Redakcja KR

Świat biegów ultra według Dominiki Stelmach

Gdańsk, 18.02.2018

Wielokrotna mistrzyni Polski w biegach górskich, mistrzyni Polski w maratonie, zwyciężczyni Wings for Life w Polsce i Australii. Jedna z najbardziej uniweralnych biegaczek w Polsce i na świecie. Prywatnie matka i żona, zawodowo kilka miesięcy temu poświęciła się bieganiu. Wszystko po to, by wystartować na Igrzyskach Olimpijskich. W miniony weekend na trasie TUT-a dała się wyprzedzić tylko Gediminasowi Griniusowi. Przed Wami Dominika Stelmach i jej świat biegów ultra!

Kim jestem?

Biegaczką długodystansową, mamą dwóch chłopców, z wykształcenia historykiem i europeistą. Zawodowo zajmuję się marketingiem. Jestem kobietą wychowaną na „Ani z Zielonego Wzgórza” i książkach Małgorzaty Musierowicz. Czasami mam problem z zaakceptowaniem otaczającego mnie świata, tak pełnego złych emocji. A że jestem również narwana (bardzo), to najczęściej mówię wprost to, co myślę. Kiedyś na noże walczyłam o swoje racje, teraz spotulniałam, ale wciąż chcę widzieć świat w słonecznych barwach. Nie akceptuję „bylejakości” i strasznie się wkurzam, gdy ludzie nie starają się być lepsi, utyskują na nudę lub odwrotnie, na brak czasu. Moja doba jest standardowa (24 h), ale nie narzekam, bo wiem, że to się akurat nie zmieni. Staram się korzystać z każdej sekundy, cały czas mieć nowe cele, plany. Gonić za marzeniami. Nie potrafię ustać w miejscu…

Dlatego biegam. Jest zwyczajnie szybciej. Kiedyś bardzo dużo chodziłam po górach, trochę się wspinałam. Ale brakowało mi w tym dynamiki. Teraz nie wyobrażam sobie pokonywania 100 km w trzy dni, skoro mogę to zrobić w kilka‒kilkanaście godzin. I wcale nie omijają mnie „widoki” i obrazy. Rozglądam się, kontempluję. Chyba że nie mam już kompletnie siły. Wtedy nie widzę nic. Tylko cel. Metę. I siebie na tej mecie.

Jestem zbyt ambitna. Czasami to pomaga, ale często przeszkadza. Nie każdy jest w stanie to zrozumieć. Zdarza się, że bywam przez to odbierana jako arogancka. A to zupełnie nie tak. Ja się strasznie boję, że mi nie wyjdzie, ale też bardzo chcę. Sky is the limit, tego się trzymam. Dlatego tak lubię rywalizację, bo ona pomaga mi wzbić się na wyższy poziom. Gdy nie ma konkurencji, nie ma potrzeby, by się starać bardziej. Wiem, że niektórzy boją się silniejszych rywali, a ja to lubię. I uwielbiam dziewczyny, które są podobne do mnie… choć w trakcie wyścigów walczymy.

Nie przejmuję się też wiekiem (jeszcze). Właśnie przeszłam do grona weteranów (ojej! Jak to strasznie brzmi), mam 36 lat. To świetny wiek dla ultramaratonki, a i na poprawę w maratonie mam jeszcze chwilę. Na szczęście coraz więcej zawodników pokazuje, że to nie metryka ma znaczenie. Ramię w ramię ścigają się dwa pokolenia biegaczy. To jest wspaniałe. Powinno być inspirujące dla młodego pokolenia. Bardzo bym chciała, żeby moje dzieciaki pokochały sport. Nie muszą trenować zawodowo, niech wybiorą swoją dyscyplinę, ale koniecznie mają być sprawne.

Czy czuję się już ultraską?

W biegach ultra startuję dopiero od półtora roku (wcześniej były to epizodyczne wyścigi). Na razie uczę się tego świata, który mocno różni się od klasycznych biegów ulicznych. Tutaj znacznie większe znaczenie mają zdobyte wcześniej doświadczenia i znajomość swojego organizmu. Każda pomyłka bardzo dużo kosztuje (źle dobrane buty, brak kijków, brak plecaka, wody, etc.). Gdy masz do pokonania kilkadziesiąt czy wręcz setki kilometrów, liczy się znacznie więcej niż tylko dobre przygotowanie fizyczne. Zdałam sobie z tego sprawę dość niedawno (niestety), bo przez brak supportu i nikłą wiedzę o trasie zdarzyło mi się umoczyć kilka startów. Długo broniłam się przed pomocą osób z zewnątrz, ale prawda jest taka, że w tym sporcie serwis na punktach stanowi część gry. Widać to szczególnie na imprezach mistrzowskich, gdzie najlepsze zespoły przyjeżdżają ze sztabem ludzi do pomocy. U nas za serwisantów na razie robią znajomi i rodzina zawodników.

