Redakcja KR

Świat biegów ultra wg Patrycji Bereznowskiej

Belfast, 02.07.2017

Uwielbiam ruch pod każdą postacią, na nim buduję swoje życie. Od dziecka byłam iskierką – zawsze zamiast normalnie chodzić, podskakiwałam. Przez to moje skakanie sąsiadka, do której chodziłam po mleko, poprosiła mamę, żeby wysyłała do niej starszą siostrę, bo ja wciąż rozlewałam je po drodze. Pamiętam jak dziś, kiedy szłam z mlekiem i zobaczyłam śliwki na drzewie. Były akurat w zasięgu jednego wyskoku. Śliwkę zerwałam, mleko wylałam. Tak miałam od zawsze.

Po trzeciej klasie podstawówki poszłam do szkoły sportowej – miałam tam rozładować nadmiar energii, jednak po powrocie do domu i tak szłam jeszcze pobiegać. Całymi dniami coś robiłam – głównie pomagałam mamie w ogródku przy kwiatach lub ojczymowi w sadzie wiśniowym i przy plantacji aronii. Dźwiganie, kopanie w ziemi, koszenie trawy, noszenie skrzynek zajmowało mi całe popołudnia. Wieczorami uczyłam się, a przed snem w pokoju na dywanie ćwiczyłam jeszcze brzuszki, pompki. Musiałam czuć mięśnie, uwielbiałam ruch!

Konie wymagają odwagi, sprawności, spokoju, opanowania. Pierwsza klaczka huculska, którą się zajęłam, bardzo mnie pokochała i być może właśnie dlatego zamiast ogrodnictwa wybrałam studia na kierunku hodowli koni i jeździectwa. Studiowałam z pasją – to był cudowny czas skupienia na tym, co kochałam. Mimo że byłam w stajni codziennie, odczuwałam wieczny głód jazdy i wiedzy o koniach. W tamtym czasie zaczęłam zarabiać, pracując z końmi. Uzyskane pieniądze wydawałam oczywiście na konie. Pracowałam też dorywczo, roznosząc ulotki, robiłam desery lodowe w cukierni, byłam pomocą kuchenną, a następnie kucharzem na lubelskiej starówce.

Jeszcze podczas studiów doktoranckich przeprowadziłam się pod Warszawę. Perspektywa pracy na uczelni po obronie doktoratu nie była dla mnie ciekawa – zbyt dużo papierkowej roboty, siedzenia przy komputerze. Zaryzykowałam pracę na własny rachunek w charakterze trenera jeździectwa i tak zostało do dzisiaj. Prawie codziennie, siedząc w lesie na koniu, myślę o tym, jakie mam szczęście, że mogę pracować w ten sposób. To nie jest lekka, łatwa robota. Czasem w ekstremalnym zimnie, czasem w gorącu. Nikt mi nie da urlopu, premii, trzynastki, konie czasem skubną, poturbują, ale zawsze są szczere i sprawiedliwe. Mają różne charaktery, czasem współpraca idzie łatwiej, czasem trudniej, ale zazwyczaj można się z nimi dogadać. Nie mam nad sobą szefa i uwielbiam to, co robię. A konie wymagają ogromnego zaangażowania i ciągłego samodoskonalenia. Uczą pokory, a ta bardzo przydaje się w biegach ultra.

 Nie pragnij, aby to, co robisz, było łatwiejsze. Pragnij, abyś to ty był lepszy.
Jim Rohn

Od czasów szkoły sportowej uwielbiałam rywalizację. Rozumiem i akceptuję reguły sportu: nie zawsze można wygrać, ale zawsze można walczyć. Ja walczę głównie z własną ambicją, odpuszczanie to nie moja bajka. W biegach ultra pociąga mnie kilka aspektów – zarówno fizyczny (fizjologia, biomechanika), jak i i psychiczny. Psychika ma szczególne znaczenie w biegach płaskich na pętli, podczas gdy biegi trailowe są pod tym względem łatwiejsze. Głowa jest zajęta logistyką – za ile będzie kolejny punkt odżywczy, w jakiej miejscowości (zawsze zapominam nazwy), pilnowaniem oznaczenia czy zmiennością trasy. Piękne widoki pozwalają oderwać myśli od zmęczenia i bólu. Jest trasa do zrobienia, mamy zadanie i lecimy od punktu A do B i tak do mety. Każdy krok przybliża nas do celu. Kryzys można przepłakać gdzieś w samotności, pomodlić się albo pokrzyczeć, pośpiewać, pokląć głośno...

Za to na pętli jesteśmy wciąż na widoku, wciąż w towarzystwie. Każda słabość jest szybko wyłapywana przez konkurencję. Miliony takich samych kroków kumulują się w stawach, ścięgnach, mięśniach. Jest tylko czas, nie ma mety. Każdy musi sam ze sobą negocjować, jak daleko uda się tę metę przesunąć. Przed zawodami staram się wszystko zaplanować, jednocześnie niczego nie planując. Wiem, to brzmi dziwnie, ale chodzi o to, żeby przemyśleć wcześniej wszelkie scenariusze, być gotowym na wszystko, ale jednocześnie elastycznie podążać za tym, co przynosi bieg.

