Najdłuższy i najtrudniejszy bieg tego festiwalu Transgrancanaria, to dystans Classic. Rozpoczął się minutę przed północą. Kibice utworzyli kilkuset metrowy szpaler, czołówki rozświetliły niebo, serca ich i zawodników dudniły głośniej niż morskie fale. Wyprostowane sylwetki, z głośników płynie hymn „Ay mi Gran Canaria”. Ci co wrażliwsi ocierają łzy, a śpiew kibiców budzi sąsiadkę Teneryfę. Głośne odliczanie i strzały fajerwerków – gdyby ktoś trzymał w ręce szampana, to odruchowo życzyłabym „Szczęśliwego Nowego Roku.”......
Zdjęcia:The Adventury Bakery, Ian Corless, David Delfour / TRANSGRANCANARIA
Tekst Ola Niemasz i Maciek Skiba
fot. David DelfourEmocje na starcie
Stojąc twarzą w twarz z tym buzującym tłumem biegaczy wkuliłam się w barierki. Nagrania są ważne, ale tu chodzi o życie. Start - pociąg już ruszył i się nie zatrzyma. Jak nie zejdziesz z torów, to po Tobie. W tym momencie jeszcze nie wiemy, kto będzie lokomotywą. Ważne jednak, że skład mknie już w noc, mrugając setkami światełek, chcąc jak najszybciej dotrzeć do stacji docelowej. Po drodze rozszczepią się wagoniki. Niektóre z nich nie dojadą do mety. Ruszamy za tą machiną, wypatrując polskich zawodników...
Noc dla zawodników nie była łaskawa. Ci, którzy narzekali na obszerny obowiązkowy ”cold kit”, szybko podziękowali w myślach organizatorom. Wszystko się przydało, bo to, co działo się do rana można opisać tylko hiszpańskim TORMENTA. Gdy ustał grad, a palmy przestały zamiatać ścieżki, Gran Canaria otworzyła swój piekarnik. Żar tropików. Na punktach odżywczych zawodnicy polewają się wodą, jakby mieli jej nadmiar na wyspie. Wycierają twarze z potu i z grymasem na twarzy szybko wracają na trasę.
Oczy kibiców skierowane są głównie na Courtney Daulwater - Team Salomon. Leci, jak planeta po orbicie, a wokół niej krążą operatorzy, fotogarfowie i dziennikarze niczym satelity. Ulubienica tłumów zdeklasowała rywalki i jak zwykle wielu facetów. Trzynasta open. Kosztowało ją to jednak dużo. Już dziesięć minut przed jej przybyciem, atmosfera w Parque del Sur robi się typowo karnawałowa. Tancerze i tancerki, bębny pod batutą niepowtarzalnego konfenansjera Depy, który waży napięcie tak, by sięgnęło zenitu w momencie, w którym Amerykanka wbiegnie na metę. A gdy to się stało, następuje wybuch radości.
W strefie mediów przepychanki, telewizje i gazety kanaryjskie walczą z fotografami The Adventure Bakery. Nie z Kingrunnerem, bo podobnie jak na starcie, wcisnęłam się w barierki tak, by niezauważona, mieć najlepsze ujęcie. Courntey zmęczona, ale wychodzi do kibiców kilkukrotnie. W karnawał jednak nie daje się wciągnąć. Tancerki otaczają ją kilkukrtonie podrygując, ona jednak trzyma buteleczkę piwa i resztką sił się uśmiechała, by ostatecznie zniknąć w namiocie medycznym, złapać trochę oddechu.
Na tym samym dystansie czwarte miejsce wśród kobiet zajęła Dominika Stelmach. Kiedy wbiega na metę, karnawału już nie ma, ale to może i lepiej. Jak pisała, udział w Classicu był osobistym oczyszczeniem po trudnym momencie życiowym - stracie ojca. Zawodniczka nie miała wobec tego startu wielkich oczekiwań sportowych, chciała po prostu pobyć w górach sama ze sobą.