Ale rozwój trailowych (górskich) biegów ultra w Polsce trwa od niedawna. Bardzo się z tego cieszę, bo wiem, ile energii do życia można zyskać po takim wysiłku fizycznym w pięknych okolicznościach przyrody. Mimo to cały czas upieram się, by przestrzegać nieprzygotowanych zawodników o konsekwencjach związanych z długimi biegami. Nie ma sensu porywać się od razu na trasy, które będą za trudne. Najlepiej stopniowo wydłużać dystanse, obserwując swój organizm. Dla organizatora to żadna przyjemność, że musi ściągać dwa autobusy ludzi z punktu, bo minął limit czasu (tak było w zeszłym roku na Biegu 7 Dolin). Z drugiej strony ciężko zabronić dorosłym ludziom startu…

Z kim się ścigam?

Udało mi się w ciągu kilku startów na dystansach ultramaratońskich pokonać wszystkich panów. Niektórzy się dziwią, nie rozumiejąc, że w dalszym ciągu ultra jest to dyscyplina raczkująca w naszym kraju, brak jest szerokiej elity, ściga się mało kobiet. A biegów jest wiele. Są bardzo duże dysproporcje pomiędzy najlepszymi zawodnikami i tymi ze środka stawki. Ponadto fizjologicznie, im dłuższy dystans, tym szanse kobiet i mężczyzn bardziej się wyrównują. Z drugiej strony, setka na asfalcie to sprint wśród ultramaratonów. (śmiech) A na razie na ten dystans stawiam. Wiem też, że mam znacznie większe predyspozycje do biegania po asfalcie niż do biegów górskich. Nie potrafię jednak pozbawić się przyjemności tylko dla wyników. W górach odżywam, choć mam lęk wysokości i tylu rzeczy się boję. Na biegi 24 h czy 100 mil się nie spieszę. Póki mam szansę poprawić szybkość, będę szła, znaczy biegła w tym kierunku.

Nie rozumiem, dlaczego bardzo wielu ultramaratończyków amatorów twierdzi, że skoro biegają wolno, to już zawsze pozostaną przy swoich prędkościach. A to kompletna nieprawda, tylko nad szybkością trzeba pracować zupełnie inaczej, nie jest to takie przyjemne jak człapanie kilometrów (które potem ładnie prezentują się w dzienniczkach treningowych czy social mediach). Po treningu szybkościowym organizm potrzebuje znacznie dłuższej regeneracji niż po tlenowych rozbieganiach. Stąd bardzo często pojawia się przekonanie, że ultrabiegi wcale nie są takie trudne. Uważam, że pracującemu na pełen etat amatorowi rzeczywiście znacznie prościej przygotować się do ultradystansu niż do szybkiej dychy. To jest właśnie kwestia tego progu tlenowego, możliwości regeneracji. W ultra musimy mieć siłę, żeby biec długo, bardzo ważna jest mocna psychika, ale to znacznie prościej wypracować niż szybkość (która, jak wiemy, z wiekiem zanika).

To nie znaczy, że ultrabiegi są bułką z masłem. Żeby dobrze przygotować się do wyścigu, potrzeba włożyć w to bardzo dużo wysiłku i czasu. Gdy ma się rodzinę, pracę na pełen etat, staje się to nie lada wyzwaniem. Wydaje mi się, że to miłość do biegania, do bycia w samotności sprawia, że z uśmiechem na ustach wychodzę o szóstej rano na trening. Że jadę setki kilometrów, by wystartować w biegu, a potem szybko wrócić do dzieciaków do domu. Oczywiście coraz częściej zabieram chłopców ze sobą, ale bywa, że logistycznie nie ma to żadnego sensu.

Chciałabym być najlepszą ultramaratonką. Przynajmniej w Polsce. Najlepszą zarówno w górach, jak i na ulicy, niezależnie od dystansu. To jednak trudne zadanie. Zacznie łatwiej byłoby się skupić na jednym konkretnym celu. Pewnie tak zrobię w przyszłym sezonie, postawię wszystko na Mistrzostwa Świata na 100 km. Ale to dla mnie naprawdę ciężkie, bo uwielbiam próbować nowych rzeczy. Startuję w biegach po schodach, w przełajach, biegach górskich, długich, krótkich.

Lubię to!

Chciałabym być zawodowym sportowcem, móc poświęcić się tylko bieganiu. Ale w Polsce ciężko o sponsora, nie wiem też, czy psychicznie dałabym radę bez pracy (może zabiegałabym się na śmierć?!). A tak, mój standardowy dzień wygląda następująco: przed szóstą budzi mnie Kacperek, szybko szykuję mu śniadanko i wciągam na siebie przygotowane poprzedniego dnia ubrania. Lecę biegać. Na ósmą rozwożę dzieciaki do szkoły i przedszkola, pędzę do pracy. O siedemnastej odbieram dzieciaki i gnamy na ich zajęcia. To często dla mnie czas na drugi trening. Latem nie jest tak ciężko… (śmiech)

Lubię to!

Gdybym tego nie lubiła, rzuciłabym to bieganie w cholerę.

Lubię jednak przekraczać granice i pokazywać, że wszystko (prawie) jest możliwe.

Zdjęcia: Jacek Deneka / Ultralovers, BikeLife, Piotr Siliniewicz

***

Tekst ukazał się w ULTRA #10, w marcu 2017 r.