Redakcja KR

Trójkąt Sudecki SOLO

Sudety, 05.08.2020

24 lipca 2020 o godzinie 15:15 ruszyłem samotnie z rozwidlenia szlaków pod Domem Turysty w kierunku Ślęży na liczącą w teorii 380km trasę Trójkąta Sudeckiego. Jest to termin umowny i nie ma ściśle określonego szlaku, natomiast zdefiniowali go wędrowcy ubiegłego wieku jako przejście łączące szczyty Ślęży, Śnieżki i Śnieżnika i tworzące coś na kształt zamkniętego trójkąta. Ludzie, którzy to wymyślili nigdy nie zrealizowali tego planu. Po latach idea została "odkopana" przez Klub Biegacza z Sobótki, który rzucił wyzwanie biegaczom i zorganizował zawody na wyznaczonym pierwszym wariancie trasy z limitem 100h.

Zdjęcia: Dawid Rychtyk, Paweł Grizzly Walczuk

Dlaczego Trójkąt Sudecki, a nie GSS czy GSB? 

Musimy cofnąć się do kwietnia 2019 roku, kiedy stanąłem na starcie wyżej wspomnianych zawodów. Kret Hardcore był wtedy wyzwaniem życia i musiałem trochę nagimnastykować się, żeby organizatorzy zgodzili się na start, ponieważ przepustką był poziom sportowy na poziomie 500 punktów ITRA, a ja jako szybki piechur miałem ich tylko 420, ale za to spore doświadczenie w zawodach na dystansie 140 -170km, w tym ukończone UTMB. Wtedy zszedłem po 300km w Bardzie. Czułem, że muszę tą sprawę zamknąć, dlatego już jesienią zapowiedziałem, że na trasie TS pojawię się niebawem. Zawierucha z Covidem-19 i przesunięcia lub odwoływanie zawodów spowodowały, że lato 2020 było idealnym terminem, ponieważ to przedsięwzięcie nie kolidowało z przygotowaniami do jakiejkolwiek imprezy.

Jaki był plan?

Po pierwsze zmieniłem w kilku miejscach przebieg trasy w stosunku do Kreta Hardcore. Wybrałem wariant przez Trójgarb i Rudawy zamiast Chełmiec i Kamienną Górę, a za Lądkiem Zdrój w kierunku Orłowca i do Barda trasą B7S zamiast niebieskim szlakiem przez Jaskinię Radochowską. Kolejna korekta to ze Śnieżnika zbiegłem do Stronia, żeby uzupełnić zapasy na nocne napieranie przez odcinek bez jakiejkolwiek infrastruktury turystycznej. Planowałem zrobić trasę w przedziale 100-108h, spać w ultralekkim hamaku z moskitierą co 90-100km poza połową trasy, gdzie zarezerwowałem pokój w agroturystyce, aby wziąć prysznic, wyprać rzeczy itp. Jedynym miejscem, gdzie jeszcze mogłem coś zmienić, był odcinek Okraj - Śnieżka, ponieważ miałem przez 20km towarzystwo żony i kumpla, którzy przyjechali by wejść ze mną na szczyt. W dalszej drodze zostałem sam, a ta "kameralność" mojego przejścia raczej przekreślała towarzystwo innych biegaczy.

 

Co poszło nie tak, jakie uciążliwości spotkały mnie na trasie?

Dzień przed startem Garmin został zaatakowany, więc nie mogłem udostępniać pozycji przez GC. Na szybko musiałem stworzyć linki poprzez Mapy Google. Po 100km okazało się, że sprawdzony na UTMB plecak Salomon Peak powodował ruch szwu kombinezonu i zrobił mi niezłą obcierę na plecach. Skorzystałem z koła ratunkowego i na Okraju czekał o połowę mniejszy - 15 litrowy Raidlight, ale dużo wyżej położony na plecach. Musiałem zredukować bagaż do rzeczy absolutnie koniecznych, zmieniłem też kombinezon na legginsy i koszulkę z długim rękawem. Niestety, hamak został w aucie, wybrałem śpiwór jako bardziej krytyczny. Największą uciążliwością na trasie były owady, komary napastowały w nocy, muchy końskie w dzień. Nie można było odpocząć ani na chwilę, musiałem docierać do stałych punktów noclegowych. Zrobienie w dwa pierwsze dni po 110-120km spowodowało zmęczenie i znaczny spadek tempa po 270km. 

Co poszło dobrze i pozytywnie zaskoczyło?

Po tym jak oddałem mój przenośny dom - w miarę bez problemu udało mi się załatwić spanie w schronisku. Na swojej drodze spotkałem uczynnych ludzi, którzy poratowali mnie wodą lub zaprosili na kolację. W końcu koledzy z KB Sobótka - Przemek nie wytrzymał i przyjechał w nocy w okolice Wielkiej Sowy sprawdzić, w jakim jestem stanie, a rano Radek znalazł mnie w drodze na Ślężę i podrzucił słodkie bułki. To bardzo miłe gesty, za które jestem wdzięczny. Również mój organizm miał się bardzo dobrze, stopy bez otarć i pęcherzy, mięśnie też nie dawały niepokojących sygnałów.

Zabawne momenty?

Po drzemce w Starym Gierałtowie planowałem dotrzeć do Zygmuntówki. Z rekonesansu pamiętam, że przed schroniskiem były leżaki - takie plażowe, więc pomyślałem, że można nawet komfortowo przespać się w śpiworze. Po dotarciu na miejsce w asyście Przemka - stwierdziłem, że jak jadalnia jest otwarta, to w sumie wezmę ten leżak do środka i uniknę tym samym komarów. Kiedy zaczęliśmy rozkładać pojawił się półsenny właściciel z pytaniem "Kto Wy?" Na co Przemek - my biegacze! Pokojowi, nieszkodliwi. Opowiedział w skrócie moją wędrówkę i ta historia na tyle poruszyła człowieka, że dostałem nawet łóżko, za co jestem mu bardzo wdzięczny.

Moja wersja Trójkąta w liczbach:

Na zegarku 417km, ale pewnie po wyczyszczeniu gpxa ze śmieci wyjdzie z 390km. 10500m  w górę, po 120 godzinach dotarłem na metę, z czego 86 byłem w ruchu, a 18 spałem.

Zrzut z GC nie uwzględnia postoju na spanie, poza Okrajem zapis był pauzowany.

Co bym poprawił?

Na start zabrałem za dużo rzeczy. To, co zmieściłem do 15l było wystarczające. Nadal uważam, że hamak to super opcja na lato, więc to obowiązkowa pozycja podczas kolejnej wyprawy. Dodając czas w ruchu i spanie, wychodzi 104 godziny. Kolejne 6 mogło pójść na jedzenie, krótkie postoje, zakupy po drodze. Gdzieś zmarnowałem 10 godzin i to muszę przeanalizować.

Co zmieniła ta wyprawa w moim życiu?

Przebycie trasy TS solo było dla mnie niesamowitą przygodą. Prąc do przodu w dzień i w nocy mogłem obserwować w pełni życie natury. Zdobyłem kolejne cenne doświadczenia i odkryłem, że kilkudniowy marszobieg we własnym rytmie sprawia mi wiele frajdy. Szykuję już kolejną trasę, ale pewnie "podejdę" do niej w 2021. Rafał Bielawa radził, żeby więcej niż jedno takie długie przejście w ciągu roku nie robić. Pewnie ma rację! 

 

Pozdrawiam

Paweł Grizzly Walczuk