bieganiem. Teraz, gdy mamy małego synka, powoli wracam do biegania, i jeszcze wolniej do formy sprzed kilku lat, Michael biega dużo więcej, ale znajdujemy też czas, by we trójkę pobiegać wspólnie (wtedy młody siedzi w wózku biegowym). 

Na co dzień bieganie często pojawia się w naszym życiu nie tylko dlatego, że biegamy, ale właśnie dlatego, że organizujemy biegi górskie, a co za tym idzie, co jakiś czas również robimy wspólne treningi z innymi na trasach naszych biegów. Ten „mój biegowy wariat” ostatnio świruje – chce bardzo dobrze przygotować się do kolejnego indywidualnego projektu związanego z biegiem wzdłuż Wisły (Run Wisła 2021 Wisła–Kraków – 160 km non stop challenge), co zajmuje sporo czasu, ale jakoś dajemy radę. 

Jak tworzyć rodzinę z takim świrem? Póki co jakoś nam się udaje, próbujemy część naszych wspólnych i oddzielnych projektów realizować ze wsparciem drugiego. A tak poza tym, to mamy też zwykłe życie, np. właśnie jesteśmy na etapie ucieczki z miasta na wieś, w góry, gdzie będziemy mogli jeszcze bardziej i intensywniej realizować swoje projekty i spełniać marzenia.  Jednym z nich jest The Spine Ultra, który odbywa się w styczniu w Wielkiej Brytanii na dystansie ok. 450 km.

zdjęcie: Zosia Krawczyk

Karolina Krawczyk, fotografka, klimatolożka, biegaczka, zakochana w Beskidzie Niskim, kobiece spojrzenie na fotografię sportową. 

Przestawiam słowa pytania: „Czy istnieje kobiece spojrzenie na ultrafotografię?” na różne sposoby, próbując znaleźć dla nich konkretne miejsce. Szukam nici porozumienia między głową a sercem i dostrzegam, jak bardzo ten ostatni rok poturbował siły twórcze, które dają tak potężny impuls do działania. W tej plątaninie myśli, uczuć odnajduję swoje prawdy i motywy, które mnie budują, napędzają i nadają określony charakter mojej pracy. Każdy ma swój hologram, w którym mieści się jego moc. Kod, który wyraża nasze naturalne reakcje i sposoby działania. Czy dostrzegam potrzebę wyróżniania w tym tego, co kobiece? Czy w ogóle istnieją tego typu podziały? Nie znajduję jasnej odpowiedzi. Czuję, że wręcz niemożliwością jest podanie definicji kobiecego spojrzenia na ten wycinek fotograficznego świata. 

Zatrzymałam się ostatnio przy słowach wiersza Wisławy Szymborskiej Portret kobiecy 

„[…] Słaba, ale udźwignie. 

Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.  

[…] Nie wie, po co ta śrubka i zbuduje most.  

[…] Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem,  

Własne pieniądze na podróż daleką i długą,  

tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.  

Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.  

Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi. […]” 

Tyle w nich różnorodności i sprzeczności. Przypomina mi to ciągłe próby tworzenia pomostu między światami rozumu i wyobraźni, między czuciem i logicznym myśleniem. W moim fotograficznym świecie bywa, że tęsknię za człowiekiem i samotnością jednocześnie. Dzielę się całą sobą i po chwili znikam na dłużej. Odczuwam pełnię szczęścia i potworne zmęczenie. Prostuję plecy, przyspieszam krok i lecę porządnie „robić” swoją robotę, nie dorabiając do tego wielkiej filozofii. Nie, zaraz, serce drży i nie mogę przestać głosić pod nosem swoich zachwytów nad kolorem nieba czy szumem wiatru w gąszczu drzew. Naturalny ład przyrody i malutki człowiek, który biegnie na spotkanie z nią, ze swoimi motywacjami i potrzebami. Radość wypełnia mnie tak mocno, że muszę ją uzewnętrznić, zamykając chwile w kadrach. Zanurzam się w tym po czubek głowy. Najbardziej zadowolona czuję się wtedy, kiedy mam świadomość, że porządnie się napracowałam. To jest moja intencja zaangażowanie i intensywne działanie. Przez ten pryzmat spoglądam na świat ultra. Czasami tylko ta energia musi przejść w stan wyciszenia. Poprzedni rok pokazał, że nie mamy na to wpływu.