Redakcja KR

Rozpacz à la BUGT, czyli przepis na bilet wstępu na Grań Tatr - wyniki zabawy

Starorobociański Wierch, 18.04.2017

Jakiś czas temu zostaliśmy dumnym patronem medialnym jednego z najpiękniejszych polskich biegów ultra - Biegu Ultra Granią Tatr. Z tej okazji otrzymaliśmy w przydziale pakiet startowy do przekazania jednej, wyjątkowej osobie. Tylko jak wybrać tę jedną, wyjątkową osobę, skoro w świecie ultra wszyscy są wyjątkowi?! Wpadliśmy więc na pomysł, że szczęśliwca wybierzemy spośród tych, którzy nie załapali się na listę, przepadając w losowaniu. Kryterium wyboru było proste: przepisem na bilet na Grań będzie słowo. Słowo pisane. Poprosiliśmy Was, żebyście opisali swoją rozpacz po nieudanym losowaniu. Spodziewaliśmy się, że wielu będzie szukało swojej drugiej szansy, ale szczerze nie oczekiwaliśmy aż takiego zainteresowania naszą zabawą. Napłynęło do nas kilkadziesiąt listów, a jeden smutniejszy od drugiego. Pisali do nas znajomi i nieznajomi, doświadczeni ultrasi i aspirujące ultraski (i na odwrót), pisali wierszem i prozą - wybrać ten jeden jedyny było naprawdę trudno. Ale po wielu godzinach lektury i morzu wylanych łez, udało się! Oto zwycięska historia:

Dawno, dawno temu, kiedy to grube siedziało we mnie, a na szczyty gór patrzyłem utęsknionym wzrokiem, kiedy to myśl o przebiegnięciu kilometra wywoływała zawał serca i kolkę… Dawno temu, w 2013 r., ruszyłem tyłek z fotela w świat biegów. Krok za krokiem, powolutku, kilometr za kilometrem, coraz dalej, coraz trudniej, coraz szybciej. Ale ciągle po płaskim asfalcie. Nie mogłem się w tym odnaleźć, to nie była szczera radość z biegania. Pierwsze 10 km, pierwszy półmaraton i maraton zdobyte, ale to nadal nie to. Brakowało w tym wszystkim zęba, zmierzenia się z samym sobą. W 2014 r. pobiegłem maraton w górach i to właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczyłem ultrabiegaczy. I to wtedy zdałem sobie sprawę, jaki jest mój cel. Wydawali mi się ludźmi z innej planety. Do tej pory myślałem, że to maratończycy stoją na szczycie skali biegaczy, ale oni... Oni byli z innego wymiaru!

W 2015 r. dowiedziałem się o tym pięknym biegu, owianym legendą i mgiełką tajemniczości. Już wiedziałem, że to mój bieg, bieg, w którym pokażę prawdziwe oblicze walki i poświecenia. Mój bieg to będzie. Po zapoznaniu się z regulaminem okazało się, że cały 2016 r. to będzie dla mnie ciężka walka na zawodach (do których trzeba się jeszcze przygotować), aby spełnić kryteria organizatorów. Rozpoczęła się więc ciężka praca - pierwsze treningi w terenie, pierwsze ultrabiegi w górach i pierwsze, mozolnie zbierane punkty UTMB. Doświadczanie kiełkowało, aby zaowocować rok później.

Rzeźnik Hardcore 100 km zdobyty w pięknym stylu (25. miejsce na otwarcie sezonu), DFBG Super Trail 130 km w lipcu (i 33. miejsce) to już coś, a na koniec finałowy bieg sezonu BUT 120 km i 18. miejsce okupione krwią, łzami, zniszczeniem organizmu oraz nieopisanym szczęściem - to było ukoronowanie wszystkiego, co do tej pory osiągnąłem. A za tym wszystkim w głowie myśl, że oto jestem godny występu na BUGT 2017.

Bieg Ultra Granią Tatr 2015, fot. Piotr Dymus

Równocześnie przez cały 2016 r. zaglądałem na stronę biegu, ale cisza trwała, a internet huczał od plotek i domysłów - będzie, nie będzie? A może będzie, ale w innej formie?! Niepewność narastała, aż ostatecznie 4 stycznia 2017 r. oficjalna informacja zagościła na stronie imprezy – jest szansa na otrzymanie zgody na bieg. Ale mija 10 stycznia, mija 11 i 12, mija tydzień i nic, żadnej informacji... Czyżby jednak nie było zgody i organizator próbuje utkać jakiś zgrabny komunikat, aby nie wywołać lawiny żalu i rozpaczy? Mijają kolejne dni, wypełnione klikaniem strony i odświeżaniem jej. Aż w końcu 22 stycznia jest zgoda! A ja czuję się, jakbym już tam był i szykował się do startu. Na niedzielnym treningu czuję się, jakbym latał - ptaszki cierkają, trawa pod śniegiem wydaje się bardziej zielona, a śnieg bielszy. Moja radość była ogromna, ja już tam byłem!