Start dystansu 84km i Andrzej Witek w natarciu
Gdy czołówka Classica byla już w połowie trasy w Agaete na północy wyspy wystartował 84 kilometrowy ADVANCED, w którym na szycie listy faworytów figurował Andrzej Witek - Team Asics. To do czego nas już przyzwyczaił Andrzej, to to, że nie używa okrągłych frazeów ani nie udaje fałszywej skromności. „Jak dobiegnę, to będę pierwszy”. Andrzej tym statem kończy pięciotygodniowy katorżniczy oboz, w trakcie którego biegał ponad 230 km, w tygodniu. Robicie tyle samochodem? Polski gigant od początku objął prowadzenie, ale z trzeciego punktu wybiega razem z Włochem. Kiedy marzłem na przepięknym punkcie widokowym Roque Nublo, szczerze liczyłem, że rywalizacja Andrzeja trochę ogrzeje mi palce, by dobrze uchwycić to na filmie. Ale on przybiegł tu sam, jeszcze żartował, dopiero zbiegając po agrafce, minął się z Davide Cherazem. Ten krzyknął, że „do zobaczenia na mecie w Maspalomas”, ale Andrzej za dużo zjadł zębów na rywalizacji, by uwierzyć, że to koniec ścigania.
I tak doleciał do następnego punktu, tu dogonił Dominikę Stelmach. „Złapała mnie bomba przed tym punktem, a ona tam stała i coś do mnie mówiła, kompletnie nie widziałem o co chodzi.” powiedział na mecie. Mimo że upał to nie jego klimat, na zbiegu dołożył do pieca. Zależało mu na zdobyciu dużej przewagi, by na mecie móc wziąć na ręcę córkę. I tak się stało. Andrzej z Aurelią wkroczył na dywan i spokojnym krokiem pozdrawiał kibiców jak papież z watykańskiego okna. Chwila sielanki, ale mógł sobie na nią pozwolić, bo na mecie pojawił się szybciej od estymowanego czasu. Dobrze, że ostatnie metry pokonywał bardzo wolnym krokiem, sycąc się tę chwilą. Organizatorom dał też czas, przygotować szarfę zwycięzcy. Nie spodziewali się, że w tych warunkach, zrobi to tak szybko.
8 godzin 12 minut ile to da punktów ITRA?
W tym przypadku to przecięcie wstęgi można uznać nie za zakończenie biegu, ale tak de facto wspaniałe otwarcie nowego sezonu. Andrzej przed biegiem celował w 8 godzin i 30 minut, bo to dałoby mu elitarne 900 punktów ITRA. Przybiegł w 8:12. Cóż za cudowne przeszacowanie. Przyznał, że to dzięki rywalizacji, że Włoch naciskał, a on chciał z tą córką, że może cliche, ale to dla niego naprawdę ważne. Obaj jego rywale (z drugiego i trzeciego miejsca) trafili na mecie szybko pod kroplówki, a Andrzej tylko na przemycie kilku zadrapań po upadku. Ale żeby nie poczuł się za wielkim bohaterem, to powiem Wam, że gdy medycy polewali mu zadrapania wodą utlenioną, to piszczał jak dzieciak w szkolnym gabinecie na myśl, że pielęgniarka będzie go dotykała zimnym stetoskopem.
Baterie na wyczerpaniu, a jeszcze tylu na trasie Polaków.
Sami wiecie jak szybko w takiej temperaturze, gotują się wasze telefony. Podobnie z naszymi i to tymi zamkniętymi pod sklepieniem czaszki, jak i plastikowych opakowaniach. Zawodnicy startują na jednym dystansie, my w interwałach, ale na każdym. Za cel postawiliśmy sobie śledzenie wszystkich Polaków. Nie jest to jednak możliwe. Zanim pójdziemy schłodzić się do Oceanu. Naładować baterie, by podzielić się jeszcze większą ilością smaczków. Wcześniej musimy jednak wspomnieć jeszcze o kilku naszych rodakach.
Szósta na dystansie Advanced była Gosia Moczulska, szczęśliwa i rozpromieniona udaną przygodą. Jako dwunasta zameldowała się Ola Narkowicz. Za nimi bieg ukończyło jeszcze dwudziestu zawodników i zawodniczek z Polski. Na Classicu natomiast krótko po Dominice Stelmach przybiegł Kamil Dąbrowski - Świerc Team/La Sportiva. W sumie na najdłuższym dystancie pojawiło się dziesięć osób z naszego kraju.