Niestety czas nie jest łaskawy dla amatorów białego szaleństwa. Na początku sezonu brak śniegu, a potem jak już go grubo napadało, to nałożono lockdown na turystykę. Wyciągi zamknięto i jedną z niewielu opcji w tym sezonie okazały się skitury.
Po wielu latach myślenia o nich, postanowiłam pomysł wdrożyć w życie i sprawdzić o co chodzi w tej coraz popularniejszej formie narciarstwa. Oto mój krótki poradnik żółtodzioba.
Zrodził się pomysł, by nie na kilka, a na jeden dzień pojechać skiturowo w góry. Ja, pierwszy raz. Reszta ekipy z małym lub większym doświadczeniem. Wybraliśmy Krynicę Górską. O 5 rano wyjazd i 3,5 godziny później zatrzymaliśmy się pod Jaworzyną. Na parkingu, który z reguły jest zatłoczony, tego dnia nie mieliśmy problemu ze znalezieniem miejsca do parkowania. Dojechała reszta ekipy z nartami. Krótka instrukcja, która niewiele mi mówiła ale zostałam pouczona, że i tak się w trakcie zorientuję o co chodzi.
Jaki miałam sprzęt:
Narty, foki, buty, kije, plecak Skiturowy. Doświadczenie - narciarstwo zjazdowe średnio zaawansowane. Pogoda tego dnia była słoneczna, nie padało, nie wiało ale wiadomo - to są góry więc musieliśmy być przygotowani na szybkie zmiany pogody. Grupa też nie zna swoich kondycyjnych możliwości. Zaplanowana trasa może zatem nam zająć od 4 do 6 godzin.
Co miałam na sobie:
Bielizna termoaktywna góra-dół, bluza, spodnie trekingowe, różowa wiatrówka (by lepiej być widoczną dla innych), kamizelka puchowa, długie skarpety, czapka, komin wielofunkcyjny, rękawiczki do biegania, okulary przeciwsłoneczne.
Co zabrałam ze sobą do plecaka:
Dodatkowe ubrania:
Rękawiczki narciarskie do zjazdu, czapka, krem na mróz Manaslu, folia NRC, dodatkowa bluza, dodatkowe skarpety, termos z herbatą, 2 batony energetyczne This-1, kask, gogle, czołówka BlackDiamond, telefon, apteczka.
Pod dolną stacją Jaworzyny jeszcze na parkingu założyliśmy foki na narty, buty, wpięliśmy się w wiązania. Moje zdziwienie, każde z 5-ciu par nart, które widziałam różniło się systemem wpinania.
Pierwsze 100 metrów było po prostym, czyli tak jak czytałam w „Skitour Magazynie” - to taki mini poradnik przygotowany przez ekipę Dynafita. Prenumeratorzy Ultra mogli znaleźć go wraz z ostatnim numerem w skrzynce pocztowej.
Ze względu, że dzień wcześniej byłam na biegówkach nie zrobiło na mnie wrażenia, luźna, nie trzymająca się narty pięta. Wybraliśmy zielony szlak, którego początek zaczynał się od razu mocnym podejściem. Ale przecież skitury po to są, by w nich wchodzić. Zaskoczyło mnie jednak gdy na 75 % nachylenia wąskiej ścieżce narty, na których były przecież założone foki, zaczęły się ześlizgiwać. Czyli nie jest to takie łatwe - pomyślałam. Wtedy jeszcze mocniej musiałam napierać na „czwórki” i balansować ciałem, by utrzymać równowagę i wyjść w górę. Udało się. Dalej trasa nie była aż tak stroma jednak cały czas wiła się pod górę. I wtedy przypomniały mi się słowa z parkingu, że „wszystkiego nauczę się w trakcie….” W tylnej części wiązań są dwa małe ruchome „obcasiki”, które w zależności od nachylenia stoku przestawia się pod but. Super ułatwienie podczas stromego podejścia. Wrażenie wejścia po schodach, a przy tym ulga dla łydek.
Idę dalej, robi mi się cieplej - bielizna termoaktywna czuję, że „oddycha”. Po chwili jestem na środku stoku narciarskiego, na którym panują idealne warunki do zjazdu a’la freeride. Prawie metr puchu i brak ludzi, zero ratraka. Już widzę siebie na zjeździe. Jednak, by zjechać trzeba wejść. I właśnie teraz zaczyna robić się najfajniej.
Miałam do wyboru dwie drogi. Jedna po ubitej ścieżce, ze wcześniejszego doświadczenia wiedziałam już, że znów będę się ślizgać i drugą po świeżym śniegu. Wybrałam ta drugą opcję. Nawet nie wiedziałam, że tak mi się to spodoba. Trawersując w puchu, cały czas w górę. Czułam jak „palę” czwórki i nie ukrywam, że było to mega fajne uczucie. Weszłam w rytm nogi - ręce, nogi - ręce. Ostatnie metry i byłam już na górze. Nawet się zdziwiłam, że tak łatwo mi poszło. Przecież na zjazdówkach podchodzenie „jodełką” jest jak dla mnie bardzo ciężkie. Czułam olbrzymią satysfakcję, że nie zatrzymywałam się w trakcie wchodzenia. Widoków nie było co podziwiać, bo dół Krynicy owiła mleczna mgła, jednak to ja byłam widokiem dla innych, bo cieszyłam się jak głupia. Z wielkim uśmiechem myślałam teraz o zjeździe.
Odpinam narty, ściągam foki, chowam je do plecaka. Zakładam cieplejsze rękawiczki, komin na usta, kask na głowę i jazda w dół.
Narty skiturowe są lekkie i niewiele wyprofilowane. Dla osób zaczynających zabawę w skitury zaleca się rozmiar wzrost-10 cm. Buty są niższe i bardziej ruchome mają funkcję ski/walk. Na czas zjazdu blokuje się je i wpina na stałe w wiązanie. Są dwa typy wiązań szynowe i pinowe. Ja miałam te drugie. Kije lekkie, z regulowaną wysokością, z dużym talerzykiem, by nie tonęły w puchu i pomagały w odbiciu.
Skitury są fajne i polecam każdemu, kto lubi się zmęczyć. Ja lubię, więc teraz mam zagwostkę czy w przyszłym roku jak stoki będą otwarte wybiorę narty zjazdowe czy jednak dam się zmęczyć skiturom. Następnym razem mam w planach 4 razy górna Stacja Górna - Dół. Kto dołączy?
Polecam wszystkim poczatkującym filmik wprowadzjący do skiturów od marki Dynafit. A jak skitury zaprocentują w późniejszym sezonie biegowym? To się okaże, obserwując krajową czołówkę, Ci co trenują na skiturach regularnie, bardzo je chwalą w budowaniu siły. Ja dzień po przyznam czułam, że mięsień pośladkowy, tzw. czwórki i dwójki, wykonały solidną pracę. To co mnie natomiast bardzo zdziwiło, to mimo nabijania kilometrów i przewyższeń ulga dla kolan w trakcie treningu.
Tekst: Ania Lis