Pierwszego października 2022 w tunezyjskiej części Sahary odbywał się morderczy ultramaraton Ultra Mirage El Djerid (UMED) W tegorocznej edycji biegu wystartowało 305 biegaczy z 340 zarejestrowanych reprezentujących 27 różnych narodowości. Wśród startujących mieliśmy swoją reprezentację zarówno drużynowo jak i indywidualnie. Bieg rozgrywał się na dwóch dystansach.
Tekst: Katarzyna Krym, zdjęcia: archiwum autorki, Ian Corless, Jules Annan
Polska Ekipa na Ultra Mirage
Na 100km swój charakter testowała drużyna Polish Wings Ultra Team w skład, której wchodziła Katarzyna Krym, Kinga Łampika, Piotr Błoński, Dariusz Wojda oraz Andrzej Jarus. W biegu na 50 km startowali Tomasz Kliś, Tomasz Krzan oraz Maciej Milczanowski.
Start biegu 100km UMED miał miejsce o godzinie 6:00 niedaleko miejscowości Tozeur, tuż obok miasteczka Star Wars, na trasę wyruszyły 123 osoby. Wyścig 50 km rozpoczął się o 6:30, na linii startu stanęły 182 osoby.
O wschodzie słońca w dość przyjemnej temperaturze ok. 22 stopni ruszyliśmy na podbój pustyni. Przygoda zapowiadała się piękna ale każdy z nas podchodził z respektem ponieważ nie do końca da się przewidzieć co może nas spotkać na trasie.
Słońce, dużo słońca.
Mimo, że początek nie był bardzo piaszczysty i temperatura była przyjazna, każdy wiedział, że to co „najlepsze” zaczyna się około godziny 10:00 i trwa do ok. 15:00 więc organizatorzy ostrzegali aby uważać na początku biegu i dobrze rozłożyć siły. Na całe szczęście wiał tak silny wiatr, oczywiście prosto w twarz, że skutecznie hamował jakiekolwiek próby przyspieszania. Po około 20km kierunek wiatru się zmienił na ten bardziej przyjazny i wiał w plecy. Natomiast zaczynała się walka z głębszym piaskiem i temperaturą. Po dotarciu do punktu na 31km uzupełnieniu płynów ruszyliśmy dalej w trasę - dodam, że od początku każdy z nas miał biec swoim tempem nie patrząc na drugiego. Tak więc na 35km drugim punkcie z pomiarem czasu byłyśmy z siostrą razem zaraz za nami Darek i dalej Piotrek z Andrzejem. Mniej więcej ok. 17km trasy pojawili się najszybsi biegacze z dystansu 50km. Na 38km nasz drogi się rozchodziły. Dystans 100km skręcał na „drogę śmierci” a „pięćdziesiątka” leciała swoja trasę do mety. Droga śmierci miała ok. 6km i była prostą drogą pośrodku niczego. Od czasu do czasu widoczne w oddali były dzikie wielbłądy i tyle z widoków. Wszędzie dookoła piasek. Nawet biegaczy zrobiło się mniej. Tutaj też rozstałam się z siostrą i do mety już biegłam sama. Raz na jakiś czas tylko doganiałam pojedynczych biegaczy.
Były pałace, bunkrów nie było…
Miłym zaskoczeniem wprowadzającym w zachwyt były dwie oazy na trasie. A urozmaiceniem w pierwotnej mojej wersji pałace stojące pośrodku niczego, które jak się później okazało były tylko dekoracjami filmowymi. Na 50km był punkt i przepak. Zobaczyłam, że oprócz wody jest Cola i tak się tym zachłysnęłam, że zapomniałam zabrać jedzenia z przepaku. Uzupełniłam tylko płyny oddałam okulary przeciwsłoneczne i zbędne rzeczy, zabrałam czołówkę i poleciałam. Zorientowałam się po chwili ale już wracać nie chciałam. Dodam, że Tunezyjczycy uważają prawdziwe ultra kiedy wszystko nosi się samemu - także, na punktach nie ma jedzenia, jest tylko woda, pierwszy raz były daktyle na dwóch punktach i orzeszki na jednym. Punktów było 5. - 20, 35, 50, 65 i 80km oraz dwa lotne z samą wodą.
Daleko jeszcze?
Wracając na trasę biegu mniej więcej około 70 km wyleciałam pośrodku pustyni na asfalt była godzina 13:20 i temperatura ok. 42 stopnie, nieźle dawało popalić w głowę, całe ciało miałam osłonięte od słońca oprócz dłoni i kolan… i tak od znacznika do znacznika raz biegłam raz szłam. Bałam się, że zabraknie mi wody, tempo spadło a ani za mną ani przede mną nikogo. Końca tej drogi też nie było widać a do punktu jeszcze z 10km i tyle też trwała walka na tym odcinku aż do 80km….tam uzupełniłam wodę, zrobiłam elektrolity, jakiś cudowny człowiek robił masaż lodem po karku i nogach. Chciałam zostać dłużej ale wyruszyłam na ostatni etap mojej przygody… Jakoś szybko mi zleciało po tylu przygotowaniach i w sumie chciałam żeby się jeszcze nie kończył ten bieg ale jak zobaczyłam że mam „biec” do mety w głębokim piachu przez 20km, to trochę zmieniłam zdanie i marzyłam aby skończyć zanim zmierzch nastanie.
Za mundurem, panny sznurem.
Co prawda, mówili żeby się nie przejmować bo wojsko nas na bank znajdzie ale nie wiem czy chciałabym się zgubić na środku pustyni… Licząc i przeliczając kilometry na minuty i brnąc w piachu postanowiłam wykrzesać nieco sił i jeszcze coś podbiegać - tym sposobem dotarłam do Tozeur po 11h 58 minutach zajmując 3 miejsce open wśród kobiet. Kinga była 4 open w kobietach. A zaraz za nami Panowie!
Nasza drużyna została numer 1. „The best team Polish Wings Ultra Team” i wygrała klasyfikację open drużyn - wszyscy dotarli szczęśliwie do mety - każdy po walce z samym sobą. Każdy dołożył cegiełkę do tego wyniku. Jesteśmy dumni, szczęśliwi i podobno nigdy więcej… Stan na dzień końca biegu :)