Nie planuję konkretnie wyniku, żeby nie stawiać sobie ograniczeń. Ciało odmówi współpracy w chwili, gdy osiągniemy założony cel, a przecież być może było je stać na znacznie więcej… Ustalam więc sobie jakieś widełki: tempa, wyniku i w miarę samopoczucia staram się trzymać w tych zakresach, nie patrząc na to, co robią inni. To jest bardzo trudne, bo lubię się ścigać, ale wiem też, że w biegach 24-godzinnych prawdziwe ściganie zaczyna się po połowie, a tak naprawdę – w ostatniej ćwiartce. Tutaj wszystko może się wydarzyć aż do samego końca, każda minuta jest ważna, każda decyzja moja czy serwisu może zaważyć o losach rywalizacji.

Jeśli chcesz osiągnąć to, czego nigdy miałeś, musisz robić to, czego nigdy nie robiłeś.
Dominik Coniguliaro

Ultra nie lubi bylejakości. Wymaga perfekcyjności od wszystkich: zawodników, serwisantów, organizatorów, sędziów. Sprzęt, jedzenie – wszystko musi być najlepsze, indywidualnie dopasowane, sprawdzone. Zawsze dbam o każdy szczegół. Już na wiele miesięcy przed startem zastanawiam się, co zmienić, co przetestować. Czasem zmiany są spore, czasem trzymam się starych sprawdzonych patentów, produktów. Niezwykle ważną częścią udanego startu jest dieta. Paliwo musi być najlepsze, idealnie dobrane i dostosowane do specyfiki tej dyscypliny.

W tym sezonie zmieniłam nieco dietę, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Zawsze starałam się jeść naturalne, nieprzetworzone , zwykłe jedzenie, jednak zrozumiałam, że podczas biegu konieczne jest dodatkowe doładowanie energetyczne. Bardzo się ucieszyłam, kiedy odkryłam, że są na rynku żele bazujące tylko na naturalnych, ekologicznych składnikach. Uzupełnieniem diety w trakcie zawodów i po nich są batony białkowe. W jadłospisie ultrasa musi się znaleźć łatwo przyswajalne białko dobrej jakości. Poza tym po biegu pochłaniam wszystko w ilościach hurtowych, przerażając wszystkich wkoło. Jem dużo! Bardzo dużo!

Codzienne treningi staram się robić rano, kiedy jestem spokojna, że nic mi nie przeszkodzi w wykonaniu planu. Zazwyczaj mam go w głowie, rzadko coś sobie rozpisuję. Za to często zaglądam do moich starych dzienniczków treningowych i robię modyfikacje. Lubię różnorodność i szybko przystosowuję się do nowych bodźców, przez co szybko przestają przynosić efekty. Trudne treningi stają się łatwe, a wieczne zwiększanie kilometrażu, powtórzeń prowadziło tylko do zwiększania objętości. Dlatego szukam różnorodności i dokładam do treningu biegowego basen i różne ćwiczenia sprawnościowe.

Zawsze z przerażeniem myślę o kolejnym biegu 24-godzinnym, a jednocześnie bardzo na niego czekam. Zastanawiam się, jak ja to zrobię, jak ja dam radę?! Przecież to 24 godziny, cały dzień i noc, doba w biegu! Z drugiej strony podczas treningów, kiedy jest lekko, myślę sobie, jak fajnie będzie wygrać ze zmęczeniem podczas startu. Tęsknię za uczuciem, kiedy głowa wygrywa walkę ze zmęczeniem i bólem. Kiedy biegnę, a już dawno powinnam się poddać. Myślę, że robię to właśnie dla tej walki w głowie, dla tych zwycięstw.

Biegacz to nie ten, kto szybko biega. To ten, który nie ustaje w walce.
Marc Buhl

fot. Aneta Mikulska

Ta walka jest zapewne łatwiejsza, kiedy sumiennie trenujemy i mamy pewność, że wszystko, co można było zrobić, zostało zrobione. Zawsze marzyłam i wierzyłam, że zdołam wcielić w życie nawet najbardziej nierealne pomysły. Czym częściej mi się udawało, tym bardziej wierzyłam w siebie i tym odważniej planowałam kolejne cele. Mam szalone marzenia i zawsze będę walczyć o ich spełnienie. Teraz marzę o udanym starcie w Belfaście, pięknej przygodzie podczas Spartatlonu! Trzymajcie kciuki!

Za pomoc w osiąganiu moich celów bardzo dziękuję: mojej rodzinie Andrzejowi i Januszowi, moim serwisantkom: Asi, Iwonce, Karolinie i Anetce, Eli Rogóż i Prorunning Promotion, firmom Attiq, Brubeck ,Spring i klubowi Wieliszew Heron Team.

 

Fot. tytułowe: Aneta Mikulska anetamikulska.com

Tekst ukazał się w nr. 11 magazynu ULTRA