Zgłosiłam się na półmaraton, bo zwykle te trasy Leśnika są dość wymagające, a ja dawno nie biegałam w górach i na maraton nie była przygotowana, jak mi się wydawało. Również, miałam nadzieję, że odbędzie się ten start w jakiś sposób nawet przy tych wszystkich zakazach.
Czyli jak to było z TRENINGiem na trasie LEŚNIK Wiosna Porąbka ;)
Tekst: Viola Marchuk, zdjęcia: UltraZajonc, Katarzyna Gogler Fotografia
Udało się, organizatorzy fajnie to wszystko zorganizowali. Całość bała jako trening, bez biura zawodów, ale z pomiarem czasu i punktami odżywczymi, bez dekoracji, ale ze smacznym ciepłym posiłkiem na mecie. Startowaliśmy interwałowo, co 10 sekund. Numery i czipy otrzymaliśmy tuż przy starcie.
Co do mojego biegu, to chciałam mocno pobiec połówkę, takie było założenie. Ale chyba wszystko, od samego początku, stanęło tego dnia na głowie. Miałam nie swój zegarek (mój zapomniałam naładować) i nie działała mi nawigacja, więc z uwagą patrzyłam na taśmy. Na początku, na zbiegach 2 razy się pogubiłam, tak, się spieszyłam. Pod nogą w górnych partiach trasy było sporo śniegu, i trasa prowadziła przez las. Często, nie wiedziałam, czy tam była w ogóle jakaś ścieżka, ale biegacze robili jakieś ślady, więc biegłam po nich. Do tego ostrych podejść, gdzie używałam rąk było naprawdę sporo. Cały czas wyprzedzam ludzi, nawet niektórych 2 razy, jak się gubiłam :)
Ten fragment to moje ulubione techniczne i czasem niebezpieczne zbiegi. Często słyszałam gdzieś z tyłu „buty tu robią różnicę”, biegłam inov-8 w x-talon 212, które świetnie sobie radziły. A błoto było różne: mieszanka śniegu z kamieniami i ziemią, same miękkie błoto jak kasza, a czasem z dodatkiem zeszłorocznych liści.
Po punkcie odżywczym na 12km trasy, na szlaku było sporo turystów, i nagle widzę 2 taśmy prowadzą w lewo na ścieżkę do lasu, więc skręcam (nawigacja nadal nie dział). Trochę później biegacz leci w moją stronę, dziewczyny mówią, że chyba się pogubiły z trasy maratonu. Pytam więc, czy biegną trasą półleśnika, powiedzieli, że tak, półleśnika. Więc spokojniejsza, podchodzę, czasem podbiegam dalej. Jeszcze parę takich „cofniętych” biegacze spotkałam. Później trasa prowadziła do góry szeroka drogą, tu naprawdę bardzo dobrze mi się biegło. Wyprzedziłam parę chłopaków, a później już razem z jedną z dziewczyn minimalnie pogubiliśmy trasę, a jak na nią wróciłyśmy, to zauważyłam, że wszyscy biegaczy mają czerwone numery, a ja miałam zielony. Zapytałam, czy nie było już rozbicia na półmaraton, no i okazało się, że było, tam na 12km przy punkcie odżywczym. A ja na zegarku (tym bez nawigacji) już mam blisko 19km nabiegane. Więc powinnam wrócić jakieś 6 km do tyłu. Poprzeklinałam, cofnęłam się chwilę, ale niedaleko znajoma para, z którą już gadałam na trasie szybko przekonała mnie, że nie ma sensu wracać, a może w tym wypadku lepiej biec razem z nimi, cały maraton.
Trochę przejmowałam się przewyższeniem, które mam jeszcze zrobić, nie wspominając o zapasach jedzenia i żeli. Dobrze, że był przed nami co najmniej jeszcze jeden punk odżywczy na trasie maratonu. Dobiegłam do 23km, gdzie na punkcie był Michał Kołodziejczyk z kolegami i zbawienną colą. Śmiali się ze mnie, z mojego błędu i decyzji. I powiedzieli, że za 15 km będzie jeszcze jeden punkt odżywczy, więc pomyślałam jakoś to przeżyje. Cola też zadziałała i zaczęłam podbiegać, gdzie się dało.
Zadzwoniłam do męża, poinformować go, że będę troszkę później. Cały czas czekałam na zbiegi, bo już tylko na nich czułam się dobrze. Ciężko było na 33-38km, bo już dawno skończyło mi się jedzenie. Ale już po punkcie na 39km odżyłam i pełen gaz, nawet z uśmiechem udało mi się ostatnie 6km przebiec.
Więc nie był to bieg doświadczonego biegacza, raczej przypominało to, bieganie psa, którego wypuścili z niewoli, ale pełne szczęścia, nawet jak okazało się, że mam przebiec 2 razy więcej.
No i wieczorem dostałam SMS, że wygrałam! Czyli finalnie jestem zadowolona ze swojej decyzji aby pobiec całość :)