14 lutego pojawił się link do zapisów – drżącymi rękoma uzupełniłem formularz, po czym pozostało już tylko czekać. 25 lutego – magiczna data, wtedy tylko się upewnię, że jestem na liście. Przecież nie może mnie tam zabraknąć, w ogóle nie biorę tego pod uwagę. Dwa lata pracy, poświecenia, tyle punktów UTMB zdobytych w 2016 r. Tyle wiary Rodziny i Przyjaciół w mój sukces... 23 lutego wracam z pracy i od razu zaglądam na stronę (jak co dzień). JEST! Jest lista! Klikam w link, strona się mieli, serwery trzeszczą pod naporem zawodników, łącze internetowe rozgrzewa się do czerwoności. Ale ja z uporem czekam, lista ładuje się powoli, serce wali jak szalone, czuję puls w skroniach. Lista załadowana. Szukam siebie. Nie ma mnie. To niemożliwe, ale mnie nie ma, lista nie wyświetla mojego nazwiska. Jest 300 innych biegaczy, ale mnie nie ma. Zamykam komputer, mam łzy w oczach.

Otaczające powietrze ściska mnie do rozmiarów ziarenka piasku. Zamykam się w swoim własnym kręgu bólu i cierpienia. Dopiero mokry nos psa wyrywa mnie z letargu. Jest ciemno, ale nie wiem, która godzina obowiązuje w świecie rzeczywistym. Jest 2:39, nakrywam się tylko kocem i tak leżę do rana. Rankiem z całą mocą radości i szczęścia wskakuje na mnie najmłodsza z córek, Ala i mówi, że chce się pobawić. Jednak ja nie mogę odnaleźć się w jej szczęściu i radości. Druga córka Tosia także nie potrafi mnie wyrwać z otchłani rozpaczy. Niedowierzam, więc jeszcze raz odpalam komputer i sprawdzam listę. Wciąż mnie na niej nie ma. Nie ma mnie na liście! Wszystko brałem pod uwagę: kontuzje, złamaną nogę, potrącenie przez samochód na treningu, pogryzienie przez niedźwiedzia w Bieszczadach, ugryzienie przez chomika w Achillesa, nawet przypadkowy upadek na jeża, ale nie brak szczęścia w losowaniu, wszystko tylko nie to! Losowanie miało być przecież tylko formalnością...

Bieg Ultra Granią Tatr 2015, fot. Piotr Dymus

Cały słoneczny dzień 24 lutego snuję się nieobecny po świecie. Nie jem, nie piję, mój świat składa się z odcieni szarości. Idę pobiegać, ale nic to nie daje. Cała przyroda zdaje się mówić: „głowa do góry, kolejna edycja będzie w 2019 r.”. Kończę trening, bo nie mogę słuchać tych głosów. Znów zamykam się w swoim cierpieniu. Zaszło moje niebo chmurami ciężkimi. Przyjaciele mówią: „Zwierzę Masny, przy takich postępach w 2019 r. będzie dla ciebie pozycja gwarantowana na liście organizatora wśród TOP 50 najlepszych biegaczy!”. Nie dociera to do mnie - brak szczęścia w jednym losowaniu przekreśla lata pracy, krew i pot wylane na biegach, godziny spędzone w samotności na treningach. Przekreśla niezliczone okazje do wypicia piwka, pożarcia chipsów i innych hamburgerów. Marność świata przytłacza przez głupi brak szczęścia w losowaniu.

Wiem, że są inne biegi, inne wyzwania, świat nie stanie w miejscu, ale minęło już tyle miesięcy od tego momentu, a ja jakoś nie potrafię się z tym pogodzić…

***

Autorem tego pięknego, wzruszającego listu jest Dawid Masny. Przykro nam, że nie możemy przekazać pakietu każdemu z Was - niezwykłych ludzi, którzy opisali swoje niezwykłe historie, ale z drugiej strony cieszymy się, że możemy uszczęśliwić przynajmniej jedną osobę, dla którego ten bieg - Bieg Ultra Granią Tatr - stał się aż tak ważny. Dawid, dziękujemy, gratulujemy i trzymamy kciuki za Twój start!

Dziękujemy również wszystkim pozostałym Ultrasom i Ultraskom, którzy wzięli udział w zabawie. Wszyscy jesteście wyjątkowi!